Prawie rok temu podjąłem decyzję, by zamknąć swój blog. W zasadzie już wcześniej napisałem wszystko, co było do napisania, a polemiki ze znajomymi, którzy za punkt honoru uważali udowadnianie mi, że nie mam racji, niczego nie wnosiły. A rację miałem i dziś z perspektywy lat widać to wyraziście. Jednak zbyt często pisałem w trybie przypuszczającym. Co może się stać, jeśli zostaną spełnione pewne warunki. A to osłabiało wymowę moich przewidywań.
Dziś przed nami wybory stulecia, więc złamałem swe postanowienie i zdecydowałem się napisać. Jeśli te wybory wygra partia Kaczyńskiego, to na długie lata pożegnamy się z demokracją, wolnością i dobrobytem. Będzie to tak długa perspektywa, że równie dobrze mogę napisać – na zawsze. Jeśli standardami prawnymi, sposobem zarządzania państwem, dyktatorską władzą znajdziemy się poza Unią Europejską, to zamkną się też przed nami granice, a być może i NATO, jeśli w USA wygra Trump lub ktoś mu podobny. Gdy raz wpadniemy w orbitę wpływów wschodu, to będziemy czymś na kształt Białorusi.
Zwykle nam się wydaje, że jakoś to będzie. Pułapki optymizmu nie uniknął niegdyś Francis Fukuyama, pisząc słynny „Koniec historii”. Patrząc na dzieje świata chcemy dostrzegać to, że nawet po największych okropnościach nadchodzi epoka rozwoju i pokoju. Wolimy widzieć, że świat się rozwija, żyjemy dłużej i w lepszych niż nasi przodkowie warunkach. Wypieramy ze świadomości fakt, że cywilizacje upadają i ludzkość cofa się w rozwoju, a potem mozolnie wspina się, zaczynając wszystko od nowa. Nie chcemy dopuścić do siebie myśli, że świat się zmienia.
Wielka zmiana dotyka świata. Może nie pozostanie nam nic, co znamy.
Wciąż kołacze mi się w głowie to znamienne zdanie z „Ziemiomorza” Ursuli K. Le Guin. Powtarzam je po raz kolejny. I wiem, że jeśli tym razem nie obronimy naszej wolności i demokracji, to następnej szansy nie będzie. I przyznam wam, że tego się boję.
Zdjęcie wiodące to fragment plakatu wyborczego Koalicji Obywatelskiej.