Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Teatr i włosy

Lata siedemdziesiąte przyniosły ze sobą lekki zefirek swobody z zachodu. Do kin trafiły filmy takie, jak Easy Rider, a studenci zaczęli stylizować się na hippisów. Najwidoczniej władze uznały, ze przeniesienie na nasz grunt filozofii dzieci-kwiatów będzie miało pozytywne skutki. Młodzi będą sobie bujać w chmurach i nie będą myśleć o bogactwie. Ich pokojowe nastawienie również będzie wygodne. O ile za czasów Gomułki restrykcje w stosunku do ekscentrycznej młodzieży były na porządku dziennym i wystarczyło mieć długie włosy, aby podpaść milicji, to w epoce gierkowskiej już nie. Wobec rosnącej wrzawy wokół długowłosych, ukazało się jakieś rozporządzenie ministra do spraw oświaty, że długie włosy nosić wolno. W rezultacie lata siedemdziesiąte stały się epoką długowłosych młodzieńców. Zatem i ja wyhodowałem całkiem obfitą fryzurę.
Długie włosy były tez swoistą legitymacją intelektualną, bo ci którzy po zawodówkach trafiali do pracy lub jeszcze gorzej – do szkół wojskowych lub milicyjnych, mieli krótkie włosy. Krótkie włosy miał tez wszelki margines mający kontakt z poprawczakami, izbami dziecka, milicją, bo podczas zatrzymań z reguły strzyżono krótko.
Długie włosy były też oczywistym przejawem wojny pokoleń, a starsi ludzie zaczęli przebąkiwać o jakichś proroctwach, które mówiły o czasach „kiedy niewiasty od męża nie będzie można odróżnić”. Zaczęło się to nawet sprawdzać, gdy płeć żeńska masowo zaczęła nosić spodnie.

Zespół teatralny wraz z opiekunką - polonistką
Zespół teatralny wraz z opiekunką - polonistką

Będąc w drugiej klasie liceum, wraz z innymi długowłosymi postanowiliśmy założyć teatr. Była to prawdziwie interdyscyplinarna inicjatywa, ponieważ grupę tworzyli uczniowie klasy matematycznej (mojej) i humanistycznej. Pierwszym spektaklem był a prezentacja naszych własnych tekstów poetyckich pod pretensjonalnym, ale wiele mówiącym tytułem – Rzecz o kochaniu. Zdaje się, ze w starych szpargałach zachowało mi się trochę tekstów z czasów licealnych, więc być może kiedyś pokuszę się o analizę psychologiczno-socjologiczną. Pokłosiem mojej wzrastającej świadomości politycznej i fascynacji starożytnością było zainteresowania się dramatem Antygona. Problem rozdarcia moralnego pomiędzy tym, czego żąda od nas uniwersalna ludzka przyzwoitość, a tym – czego żąda państwo. Z jednej strony prawo boskie, a z drugiej ludzkie. Tragedię widziałem mniej w postaci Antygony, a bardziej Kreona. Władcy, który musi niedoszłą synową skazać na śmierć, choć rani to jego serce. Decyzja, która zabija mu też syna i żonę, jest okrutna, ale zgodna z (powiedzielibyśmy dzisiaj) racją stanu. Zespół zagrał według ówczesnych moich wyobrażeń świetnie. Antygona posągowa, marmurowa i pomimo słuszności swej decyzji obca. Kreon – miotający się, ludzki, niepewny. Jakkolwiek nie postąpi człowiek, zawsze będzie źle, skrzywdzi kogoś lub złamie jakieś prawa. Nie wiem, czy aktorzy do końca zdawali sobie sprawę z wymowy przedstawienia. Później jeszcze przygotowywaliśmy Juwenalia Witkacego, ale tym największym wyzwaniem i osiągnięciem zarazem była dla mnie Antygona. Scenariusz napisałem w oparciu o przekład znaleziony wówczas w miesięczniku „Poezja”. Licealne przygody artystyczne popchnęły mnie też do prób sprawdzenia się w innych dziedzinach sztuki, ale to nie dotyczy już teatru, ani włosów.