Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Mam dylemat

Gwiazdy tańczą na lodzie czy Taniec z gwiazdami? Co jest gorsze i głupsze? Pomijam już ten drobny fakt, że o „gwiazdach” mało kto słyszał. Pomijam w tym wypadku też fakt, ze jakieś tabuny idiotów wysyłają te płatne smsy do programów i badania popularności świadczą dobitnie, że ogląda to więcej ludzi niż tylko rodziny zainteresowanych. Chodzi o to, ze te programy stanowią obrazę inteligencji przeciętnie rozwiniętego sześciolatka.
W czasach PRL kultura była pod nieustanną kuratelą państwową. Ponieważ brakło wszystkiego, w końcu była to gospodarka niedoboru, to i kultura cierpiała braki. Na dodatek wciąż był dylemat – co wolno, a czego nie. Jak zareaguje cenzura? Najłatwiej było tam, gdzie koszty były stosunkowo niewielkie. Spora swoboda działania obejmowała rozmaite lokalne domy kultury. Rzecz jasne rozwój zależał od lokalnego środowiska. Jednak to właśnie w ten sposób powstawały nieraz wybitne inicjatywy artystyczne. Nie będę wymieniał, ale wiele sław zaistniało dzięki domom kultury w jakichś pipidówkach. Trochę gorzej było tam, gdzie potrzebny był papier lub taśma filmowa. Jednak były wydawane takie czasopisma jak Poezja, Literatura, Literatura na świecie. Staraniem lokalnych wydawnictw publikowane były wiersze mało znanych poetów, które rzecz jasna trafiały po części do bibliotek, kupowane były przez krewnych i znajomych. A większość po paru latach trafiała na przemiał. Trudno się było przebić młodym adeptom sztuki filmowej, bo tam w grę wchodziły już spore pieniądze. Jednak czasami też się udawało. Polska szkoła filmowa powstała przecież nie po roku 1989.
Cenzura. Owszem, była. W sporej części aktywność twórców zmierzała ku temu, jak cenzurę oszukać. Wiadomo też było, że władze starały się wykreować twórców popularnych. Nie zawsze się udawało, przykładem może być choćby Putrament. Ci, którzy zdobywali popularność, musieli jednak zostać zaakceptowani przez odbiorców. A najważniejsze, że wyznacznikiem nie były ewentualne zyski. Nie staram się w żaden sposób usprawiedliwiać, ani też gloryfikować tamtych czasów. Zdaję sobie sprawę ze wszystkich brudnych kompromisów, jakie środowisko artystyczne zawierało z władzą, żeby istnieć. Być może Tyszkiewicz to paskudna kolaborantka, Gajos grał w demoralizującym politycznym serialu, a Łapicki płaszczył się przed partią. A co mamy dziś – mroczki przed oczami, znaczy Mroczków, takich braci bliźniaków. Do bliźniaków od jakiegoś czasu podchodzę z wielką rezerwą, nie tylko Mroczków.
Wraz z upływem lat mam coraz częściej wrażenie, że wylaliśmy dziecko razem z kąpielą. Czy są dziś jeszcze nierentowne czasopisma? Takie jak Poezja? Żaden sponsor dziś nie da pieniędzy na spektakl teatralny, ale na kolejny debilny show to chętnie. Publiczna telewizja robi wszystko by dorównać komercyjnej w miałkości intelektualnej, a raczej głupocie kolejnych przedsięwzięć. Wiersze to młodzi poeci mogą sobie w internecie publikować. Najlepiej jednak by robili to na stronach przeplatanych nagimi panienkami, może ktoś wtedy przeczyta przez pomyłkę.
Jak słyszę pojęcie kultura masowa, to mam raczej skojarzenie z masowym samobójstwem – intelektualnym. Biorąc pod uwagę świat kreowany przez media, który rozprzestrzenia się także na życie prowincjonalne, dzięki dostępności tych mediów, to niedługo znajdziemy się w świecie podobnym do tego z powieści Fahrenheit 541. Być może nie będzie się palić książek, ale samodzielne myślenie będzie źle widziane.
Wiele lat temu, w czasopiśmie Forum (zawierającym przedruki z prasy zachodniej) był dowcip rysunkowy. Chłopiec stojący przy fotelu pyta siedzącego tatusia:” Tato, czy jeśli w lesie zwaliło się drzewo, a nie było przy tym telewizji, to czy ono naprawdę się zwaliło?”. W latach siedemdziesiątych, w tamtych realiach po prostu nie rozumiałem sensu tego dowcipu. Zrozumiałem go dzisiaj.

Oceń felieton