Gdy zmarł Karol Wojtyła, czyli Jan Paweł Drugi, tłumy zgromadzone na Placu Świętego Piotra w Rzymie skandowały słowa „santo subito”. Można to tłumaczyć jednoznacznie, jako żądanie, by zmarły właśnie papież natychmiast został ogłoszony świętym. Co nagle, to po diable. Tak mówi polskie przysłowie, a przysłowia podobno są mądrością narodów. Jeśli diabeł faktycznie by istniał, to wówczas z radością zacierałby ręce planując, co uczyni w nadchodzących latach.
Papieżomania w 2005 roku sięgnęła niewytłumaczalnych szczytów. Była to istna zbiorowa histeria. Jeden z moich kolegów czuł się w obowiązku pojechać do Rzymu, choć nie był religijny i odtąd sławił imię Karola Wojtyły jako genialnego polityka i dobroczyńcę Polski. Jedna z koleżanek płakała jak bóbr, gdy Wojtyła zmarł, choć była bardzo antyklerykalna. Reakcje skądinąd rozsądnych ludzi wprawiały mnie w zdumienie. Sam od dawna wziąłem rozbrat z religią. I choć nie ujmowałem Karolowi Wojtyle zasług w procesie doprowadzającym do upadku komunizmu, to wiedziałem również o zaciekłym zwalczaniu przez niego tzw. teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej. Wiedziałem, że mieszkańcy tego kontynentu mają uzasadnione powody, by Jana Pawła Drugiego przynajmniej nie lubić.
W kwestie teologiczne jednak się nie wtrącam, choć pisałem już o fenomenie społecznym w tonie krytycznym. Pofantazjujmy jednak. Co zrobił diabeł? Po pierwsze ujawnił dużo więcej szczegółów o związkach Wojtyły z dyktatorami Ameryki Południowej i wsparciu watykańskim dla ich dyktatur. Można to próbować tłumaczyć zaciekłą nienawiścią do komunizmu, ale troszkę to nie koresponduje ze świętością Karola. W kolejnych latach diabeł ujawnił coraz to więcej kościelnych afer pedofilskich na całym świecie. A z każdą kolejną aferą wzrastało przekonanie ludzi na świecie, że główny szef tej pedofilskiej zarazy nie mógł o niczym nie wiedzieć.
Wreszcie przychodzi rok 2020, w którym mamy kumulację afer pedofilskich w Polsce, a na koniec wchodzi diabeł cały na biało i „Tadam!”. Ukazuje się watykański raport w sprawie amerykańskiego kardynała McCarricka i explicite stwierdzenie w nim, że Jan Paweł Drugi wiedział o zarzutach wobec niego, gdy wręczał mu kardynalski kapelusz. A w tle tej bardzo paskudnej sprawy mamy też polską kumulację w postaci „kapciowego” Stanisława Dziwisza. Biedak nikogo nie zna, o niczym nie wiedział, a w ogóle to zarobiony jest. To tylko wrogowie Polski i Świętego Kościoła knują i szczują na biednego Stasia.
Tę samą mantrę powtarzają wszyscy dostojnicy kościelni. Są przekonani, że skoro zawsze działało, to i tym razem zadziała. Jednak coś zgrzytnęło i przestało działać. Kościół przez trzydzieści lat zajmował się wyłącznie zaglądaniem Polakom w majtki i w portfele. Kolejne pokolenie wreszcie powiedziało: „dość”. Obecny bunt przeciw wtrącaniu się władzy i religii w prywatne życie nie wziął się z niczego. Pycha, kłamstwo, fałsz i przestępstwa seksualne to obraz Kościoła dziś. Jeśli nawet był kiedyś jakiś bóg, to w Kościele Katolickim nie ma go od bardzo dawna.