Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

ACTualności

Od kilku dni temat ACTA nie milknie w telewizji, w prasie, w internecie. Z jednej strony mamy partię rządzącą, a z drugiej – zacierającą z uciechy ręce – opozycję. Awantura się rozwija i niekiedy trudno zrozumieć, o co i komu chodzi.
Konsultacje
Ministerstwo Kultury, wiodący podmiot w sprawie ACTA, wyjaśnia, że wbrew potocznym mniemaniom przeprowadziło konsultacje. Z kim? Z organizacjami producentów w rodzaju ZAiKS i BSA. To tak jak byśmy wprowadzili przepis, że żona ma podawać mężowi piwo, gdy ten ogląda mecz i przeprowadzili konsultacje wyłącznie wśród mężczyzn oglądających mecze.
Na dodatek minister Zdrojewski dość nieudolnie miotał się pomiędzy szacunkiem dla społecznej postawy sprzeciwu, a typowo polityczną arogancją przypisującą innym nieznajomość zagadnienia.
Konsultacji nie było zresztą nigdzie. Rząd Szwecji ukrywał co tylko się dało, rząd Danii korzystał z zamieszania politycznego wewnątrz kraju po wyborach i z przejmowania prezydencji, by nie powiedzieć o tym nic. Wielka Brytania łyknęła ACTA jak pelikan rybę, bo promuje ją wielki brat zza oceanu. Organizacje europejskie także nie podjęły żadnych konsultacji. Co tu dużo gadać, zalecenie Stanów Zjednoczonych było takie, aby w miarę możliwości unikać dyskusji o ACTA w instytucjach UE.
Manipulacje
Dziś pojawiły się opinie, że tysiące protestujących młodych ludzi zmanipulowano. Dziennikarz „Wyborczej” powiedział nawet, że „w Polsce funkcjonuje masa biznesów internetowych opartych na piractwie, którym zależy na podsycaniu tego typu protestów”. Zatem ktoś podsyca buntownicze nastroje? Współuczestniczący w rozmowie radiowej Paweł Fąfara ironicznie twierdził, że chodzi o dalszą nieskrępowaną przepisami kradzież.
Oczywiście nie można zaprzeczyć, że do manifestacji dołączali chuligani, że część ludzi miała na myśli tylko dostęp do Rapidshare i torrentów. Najzabawniejsza była pewna panienka(!) trzymająca plakat z napisem „Redtube nie oddamy”.
Jednak wbrew pozorom nie chodzi o obronę kradzieży filmów i muzyki, jak sądzą niektórzy, ale niestety media nasze są oczywiście na takim poziomie, że od dołu pukają w dno. Nikt sensownie nie próbował analizować zjawiska protestu, ani tym bardziej samych zagrożeń ACTA.
Politycy
Skompromitował się rząd i niektórzy politycy partii rządzącej. Zastosowali taktykę Sony. Czyli zamiast przeprosić i naprawiać błąd, dali do zrozumienia, że jest im bardzo przykro, iż sprawa się wydała. Przyczyny i konsekwencje tego mogą być rozmaite, ale jest to sprawa zbyt obszerna na ten felieton.
Opozycja skompromitowała się jeszcze bardziej. Zaczęło się od Migalskiego, który przyznał, ze w Europarlamencie głosował za ACTA i nie miał pojęcia o co chodzi. Panie Migalski – to ja się bardzo cieszę, że pan nie jest maszynistą, pilotem lub kapitanem statku. Być może kapitan Costa Concordia też uważał, iż nie musi mieć pojęcia o tym, co robi w pracy.
Jarosław Zbawca Polski oświadczył najpierw, że poparcie dla ACTA było błędem, po to by później zaproponować referendum w sprawie ACTA. Chyba zamierza wygrać główną nagrodę w kategorii idiotyzm roku. Referendum można urządzać na temat spraw, które są jasne i oczywiste do wyjaśnienia. Za Unią, czy przeciw Unii. Do NATO, czy może Układ Warszawski. Kara śmierci, czy tylko dożywocie. W tym przypadku głosowanie wymagałoby przeczytania porozumienia – kilkudziesięciu artykułów z masą podpunktów i dodatkowych wyjaśnień napisanych prawniczym żargonem. Czym innym są powszechne konsultacje, gdy można się przekonać, ze duża liczba rozmaitych organizacji krytykuje ACTA, a czym innym kazać podejmować decyzję każdemu obywatelowi.
Pozostałe partie opozycyjne również nie błysnęły intelektem. Współrządzący PSL przyjął zaś swą ulubioną taktykę, czyli schował głowę w piasek. Jednak jeśli głowa strusia jest zagrzebana w piachu, to jednak dupa wystaje. Zatem trzeba kopnąć. Częściowo odpowiedzialnym podmiotem jest Ministerstwo Gospodarki z Pawlakiem na czele. Jest to jeden z niewielu ludzi mających pojęcie o sektorze IT wśród polityków. Powinien zainteresować się tym, jakie konsekwencje może mieć to porozumienie dla przyszłego hamowania rozwoju niezależnej myśli programistycznej i promowania innowacji. Czyżby używanie iPada tak go ogłupiło?
Zagrożenia
Dziś „Gazeta Wyborcza” zamieściła artykuł o wyroku brytyjskiego sądu w sprawie o skopiowanie pomysłu zdjęcia. jedna firma pozwała drugą w sprawie zdjęcia opartego na podobnym pomyśle. Czerwony londyński autobus na tle czarno-białego Londynu. Sąd przyznał rację skarżącemu. W ten sposób dowiedziałem się, że „na upartego” moje niedawne zdjęcie z Kopenhagi też może być plagiatem. Miasto inne i zamiast autobusu mam rower, ale rower jest czerwony a reszta pozbawiona kolorów.

