Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

American Pie

To nie amerykańskie ciasteczko, ani tym bardziej ciacho. Porzućcie drogie panie erotyczne skojarzenia, ta nazwa oznacza raczej tradycyjny amerykański placek ze śliwkami. Takie ciasto, które wyglądem przypomina dekiel koła od starego studebakera z glutowatym dżemem w środku. To jest takie rodzinne ciasto do pokrojenia i poczęstowania rodziny lub znajomych. U nas byśmy raczej użyli tortu do podobnego porównania.
Liberalni lub może raczej tacy, którym się wydaje (że są liberalni) obserwatorzy alarmują. Ameryka schodzi na psy, a ten paskudny komuch Obama tak chce dzielić ten placek, żeby każdy kawałek dostał. Jest to kompletnie niezgodne z zasadami czarodziejskiego wolnego rynku i amerykańskiej tradycji wyrażanej słowami „od zera do milionera”. Radź sobie sam lub zdechnij tak, by nie narażać współobywateli na dyskomfort mało estetycznej agonii. Liberałowie zapomnieli jednak, że to właśnie demokratyczny prezydent Clinton był ostatnim, który zostawił kraj z rozwijającą się gospodarką i zrównoważonym budżetem państwa. I na dodatek amerykańscy republikanie – żeby było śmieszniej – podobnie jak polscy pisowcy używają słowa liberał jako wyzwiska. Mówią lie-berals. Kiedyś już wyjaśniałem znaczenie tego idiomu.
Republikanie mają prostą filozofię władzy. Ma być dobrze nam, czyli niewielkiej grupce bankierów i przemysłowców, dlatego prezydent musi być marionetką, a jeśli nam będzie dobrze to może pozostałym też głód w oczy nie zajrzy. Taka filozofia sprawdza się jedynie w czasach wojennej lub powojennej prosperity. Przez ostatnie lata rządów republikańskich, z analfabetą Dżordżem Debilju Buszem na czele, rozkradziono co się dało, zachłanni bankierzy doprowadzili do finansowego kryzysu, zaś spora grupka Amerykanów to jedynie może sobie pomarzyć o poziomie życia przeciętnego Polaka. Na szczęście kraj jest duży, mogą udać się na południe i zamieszkać w starym osiedlu zdezelowanych przyczep campingowych.
W czasach prosperity robotnik w fabryce dużej i małej mógł sobie odkładać „na czarną godzinę”, mógł też się ubezpieczyć, jeśli miał taką wolę. Dziś przy dość powszechnym bezrobociu i niskich zarobkach wielu na to nie stać. A ponieważ nie wypada, by w kolebce cywilizacji technicznej ludzie zdychali na ulicy, jak w jakimś Kamerunie, to pewne koszty ponosi państwo. Dodajmy – państwo, które jest na krawędzi bankructwa. Nic dziwnego, że Obama wpadł na pomysł działający w Europie od ponad stu lat – ubezpieczenia powszechne. Wprowadził je Bismarck, którego trudno posądzać o liberalizm lub sprzyjanie komunizmowi.
Wbrew pozorom powszechne ubezpieczenia emerytalne lub zdrowotne oraz regulacje rynkowe nie są negowaniem wartości kapitalizmu. Mądre zarządzanie pozwala na dobre funkcjonowanie państwa, nawet jeśli aspekt socjalny wydaje się komuś przesadzony. Doskonałym przykładem jest Dania, ale nie będę tego analizował dokładnie. Rzucam tylko działający przykład.
Dlaczego powszechnie działające ubezpieczenia zdrowotne są dobrym wynalazkiem? Jest to zasługa rachunku prawdopodobieństwa. Większość z nas mogłaby po prostu ze swoich dobrych dochodów odkładać jakąś sumę na leczenie dla siebie i swej rodziny. Na pewno starczyłoby to na jakąś grypę lub anginę od czasu do czasu, być może też na leczenie zębów, a i przypadkowe złamanie nogi nie zrujnowałoby rodziny. Większość ludzi nigdy nie będzie chorować poważniej. Tylko kto nam da gwarancję, że nie zdarzy się rak, cukrzyca, stwardnienie rozsiane lub inna paskudna i kosztowna choroba? Dlatego ubezpieczenia powszechne są dobre. Większości wiedzie się dobrze i poza katarem nigdy im nic nie dolega. Ci szczęściarze są płatnikami netto systemu. Zaś pechowcy z rakiem beneficjentami. Można się zżymać, ale powtórzę, kto ma pewność, że nigdy nie zachoruje poważnie?
Czy ta powszechnie dostępna służba zdrowia działa idealnie? Nie i zapewne nigdy nie będzie. Na pewno lepiej być milionerem i zapłacić za specjalną opiekę i przywileje, ale nie oszukujmy się drodzy liberałowie – milionerzy to mały procent populacji.
Zatem zanim zaczniemy płakać nad rozlanym mlekiem wolnego rynku, to zdajmy sobie sprawę z tego, że wolny rynek w czystej postaci nie funkcjonował od dawna. W Ameryce też nie. Tylko pod rządami republikanów tym rynkiem sterowała banda bogatych złodziei z marionetką u steru i kombinowali jak by tu wydymać całą resztę świata. Jeśli dziś musimy zaciskać pasa, zwiększać podatki, ciąć wydatki na drogi, to dlatego, że niedawno byli tacy, którzy postanowili ten placek ze śliwkami zeżreć samemu.

Oceń felieton

6 komentarzy “American Pie”

Możliwość komentowania została wyłączona.