Pierwsza lektura książki Zajdla, blisko 45 lat temu, była dla mnie szokiem i objawieniem jednocześnie. Autor potrafił w minimalistycznej parabolicznej opowieści zawrzeć sedno funkcjonowania komunizmu, jako ustroju opartego na propagandzie zagrożenia.
O sztuce
Każdy dobry patriota wie, gdzie leży Polska. Nad Wisłą. Tutaj, gdzie nasza ojczyzna. I to patriocie powinno wystarczyć. Nieco inna sytuacja powstaje, gdy zapytamy, gdzie jest Ankh-Morpork. Na odpowiedź patriotów bym nie liczył.
Przed wielu laty oglądałem w telewizji stary amerykański film. Nie pamiętam dziś nawet tytułu. Nic nie mogę po latach powiedzieć o wartości artystycznej dzieła.
Ciekawe natomiast jest, że wśród popleczników niby prawicowego PiSu i wyznawców korwinizmu sporo jest literatów tworzących literaturę fantastyczną. To tak, jakby zamiłowanie do tworzenia fantastycznych światów musiała iść w parze z konserwatywnymi do bólu poglądami politycznymi. To nie tylko Ziemkiewicz, Piekara i Pilipiuk, jest też paru młodych ledwo kiełkujących prawaków i korwinistów. To ostatnie słowo podoba mi się szczególnie, bowiem słowotwórczo bliskie jest określeniu morfinista. I pasuje doskonale do sytuacji.
Było ich dwoje. Byli całkiem różni, a może jednak podobni? Dlaczego to właśnie oni trafili do Krainy Ain? Dlaczego to przed nimi otwierała się brama? Irena i Hugh. Tacy zwyczajni i jednocześnie niepasujący do świata. Obydwoje trochę samotni z wyboru, wyobcowani i zdystansowani. Początkowo nawet się nie lubili. Dziś już byśmy wiedzieli, od razu pojawiłoby się słowo wytrych, aby krótko ich scharakteryzować.
W słynnej dystopii George’a Orwella „Rok 1984” przedstawiona została absolutnie totalitarna dyktatura przyszłości, która dysponowała fantastycznymi – jak na tamte czasy – możliwościami inwigilacji obywateli, prawie nieograniczoną siłą propagandy i potężnym aparatem przymusu.
Nie lubię seriali. Nawet najlepsze z nich w kolejnej odsłonie stają się czystą komercją, bo jakże to zrezygnować z tak dochodowego interesu. Niestety w literaturze mamy podobne zjawiska, a najlepszym może być słynna „Gra o tron” George’a R.R Martina, której pisarz w ogóle nie skończył, bo wersja serialowa zaczęła odbiegać od oryginału, a poza tym chyba literatura się gorzej sprzedaje niż seriale.
Nie polubiłem Terakowskiej. Z umiarkowanym zainteresowaniem przeczytałem „Córkę czarownic”, bo lubię fantasy. „Poczwarkę” za to ze złością, bo nie przemawiają do mnie religijno-ezoteryczne brednie o Bogu, który powołuje do życia upośledzone dzieci, bo mają jakieś szczególne zadanie do spełnienia.
Rok 1989 był dla większości z nas początkiem epoki optymizmu. Pokolenia urodzone po wojnie, choć żyjące w cieniu zimnej wojny, przeżyły swe życie w pokoju. Na naszych oczach runęła żelazna kurtyna, a Polska – wydawało się – znalazła się w wyjątkowo dobrej sytuacji.
Niewielkie wnętrze zostało urządzone w rustykalnym, takim troszkę patchworkowym stylu. Drewniane stare krzesła, długi stół z blatem ze starych desek, przeszklona witryna z domowymi wypiekami. Atmosfera kojarzy się z wiejską izbą babci lub starą przydrożną gospodą. Wrażenie to spotęgowane jest tym, że właśnie opuściliśmy jedną z najruchliwszych ulic Barcelony i wkraczając do Poble Sec – kulinarnej mekki tego miasta – nagle odczuwamy spokój i ciszę.