Dowcip z czasów mojej młodości, jeden z niewielu dziś dość popularnych. Na lekcji nauczycielka pyta uczniów: „Powiedzcie, kto był największym wodzem na świecie?” Z pewnym wahaniem podnosi rękę Jaś i zachęcony przez nauczycielkę mówi: „Największym wodzem był przywódca Rewolucji Październikowej, Włodzimierz Ilicz Lenin”. Świetnie – woła pani – masz Jasiu piątkę. Jaś siada i ściskając w dłoni pomiętoszoną fotografię, na której jest ucharakteryzowany Pierre Brice, szepcze: „Sorry Winnetou, ale biznes is biznes”.
Winnetou to niekwestionowany idol wielu pokoleń chłopców. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, choć był Janek z Czterech Pancernych i kapitan Kloss ze Stawki większej niż życie, Winnetou nie miał godnych siebie rywali. Był szlachetny i uczciwy, walczył do końca, a w książkach i filmach o Winnetou nie było indoktrynacji politycznej. Jednak w dowcipie przegrał z Leninem dla osiągnięcia doraźnego celu, którym była piątka w dzienniku. Lenin nie był idolem. O Leninie opowiadaliśmy sobie dowcipy w innym stylu.
Jury konkursu malarskiego pod hasłem „Lenin w Polsce”. Przewodniczący pyta artystę o wyjaśnienie idei obrazu na którym są tylko wystające z pościeli nogi męskie i damskie. Artysta odpowiada, ze to są nogi Nadieżdy Krupskiej i Feliksa Dzierżyńskiego.
– A gdzie Lenin?
– No Lenin w Polsce!
Ale za ideą Lenina stał cały aparat państwa, zaś za Winnetou tylko tęsknota za bohaterstwem i szlachetnością. Mały Jaś z tym samym poczuciem wstydu, za kilka lat zapisze się do ZMS, a potem do PZPR, bo przecież żona, mieszkanie, meble, firanki, dzieci. Niektórzy żyli z tym poczuciem wstydu do końca. Nigdy nie zapomnę żadnego z kompromisów, do których musiałem dostosować własne sumienie. Nie było ich wiele, ale umrę, mając je w świadomości. Niektórzy jednak woleli zmienić wodza. Dorabiali sobie ideologię do swojej słabości, że przecież socjalizm to jest wspaniała idea. Te problemy są tylko przejściowe, partia się oczyści, jesteśmy dziesiątą potęga świata, jest lepiej niż przed wojną i zlikwidowaliśmy analfabetyzm. Kiedy już uwierzyli we wszystkie te brednie, byli gotowi na więcej. Donoszenie na znajomych, robienie kariery cudzym kosztem. Jak w dowcipie: „Sumienie mam czyste, nigdy go nie używałem”.
Komunistyczna ideologia w końcu się skompromitowała. Wyszło na jaw, że nie jesteśmy żadną potęgą w niczym, że socjalizm to naprawdę był kapitalizmem państwowym, a analfabetów dziś mamy więcej niż można się spodziewać. Partia – używając kolokwializmów – zdechła, a jej cuchnące truchło zamieciono w kąt i dlatego czasem jeszcze śmierdzi.
Czasem jednak przecieram oczy ze zdumienia. Okazuje się, że pojawiła się nowa ideologia, która indoktrynuje nie gorzej niż kiedyś komuniści. Partia chciała, żebyśmy żyli dla niej. Pracowali jak najwięcej, a wolny czas poświęcali na kształcenie ideowe oraz dodatkową pracę (tzw. czyny społeczne). Nie udało się. Za to dziś tak, pieniądz zmusza ludzi do pracy, takiej, że niektórzy już niedługo zapomną, co to jest czas wolny. Przypomina to opowiadanie Jacka Londona, w którym pewien biały trafia do plemienia Indian na dalekiej północy. Po kilku latach okazuje się, że wśród Indian pojawiła się nowa religia, a jej bóg nosi imię „Byzznyzz”.
Jako relikt przeszłości nie muszę dziś zawierać kompromisów. Pomimo relatywnej biedy mogę sobie pozwolić na odrzucenie tych, które za bardzo ingerowałyby w spójność moich przekonań. Imperatywem współczesnych pokoleń jest powiększanie obszaru posiadania. Powstaje w ten sposób styl życia coraz bardziej przypominający bohaterów wiersza Mieszkańcy Juliana Tuwima. Ludzie pracują, dorabiają się, bo żona, meble, firanki i dzieci…
l znowu mówią: że Ford… że kino…
Że Bóg… że Rosja… radio, sport, wojna…
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
Najgorsze jest w tym, że gubią rzeczy ważne, że zaczynają sobie dorabiać ideologię, („nie dlatego to robię, bo muszę, ale dlatego że to jest najlepsze i najwłaściwsze i tak jest dobrze”), oszukują samych siebie.
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Czy mały Jaś dzisiaj ma jeszcze jakieś ideały? Czy tylko chce mieć wszystkiego jak najwięcej? Może się już urodził jako wyznawca bożka „Byzznyzz”? Może warto się nad tym zastanowić, póki nie jest za późno? A może jest?
Ja jednak – Ostatni Mohikanin – pójdę za tobą Winnetou. 😉
Komentarz do “Sorry Winnetou”
Idę z Tobą!