Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

W świetle fleszy i kamer

Po katastrofie w Smoleńsku media bardzo wyraźnie pokazały społeczeństwu, jak potrafią zawłaszczać rzeczywistość. Stworzyły nam symulakrum żałoby ogólnonarodowej, która naprawdę w takiej postaci nie istniała. Teraz podczas wyborów mamy kolejny wyścig do tego, kto najlepiej zawłaszczy wybory. Zdecydowanie można się zacząć lękać, że dwudniowy okres ciszy przedwyborczej będzie dla dziennikarzy tragedią bezczynności i przetrwają do niedzielnego wieczoru tylko dzięki zdwojonym dawkom antydepresantów.
Widzowie – co zrozumiałe – w sporej części są podatni na te manipulacje. To coś jak wizyta w hipermarkecie. Wielu z nas dopiero po powrocie do domu zastanawia się, po co nam ten chłam, na zakup którego daliśmy się skusić tanią ceną, napisami promocja lub umieszczeniem towaru niedaleko kasy. Społeczeństwo się jednak uczy. Zaczynamy uważniej przesiewać reklamy, ostrożniej robić zakupy i chyba bardziej świadomie oglądać telewizję.
Tegoroczne wybory prezydenckie dość mocno obnażyły zachłanność mediów na kreowanie świata rzeczywistego. Ta zachłanność poszła o jeden komentarz za daleko i skompromitowała media. Tegorocznym rekordem jest jak na razie Paweł Lisicki z Rzeczypospolitej w programie Tomasza Lisa przejęzyczył się mówiąc: prezydent Komorowski. Chwilę potem za przejęzyczenie obwinił samego Komorowskiego, a dokładniej sposób prowadzenia kampanii. Zdaniem Lisickiego marszałek za mało się pokazuje jako kandydat.
Od ponad dwóch tygodni mamy do czynienia z prześciganiem się dziennikarzy w wyłapywaniu przejęzyczeń marszałka Komorowskiego. Nawet największe głupoty pozostałych kandydatów nie budziły żadnego zainteresowania, ale Komorowskiemu wytykano każdy najdrobniejszy lapsus. Wmawianie sobie nawzajem przez dziennikarzy i komentatorów kompletnej miałkości kandydata PO doszło tak daleko, że gdy Jadwiga Staniszkis w TVN24 napotkała sprzeciw oponenta wobec wygłaszanych przez siebie idiotycznych banałów, obrażona wstała i wyszła ze studia.
Telewizja publiczna na zarzuty o stronniczość odpowiada, że przecież czas poświęcony Komorowskiemu jest największy. Zarząd zapomniał jednak o tym, że ten czas poświęcony jest głownie na krytykę, a marszałek jest biernym obiektem. Dlatego niespodziewane się pojawienie Komorowskiego na niedzielnej debacie było sporą konsternacją dla dwóch głównych konkurentów.
Można mieć wrażenie, że media uznały za konieczne wypromowanie Jarosława Kaczyńskiego. Dlaczego? Byłoby to sensowne, jeśli przyjmiemy, że dla dziennikarzy najważniejsza jest oglądalność. Obfitująca w konflikty z rządem prezydentura Kaczyńskiego, kłótnie o prerogatywy, próba wskrzeszenia IV RP – to byłaby idealna pożywka dla mediów. Bo przecież zła wiadomość jest dobrym newsem. Im więcej zła i kłótni, tym media bardziej zadowolone.
Zapewne jestem naiwny, ale chciałbym telewizji bez komentatorów, którzy wraz z dziennikarzami usiłują wmówić mi, co mam myśleć. Wiadomości mają być rzeczowe i prawdziwe, a przede wszystkim krótkie. Tegoroczna kampania przekonała mnie nie tylko o kiepskiej kondycji polskiego dziennikarstwa, ale uświadomiła mi istnienie tabunów niedouczonych politologów i socjologów, którzy przez ostatnie tygodnie bez przerwy kompromitowali się brakami w podstawowej wiedzy dostępnej nawet średnio rozgarniętemu gimnazjaliście.
Niedawno dziennikarze kpili z marszałka Komorowskiego, którego sfotografowano z wydrukiem z Wikipedii. Sugerowałbym wszystkim medialnym demiurgom przedwyborczym nie kpić i poczytać Wikipedię, a niektórym także Konstytucję. Gdyby to ode mnie zależało, to przed wpuszczeniem na wizję, zrobiłbym im egzamin z podstaw funkcjonowania państwa.
Nie dajmy się więc zwariować. To my pójdziemy na wybory i oddamy głos. Myślę, że warto się sprężyć i zrobić to skutecznie już w pierwszej turze. Utrzemy nosa mediom i zaoszczędzimy sporo państwowej kasy, będzie więcej na pomoc dla powodzian.

Oceń felieton