Dowcip z długą brodą opowiada historię małego Jasia, który zapytany przez nauczycielkę o wielkiego wodza, powiedział, że to Lenin. A następnie, gdy dostał już piątkę, pod ławką do zdjęcia aktora przedstawiającego postać Winnetou szepnął: Sorry Winnetou, ale biznes to biznes.
Wygląda na to, że właśnie Jarosław Kaczyński został małym Jasiem i zrobił polityczny biznes. Przez ostatnie tygodnie nie ustawały spekulacje, co zrobi prezes, czy sam obejmie tekę premiera, czy spuści w niebyt panią Szydło, a może nie? Czy będzie rekonstrukcja rządu i kto straci stołek? Waszczykowski? A może Szyszko lub Macierewicz? Gdy rzesze dziennikarzy szukały dostatecznie mocnych breaking news, żeby im widzowie przed ekranami nie pozasypiali, to posłuszni ludzie prezesa dokończyli przejmowanie sądownictwa. I to było ważne.
Przyznam szczerze, iż pomyliłem się. Byłem przekonany, że prezes pozostawi Jęczącą Betty na stanowisku premiera, by dobitnie pokazać Schetynie i reszcie opozycji, że oni to mu mogą naskoczyć. Choć jak zobaczyłem napuchniętą, od całonocnego płaczu, Becię, to zwątpiłem. Pomyślałem, że prezes musiał ją naprawdę fachowo przeczołgać przez te ostatnie tygodnie. Tym bardziej, że powodów do zmiany nie było widać. Przecież ona jest taka sama, jak miliony Polaków. Czyli byle jaka. A to się suwerenowi podoba, więc suweren Becię kocha.
Rządowa roszada wizerunkowo jest nie do wytłumaczenia. Zaś stawianie na czele rządu bankstera kojarzącego się ze znienawidzonymi elitami, bogacza, bezczelnego i zadufanego w sobie, to przysłowiowy strzał w stopę. Procentów w sondażach od tego raczej nie przybędzie. Narodowcy też decyzji nie pochwalą, żydowskie korzenie Morawieckiego będą dla nich trudne do przełknięcia. Sam fakt, że Morawiecki zna angielski, do standardowego wyborcy z Podlasia lub Podkarpacia raczej nie przemówi. A dla wyborców centrowych to jest tylko kolejna marionetka Kaczyńskiego, na dodatek zapiekły katolicki konserwatysta. Elektoratu PiS więc nie poszerzy.
Tajemnica kryje się w procedowanych błyskawicznie ustawach o sądownictwie. Pierwsze podejście skończyło się fiaskiem, bo grillowany przez swoją własną partię prezydent w akcie rozpaczliwej walki o godność zawetował dwie ustawy. Wcześniej Kaczyński dał przyzwolenie i z Dudy nabijali się wszyscy. I to w taki sposób że satyryczne sceny w „Uchu prezesa” były wobec Dudy wręcz sympatyczne. Pewny siebie Ziobro, który dostawał całą władzę, przedobrzył ostatniego dnia przed prezydenckim wetem. Wówczas do Kaczyńskiego dotarła brutalna prawda.
Kanapowa partyjka Ziobry jest języczkiem u wagi. Przewaga parlamentarna PiS jest na tyle mała, że bez niego dalsze rządzenie może się okazać problematyczne. A skoro Zbysio jest taki pewny i na dodatek dostanie sądownictwo w swoje ręce, to nikt nie będzie bezpieczny. Nawet prezes. Na szczęście w parlamencie jest jeszcze jeden Morawiecki. Tatuś swawolnego Mateuszka bankstera, który ma pod sobą kilka szabel renegatów od Kukiza. Tatusiowi bardzo się marzyło, by Mateusz sięgnął po najwyższe zaszczyty. Na początek niech będzie premier, a potem się zobaczy. W zamian za obietnicę lojalności tatusia, synuś dostał stołek premiera.
Mateusz Morawiecki ma za sobą jedynie poparcie prezesa, nie stanowi żadnej siły politycznej. A, używana przez dwa lata w charakterze szmaty do podłogi, Becia z bezsilnej złości zaczęła się kumplować z Ziobrą. To się bardzo prezesowi nie spodobało. W rezultacie okazało się, że kosztem być może lekkiego spadku wizerunkowego zdecydowanie osłabił Ziobrę i ma ten komfort, że w każdej chwili może pokazać mu drzwi. Dwaj panowie bez politycznego znaczenia, czyli Morawiecki i Duda może coś tam będą razem knuć, ale na razie to jest niegroźne. O tym to prezes później pomyśli. Jest jeszcze Macierewicz. Zdecydowanie nielubiany w PiS i dotychczas dla prezesa wygodny. Być może ma haki na prezesa. Na tej politycznej szachownicy tylko ranga Macierewicza wciąż jest zagadką.