Powieść Roberta A. Heinleina o tym tytule poznałem we fragmentach, gdy wydrukowano ją z wieloletnim opóźnieniem w Fantastyce (początek lat 80′). Od razu skojarzył mi się ten tytuł i do dziś się kojarzy z moim życiem w Tuchomiu. Sam się czułem jak Marsjanin i czasami mam wrażenie, że tak byłem postrzegany.
Rok 1981 był fatalnym momentem na rozpoczynanie nowego etapu w życiu. W sklepach były pustki, próżno było marzyć o jakimkolwiek wyposażeniu. W moim wynajmowanym pokoju stanęły dwa plastikowe ogrodowe krzesła, które udało mi się kupić. Duży karton zamiast stołu, polowe łóżko i sprzęt grający, który miałem wcześniej. Cudem była też malutka lodówka i przenośny telewizor. Krzesła, telewizor i lodówka – były wynikiem tego, że w owym czasie nikt w Polsce nie myślał o turystyce. Dlatego można było to dostać bez kolejki.
Jesień była piękna, przeważnie słoneczna, więc po kilku godzinach spędzonych w szkole zwykle szedłem na spacer, aby poznać trochę to miejsce, w którym przyszło mi żyć.
Zacząłem poznawać ludzi, nawiązywać znajomości. Warunki życia były znośne, a najbardziej dokuczało oderwanie od świata. Zaledwie kilka autobusów PKS w ciągu dnia w kierunku Bytowa lub Miastka. Paradoksalnie dojazd do odległego o 100 km Koszalina trwał krócej niż do Słupska – odległego o 60 km – z przesiadką w Bytowie. Starałem się wyjeżdżać, aby spotkać się ze znajomymi lub iść do kina. I w ten sposób – zawieszony pomiędzy rodzinnym Słupskiem, Koszalinem, gdzie miałem wielu znajomych, a Tuchomiem – dotrwałem do 13 grudnia 1981.
O stanie wojennym i dalszych latach napiszę jeszcze.
Minęło wiele lat mojego życia w Tuchomiu i pomimo, że miałem tam grono znajomych, a nawet przyjaciół, to wciąż miałem wrażenie, ze jestem tam przejazdem. Nie zmienia tego fakt, że w sprawy edukacji w gminie Tuchomie zaangażowany jestem do dziś i nie są to rzeczy dla mnie obojętne.
W 2002 roku pracowałem nadal w Tuchomiu, ale przeprowadziłem się do Słupska. To też nie jest moje miejsce na świecie. Różnica jest tylko taka, że w stutysięcznym Słupsku mogę się zgubić w tłumie. A moje miejsce na świecie? Chyba go po prostu nie ma.
—
* Zdjęcie wykonane prymitywną kamerką cyfrową na kilkanaście minut, przed opuszczeniem mieszkania, z którego z widocznych na zdjęciu sprzętów, zabrałem tylko laptopa. 🙂