Dzisiejsze notowania SLD są kiepskie. Media mówią o nerwowej atmosferze w sztabie wyborczym partii. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele.Główną jest permanentna wewnętrzna wojna w partii.Grzegorz Napieralski zapomniał, że nie wystarczy być liderem partii, aby zaistnieć w polityce. Zbyt konsekwentnie odsuwał od wpływów i mediów swoich – jak sądził – konkurentów. Pozbył się lubianego Olejniczaka, prawie całkowicie zneutralizował popularnego Ryszarda Kalisza, reaktywował natomiast Leszka Millera. Był to oczywisty błąd, ponieważ Napieralskiemu wydawało się, że z Millerem będzie podobnie jak z Buzkiem. Buzek był niedocenianym premierem, a jego zasługi wyborcy docenili dopiero wybierając go do europarlamentu. Miller był premierem, który wprowadził Polskę do Unii, ale wygląda na to, że nie przeżyje renesansu, bo wyborcy nadal kojarzą go z ciężkimi czasami i aferą Rywina.
„Plastusiowy” Napieralski poprowadził rok temu miłą kampanię osobistą, polegającą na uściskach ręki i rozdawaniu jabłek. Dostał 13% w wyborach prezydenckich i wydawało mu się, że znalazł dobrą taktykę. Nie docenił tego, że spora część wyborców głosowała na niego, aby wyrazić sprzeciw przeciw mainstreamowym kandydatom. W kampanii do parlamentu jego metoda nie sprawdziła się całkowicie. Nie sprawdziły się także pomysły na księżycowe obietnice. SLD wybory przegra bardziej niż można było zakładać.
W lutym pisałem już o wyborczym mętliku wokół SLD. Myliłem się wówczas co do zalet Millera, ale przewidywałem słusznie problemy, które generuje sam przewodniczący. Napieralski nie wykorzystał żadnych szans, które rysowały się przed jego partią. Dziś wyraźnie widać, że elektorat radykalnie antyklerykalny przejęła Nowa Samoobrona Palikota. W tym kierunku zwrócili się niezadowoleni, którym wydaje się, że likwidacja konkordatu jest lekiem na całe zło. Laicyzację życia publicznego obiecuje też Napieralski, ale jest tak samo niewiarygodny, jak wtedy. gdy obiecuje darmowe przedszkola.
Jednym słowem lewica dziś płaci za harce Napieralskiego, za odsunięcie wyrazistych kandydatów, za brak indywidualności na miarę Szmajdzińskiego, Szymanek-Deresz, czy Jarugi-Nowackiej. Płaci też za zamknięcie się w bardzo hermetycznym środowisku samej partii bez otwarcia na pozostałą grupę polityków lewicowych. Szansę dziś dawałaby szeroka koalicja lewicowa z uwzględnieniem osobowości na miarę Borowskiego, Rosatiego, Frasyniuka i innych. SLD jednak ich odrzucił, poparła Platforma.
Po wyborach powinno w SLD malutkie trzęsienie ziemi, które powinno zmieść przewodniczącego, jednak obawiam się, że SLD zmierza konsekwentnie w kierunku statusu partii kanapowej. W końcu mają jeszcze tyle majątku, by grupka działaczy doczekała się emerytury.
Komentarz do “Za co płaci lewica?”
Witam.
„Po wyborach powinno w SLD malutkie trzęsienie ziemi, które powinno zmieść przewodniczącego, jednak obawiam się, że SLD zmierza konsekwentnie w kierunku statusu partii kanapowej. W końcu mają jeszcze tyle majątku, by grupka działaczy doczekała się emerytury.”
Trzęsienie ziemi nie nastąpi.Moim zdaniem to właśnie partia kanapowa jest celem obecnych aparatczyków z SLD.Ot,mają swojego błaznującego plastusia Napieralskiego (z którego taki lider jak z koziej dupy trąba)z pełną gębą lewicowych frazesów to i jakiś czas jeszcze nie zabraknie naiwnych,którzy na nich zagłosują i tak załapią się na finansowanie z budżetu.