Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Nowa twarz, czy stara gęba

Tuż po katastrofie, 12 kwietnia pisałem o niektórych zachowaniach polityków i zwolenników PiS, które znacznie odbiegały od oczekiwań. Podsumowałem słowami:
Te przykłady pokazują, że różnice polityczne dzielą Polaków nadal w sposób skrajny. Pokazują, że już za chwilę zacznie się ostra walka polityczna w wyborach
Tydzień później o Jarosławie Kaczyńskim napisałem:
To on będzie jedynym namaszczonym, który może i ma prawo kontynuować dzieło brata. Bazując na płytkim emocjonalnym rozumieniu patriotyzmu, będzie podsycana narodowa żałoba i współczucie społeczne dla brata, który straciwszy najbliższych, potrafi heroicznie podnieść się jak feniks z popiołów i niczym Hiob biblijny okazać wiarę i heroizm w cierpieniu.
Oczywiście dziś wiadomo, że tak się stało. Zgodnie z moimi przewidywaniami walkę wyborczą prowadzi się w internecie poprzez setki anonimowych zwolenników i częściowo w mediach przez polityków drugiego szeregu. Jarosława Kaczyńskiego również wykreowano zgodnie z moimi przewidywaniami.
Prezes w tej kampanii miał się zmienić. Nowa twarz to prawie prezydenckie orędzie do Rosjan, to ciepłe rodzinne zdjęcia w tabloidzie. No i milczenie. Złośliwi od początku twierdzili, że gdy Kaczyński się odezwie to mit nowego dobrego Jarosława pęknie jak bańka mydlana. Nie uważam się za jasnowidza, ale transformację Kaczyńskiego oceniłem realnie już na początku maja, wtedy gdy spora część fachowców wciąż zastanawiała się, jaka jest ta nowa twarz prezesa.
Łagodny wizerunek Jarosława przeznaczony jest dla wyborców naiwnych i niezdecydowanych, którym sugeruje się przekaz rodzinnego, łagodnego i dobrego brata prezydenta. Sondaże pokazują, że spora część potencjalnych wyborców jest podatna na takie manipulacje. – napisałem wówczas.
Oczywiście zakładałem, że jokerem w tej grze będzie wciąż katastrofa smoleńska. Zresztą w pewnym sensie do dziś się tak dzieje. Na użytek najbardziej skostniałych zwolenników w Radiu Maryja i Naszym Dzienniku wciąż są podawane informacje sugerujące jednoznacznie, że Rosja knuje i mataczy, a zapewne też przyczyniła się do katastrofy. Czasem dołączają też dziennikarze telewizji publicznej. Mam na myśli program Misja Specjalna.
Jednak pech chciał, że w Polsce zdarzyła się powódź. Sztab Kaczyńskiego zrozumiał, że poza grupą fanatyków, nikt już nie będzie emocjonował się podejrzeniami dotyczącymi katastrofy. Tym bardziej, że informacje komisji są co prawda oszczędne, ale sensowne. Należało zatem dostosować się do zmienionych zasad gry.
Oficjalny początek kampanii wyborczej Jarosława Kaczyńskiego miał nowy motyw główny – powódź. Zgromadzony tłum zwolenników z rozmaitymi hasłami na transparentach, obrażający reporterów TVN i Polsatu, pokazał, że powoli i nieuchronnie wraca stare. Oczywiście sam kandydat nie użył żadnego ze swych ulubionych frazeologizmów – ani o układzie, ani o ciemnych siłach, ani o ZOMO. Zapewne brakowało mu takiej porywającej możliwości pociągnięcia tłumów. Jednak oprócz oczywistych i dość gładkich formułek o potrzebie współczucia i solidarności, znalazły się też inne sformułowania. Okazało się, ze najpierw musimy wygrać z powodzią, co widownia przyjęła z aplauzem. Oczywiście znalazło się też wtrącone mimochodem zdanie o zaniechanych planach przeciwpowodziowych, do których należy wrócić. Oklaski. Oczywiście wcześniej przez kilka dni w rozmaitych wywiadach politycy PiS wyjaśniali, kto opracował te plany i dlaczego to był PiS. Wyjaśniali też, kto zrezygnował z tych planów i dlaczego to była Platforma. Dlatego też elektorat wiedział, dlaczego klaszcze.
Wystarczyło jedno wystąpienie i spod pięknej nowej twarzy – łagodnej, dobrej i ciepłej, zaczęła wyłazić stara, paskudna gęba IV RP. Nie wszyscy to od razu zauważyli, niektórym nadal się zdaje, że to naprawdę Nowy Ciepły Jarek i Będzie Taki Na Zawsze. Akurat! Spośród wielu analityków politycznych tylko jeden Tomasz Nałęcz miał dość rozumu i odwagi, by rzekomą przemianę Kaczyńskiego nazwać po imieniu. Nie mówmy o IV RP – zaapelował Jarosław Kaczyński, a ja apeluję – mówmy jak najwięcej. Niech każdy idąc 20 czerwca na wybory pamięta o tym, czego rzekomo prezes PiS już nie chce nam wprowadzać.

Oceń felieton