Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Grudzień

Grudzień 1970. Skończyłem właśnie 14 lat, byłem w ostatniej klasie podstawówki. O wrażeniach pisałem wcześniej tak:
Przebudzenie nadeszło chyba w roku 1970. Pamiętam, że było późno i leżałem już w łóżku. Obok po cichu grało stare radio, którego lubiłem słuchać przed snem. Zawsze byłem typem sowy. Nagle podczas wiadomości spiker zaczął odczytywać długą listę artykułów, których ceny – na mocy decyzji rządu – zostały podwyższone. Zaaferowany wyskoczyłem z łóżka, by powiedzieć rodzicom, ale oni też słuchali radia, a po ich minach zrozumiałem, że dziej się coś bardzo złego. Wkrótce sam się o tym przekonałem. Zdobyłem też nowe doświadczenie, jak to jest, że przedstawiciel władzy w twoim własnym kraju może zdzielić cię pałką, nie dlatego, że zawiniłeś – ale ot tak, bo jesteś w pobliżu. Czasem ojczyzna boli.
Powszechną złość wzbudzało udawanie władz, że podwyżki to tylko regulacja cen. Nic się nie stało, bo przecież ogólnie rzecz biorąc to sporo wyrobów staniało, np. lokomotywy i wagony kolejowe. Nie pamiętam dziś skali podwyżek artykułów spożywczych, ale pamiętam, że rodzice byli mocno zmartwieni, bo te podwyżki oznaczały już zwyczajną biedę.
Słupsk był jednym z niewielu mniejszych miast, w których również wybuchły zamieszki. Coś się działo przez cały tydzień, ale trudno się było dowiedzieć co. Dopiero pod koniec tygodnia, chyba na wieść o pacyfikacji trójmiasta, ludzie wyszli na ulice. Efekty starć z milicją można było zobaczyć w piątek. Powybijane szyby w oknach wystawowych sklepów, połamane ławki, a nawet jakiś spalony samochód. To wszystko działo się w centrum, a więc w okolicy kina Milenium.
Na ulicach pojawiły się duże oddziały milicyjne uzbrojone w długie pałki, tarcze i kaski. Milicjanci nie chodzili parami, ale dużymi grupami. Przed powiatową komendą MO stanął również uzbrojony strażnik. Obok budynku była tablica, na której „ku przestrodze” publikowano zdjęcia z wypadków samochodowych. Jako dzieciaki zawsze lubiliśmy sobie je pooglądać (Youtube jeszcze wtedy nie było). W grudniu 1970 podejście do budynku komendy skończyło się nieprzyjemnie, pilnujący komendy milicjant bez ostrzeżenia podbiegł i nas „spałował”. Pręgę na plecach nosiłem przez dobry miesiąc.
W szkole natychmiast stała się popularna piosenka oparta na utworze Maryli Rodowicz, dzieciaki śpiewały: Jadą wozy kolorowe na glinianych kółkach, jedzie na nich Cyrankiewicz, ciągnie go Gomułka i dalej ciągnij Władziu ciągnij, nie żałuj pojazdu, może jakoś dociągniemy do szóstego zjazdu. Jeszcze przed świętami narysowałem karykaturę Gomułki w swoim zeszycie i koledzy z klasy śmiali się do rozpuku. Zeszyt zabrała nauczycielka, prywatnie żona lokalnego partyjnego urzędnika, zapowiadając konsekwencje. Jednak wkrótce nastąpiły ferie zimowe, a po Nowym Roku z Gomułki można było się już śmiać oficjalnie.
Zagraniczne rozgłośnie nadające po polsku informowały o prawdziwych rozmiarach protestów i ofiarach. Jakiś czas potem sporo dowiedziałem się od ciotki i wujka mieszkających w Szczecinie.
W grudniu 1970 zrozumiałem, że żyję w kraju zniewolonym, w którym władza strzela do ludzi, a milicjant to jest ktoś, kto bije znienacka i bez powodu.