Od Impresje

Idea jest identyczna i jak w takiej sytuacji mam udowodnić, że nigdy nie widziałem tamtych zdjęć? Pofolgujmy wyobraźni. Powiedzmy, że duży koncern medialny odnajduje na moim zdjęciu umieszczonym na Picassie znanego artystę pracującego wyłącznie dla niego. Powiedzmy, że zrobiłem mu świetne zdjęcie, gdy przypadkiem spotkałem go na przechadzce w Londynie. Moje zdjęcie staje się popularne i koncern uważa, ze przyczyniło się do strat materialnych albowiem wizerunek artysty zgodnie z umową jest własnością koncernu, a fani zamiast kupować plakaty drukują moje zdjęcie. ACTA by znacznie ułatwiło sprawę, moje zdjęcia w sieci zostałyby zablokowane, sprzęt komputerowy zarekwirowany w ramach działań tymczasowych. Jednym słowem wszystko po to aby zniechęcić i przestraszyć wszystkich czyniących jakikolwiek „zamach” na zyski koncernu. Przesadzam? Jasne. Ktoś powie, że zapewne nie ma możliwości tak idiotycznego scenariusza, bo gdzieś jednak pojawią się rozsądni ludzie, którzy do absurdu nie dopuszczą. Niestety, liczenie na mądrość ludzi władzy jest złudną nadzieją. Przeżyłem epokę tzw. „realnego socjalizmu” i wiem, że działy się rzeczy absurdalne i wszyscy wiedzieli, że są absurdalne. Holokaust też był absurdalny, a jednak był.
Dawno temu jako student czytałem w ramach lektoratu jakąś nowelę Gogola lub Czechowa. Zabijcie ale nie pamiętam czyją. Rzecz działa się w małym miasteczku, gdzie miejscowy lekarz, aptekarz, urzędnik carski razem spędzali wieczory grając w karty i pijąc na umór. Pewnego dnia do lekarza przychodzi jeden z jego karcianych kumpli a ten pyta:
– Wasza famila? (jak macie na nazwisko)
– Wot swołocz! Ty mnie nie znajesz? (ty bydlaku to ty mnie nie znasz)
– Znaju, no eto formuła takaja. (znam, ale formuła taka).
Jeśli komuś wydaje się, ze ta anegdotka nie do końca pasuje do sytuacji, to trudno. Przynajmniej nie łamię niczyich praw do własności intelektualnej, te dziewiętnastowieczne na szczęście wygasły.

Oceń felieton

5 komentarzy “ACTualności”

Możliwość komentowania została wyłączona.