na początku ojczyzna
jest blisko
na wyciągnięcie ręki
dopiero później rośnie
krwawi
boli
Tadeusz Różewicz
Urodziłem się w małym pomorskim miasteczku, prawie wsi – Polanowie. Z tamtego okresu pamiętam mgliście tylko jeden obraz, kamienne schody. Znacznie później okazało się, że były to niskie schody do domu z podwórka, na którym na kocu kładziono mnie jako pełzającego niemowlaka. I to te właśnie schody zapamiętałem z żabiej perspektywy*.
Pierwsze jednak wspomnienia moje zaczynają się dopiero w Słupsku. Paradoksalnie piszę te słowa w przededniu kolejnej dość okrągłej rocznicy „wyzwolenia” miasta przez żołnierzy radzieckich. Wiadomo dziś, ze Słupsk nie był broniony przez armię niemiecką. Czerwonoarmiści wkroczyli do miasta bez walki, a potem oddali się ulubionym zajęciom wszystkich żołnierzy – paleniu, gwałceniu i mordowaniu bezbronnych. W ciągu następnych kilku dni po owym „wyzwoleniu” Słupsk w sporej części stał się gruzowiskiem. Jedna ze znanych mi wersji mówi, że armia kręciła tu sceny ze zdobywania Berlina, po to żeby mieć już przygotowane filmy, gdy Berlin naprawdę zostanie zdobyty. Inna wersja twierdzi, że po prostu krasnoarmiejcy wypili więcej niż zazwyczaj.
Jedno z moich dawnych wspomnień dotyczy właśnie ruin śródmieścia i tramwajów. Przy Starym Rynku był przystanek tramwajowy, tzw. mijanka. Było to jedno z kilku miejsc, gdzie tory się rozwidlały i pierwszy przyjeżdżający tramwaj czekał na ten z przeciwnego kierunku. Stało tam wówczas niewiele domów – jeden po prawej i dwie lub trzy kamieniczki po lewej. Nad całą przestrzenią górowała bryła kościoła mariackiego**, oglądając się za siebie, można było zobaczyć kościół pod wezwaniem św. Jacka. Pamiętam jakiś obskurny płot ze starych desek lub raczej ścinków tartacznych. Pamiętam swój mały zielony rowerek i klekoczący czerwony tramwaj, który nadjechał spod Nowej Bramy i którym pojechałem wraz z mamą w okolice stadionu na spacer.
Od rodziców później dowiedziałem się, że faktycznie dawna słupska starówka jeszcze na początku lat sześćdziesiątych była w opłakanym stanie i dopiero zabierano się do budowania na tej ogromnej pustej przestrzeni.
Tramwaje to była moja wielka miłość. Jedna z pierwszych moich zabawek to był drewniany czerwony tramwaj. Tak jak inne dzieci spały z misiami lub lalkami, tak ja spałem z kanciastym drewnianym tramwajem. Bawiłem się nim bez przerwy, jeżdżąc po drewnianej podłodze i wydając z siebie dźwięki w moim mniemaniu przypominające odgłosy prawdziwego tramwajowego dzwonka – „dygyn, dygyn, dygyn”.
Drugą moją miłością był zielony rowerek, który dobijałem głównie na alejkach w okolicy stadionu i cmentarza. Przy mojej ułańskiej fantazji był on zarówno motocyklem, koniem i samochodem, zaś dla mojej mamy był świetnym sposobem by mogła przycupnąć na ławce i poczytać książkę.
Gdy już podrosłem, po tramwajach w Słupsku pozostały już tylko szyny na ulicach. Pomimo, że miałem zaledwie 3 – 4 lata, gdy zostały zlikwidowane, utkwiły w mojej pamięci. Doskonale pamiętam te powojenne i bardziej nowoczesne, jak i jeszcze poniemieckie. Google (na stronie Wolne Forum Gdańsk) mi wyszukały nawet zdjęcie takiego tramwaju stojącego na końcowym przystanku na ówczesnym placu dworcowym.
Z nieznanych mi powodów odbudowa pomorskich miast przebiegała bardzo powolnie, może dlatego, że wszelkie środki przeznaczano na odbudowę Warszawy? Kiedy już zacząłem się poruszać po mieście sam, zwykle podczas wędrówki na lekcje religii, bawiliśmy się z kolegami w wojnę w jakichś wciąż jeszcze dostępnych ruinach. Pamiętam też podobne zabawy z kuzynem w Koszalinie, gdzie również w samym centrum kikuty zburzonych domów straszyły bardzo długo. Dlatego też chyba wojna była żywo obecna w świadomości dzieci z mojego pokolenia. To byli nie tylko rodzice, którzy przeżyli wojnę, obozy lub przymusową pracę, to były również ruiny obok nas, znajdowane wciąż często hełmy, łuski pocisków, czy nawet zardzewiałą broń. Pamiętam, że w pierwszej klasie kupiłem od kolegi za 5 złotych rewolwer – zdekompletowany i pordzewiały i dla niepoznaki pokryty zieloną olejną farbą. Nauczycielka – mądra kobieta, nie poleciała na milicję robić raban, tylko zabrała paskudztwo i wyrzuciła do śmietnika. Zdaje się, ze wezwała też rodziców i stanowczo zabroniła wszelkiego „handlu” w szkole.
Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy z ogromu tragedii wojennej, jaką przeżyły wcześniejsze pokolenia. Za to widzieliśmy często ślady wojny i podatni byliśmy na propagandę, zatem wszyscy marzyliśmy o tym by walczyć ze „szkopami” i szwabami”, a że były to czasy gdy pojawił się słynny serial o „Czterech pancernych”, to rzecz jasna nakręcało to nas jeszcze bardziej. Początkowo też nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jakim kraju żyjemy, a rodzice mając w pamięci jeszcze niedawne czasy stalinowskie, nie mówili nic. Zatem w wielkiej swej naiwności uważałem początkowo, ze Polska jest potężna, bo przecież zwyciężyliśmy Hitlera, w czym tylko nieznacznie pomogli nam inni.
Przebudzenie nadeszło chyba w roku 1970. Pamiętam, że było późno i leżałem już w łóżku. Obok po cichu grało stare radio, którego lubiłem słuchać przed snem. Zawsze byłem typem sowy. Nagle podczas wiadomości spiker zaczął odczytywać długą listę artykułów, których ceny – na mocy decyzji rządu – zostały podwyższone. Zaaferowany wyskoczyłem z łóżka, by powiedzieć rodzicom, ale oni też słuchali radia, a po ich minach zrozumiałem, że dzieje się coś bardzo złego. Wkrótce sam się o tym przekonałem. Zdobyłem też nowe doświadczenie, jak to jest, że przedstawiciel władzy w twoim własnym kraju może zdzielić cię pałką, nie dlatego, że zawiniłeś – ale ot tak, bo jesteś w pobliżu. Czasem ojczyzna boli.
—
* Większość ludzi twierdzi, że posiadanie jakiegokolwiek wspomnienia z okresu pierwszych kilkunastu (a nawet kilkudziesięciu) miesięcy życia jest niemożliwe. Zatem być może tylko mi się wydaje.
** Niestety nie znam autorów zdjęć kościoła i bramy, kiedyś znalazłem się w ich posiadaniu w wersji papierowej. Na potrzeby tej strony przetworzyłem je elektronicznie. Mam nadzieję, ze nie naruszyłem niczyich zastrzeżonych praw autorskich.