Licealista, a więc młody człowiek, który zaczynał samodzielnie myśleć, w latach siedemdziesiątych nie miał łatwego życia. Z jednej strony pojawiało się w świecie realnym coś więcej niż gomułkowska mała stabilizacja, pojawiała się pokusa by mieć rozmaite pojawiające się dobra. Nowy lepszy gramofon, magnetofon. Z drugiej strony agresywna socjalistyczna propaganda, która zwykle stała w sprzeczności z tradycjami o światopoglądami domowymi. Nie można zapomnieć o pojawiającym się nurcie inteligenckiego oporu oraz kościele, który dla wielu był jakąś oazą prawdziwości w komunistycznym świecie pozorów. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze normalny, z punktu widzenia psychologii, bunt wobec pokolenia rodziców.
Słupsk lat siedemdziesiątych to kompletne zaprzeczenie prowincjonalności rozumianej współcześnie. Miasto, które dziś liczy sobie koło 100 tysięcy mieszkańców jest obecnie zapyziałą prowincją, w którym jest jedno kino i z rzadka działający teatr. Dawniej działo się coś prawie codziennie. Kilka razy w tygodniu można było pójść do teatru, choćby po to, żeby zobaczyć Irydiona Krasińskiego, którego grał Jerzy Janeczek znany z komedii Sami swoi. Można było pójść do teatralnej kawiarni i na temat sztuki podyskutować z aktorami, choć rzecz jasna,rzadko mieli oni ochotę na rozmowy ze smarkaczami. 🙂
Oprócz oficjalnego teatru był jeszcze teatr „Rondo„. To było miejsce rozbijające skostniałe struktury sztuki tradycyjnej. Nie odrzucaliśmy całkowicie teatru klasycznego, ale Rondo otwierało nam nowe horyzonty. Sprzeciw nastolatka wobec zgrzebnej i zakłamanej rzeczywistości, wobec bezsilności pokolenia rodziców, wobec więzów tradycjonalizmu mógł znaleźć ujście w intelektualnym wirze sztuki nowoczesnej. Jednym z przejawów tego buntu było pisanie wierszy, ale też wspomniany już wcześniej szkolny zespół teatralny.