Polska przyłączyła się do apeli, by MKOL przełożył termin tegorocznej Olimpiady. Jak wiecie, olimpiady odbywają się latem. Tymczasem już niedługo ma się odbyć egzamin ósmoklasisty, a w maju zaczynają się matury. Przedstawiciele władzy i partii rządzącej mówią, że nie ma przeszkód, by egzaminy przeprowadzić w terminie. Łatwo się domyślić, że ogromne znaczenie ma chęć przeprowadzenia wyborów prezydenckich w założonym wcześniej terminie. Ale jak się to ma do realnych możliwości przeprowadzenia egzaminów szkolnych?
Nijak. W średniej wielkości szkole gminnej na polskiej prowincji są zwykle dwie klasy ósme, czyli około 50 uczniów. Zgromadzenie ich nawet w dużej sali gimnastycznej, nawet w dużych od siebie odległościach wydaje się nierozsądne, a na dodatek w świetle zarządzeń rządowych nielegalne. Plotki głoszą, że ministerstwo planuje przeprowadzić egzamin ósmoklasisty przez internet. Jak to może wyglądać, skoro platformy zdalnych testów nie ma i zapewne dopiero jest ad hoc przygotowywana? Ogólnopolskie załamanie działania wszystkich dzienników elektronicznych 25 marca może być dość pesymistycznym prognostykiem.
Egzamin online ma oprócz tego jeszcze kilka wad. Kto zagwarantuje, że autorem odpowiedzi będzie uczeń, a nie jego rodzice lub nawet ktoś wynajęty specjalnie na tę okazję? Co się stanie, jeśli uczeń napotka na trudności wynikające z działania oprogramowania na serwerach? Co się stanie, jeśli w trakcie testu nastąpią zakłócenia w połączeniu? Prawie każdy kupujący online na Allegro miał takie przypadki, że kliknął „Licytuj”, a tu nic. W czasie egzaminów może być podobnie. Czy system będzie odporny na błędy wynikające z prawa ucznia do zmiany wybranej odpowiedzi? No i na koniec bardzo istotne pytanie, co z uczniami którzy nie mają dostępu do internetu w domu lub nawet nie maja komputera?
Gdy nauczyciele rozpoczynali zdalne nauczanie po zamknięciu szkół, zwracali uwagę na to, że z częścią uczniów nie mają kontaktu online. Otrzymali radę, aby wysyłać uczniom materiały edukacyjne tradycyjną pocztą. Nikt nie powiedział jak organizacyjnie to będzie załatwiane, kto będzie ponosił koszty przesyłek i jak uczniowie mają zwrotnie dostarczać wyniki swej pracy. Wielu nauczycieli zauważyło, że spora część uczniów ma dostęp do internetu słabej jakości i z limitami przesyłanych danych. Zatem praca ze statystyczną klasą może wyglądać tak, że trzeba przygotować zdalne lekcje dla tej części, która ma dobre połączenia internetowe, inne materiały dla tych, którzy mają połączenie słabe i jakiś zestaw – jeszcze inny – dla tych, którym materiały należy wysłać pocztą.
A co jeśli sam nauczyciel ma w domu łącze LTE z limitem 25GB, po wykorzystaniu którego sieć zwalnia do kilku kilobajtów na sekundę? W normalnych warunkach wystarczało, teraz nie wystarczy. Czy szkoła, gmina, ministerstwo zapłaci? Czy też nauczyciel ma ponieść dodatkowe koszty? Pomimo tych czarnych scenariuszy nasi niedoinwestowani i, po ludzku mówiąc, biedni nauczyciele jakoś zaczęli to zdalne nauczanie prowadzić. Wykorzystywali media społecznościowe, tworzyli grupy na Facebooku czy Whatsappie, korzystali z różnych platform webowych, które są dostępne za darmo. Starali się uczyć, choć ministerstwo nie zapewniało im niczego. I wtedy następuje dramatyczny finał. Wkracza minister Piontkowski, cały na biało, z towarzyszeniem fanfar i mówi: musicie używać dzienników elektronicznych. Następnego dnia jest blackout, dzienniki elektroniczne padają.
Patrząc na to, zastanawiamy się, po co to było? Skoro pomimo trudności jakoś to zaczęło się rozwijać. Odpowiedzią jest chęć sprawowania kontroli. Nie jest ważne, czy to zdalne nauczanie istnieje. Ważne, by była nad tym kontrola. Państwo PiS nie jest już nawet państwem z dykty, czy kartonu, jest państwem z papieru. Toaletowego.
Komentarz do “Edukacja w czasach zarazy”
Oj, jak ja dobrze to znam. Najlepsza z Żon jest nauczycielką. Tydzień temu pan minister, będący żywym dowodem na prawdziwość tezy, że reptilianie są wśród nas, zarządził zdalne nauczanie. Platformy nie ma, bo przecież te darmowe platforemki typy Discord, czy Zoom nie nadają się do poważnej pracy w skali sporego kraju. W szkołach nie ma tego kto skonfigurować, nauczyciele nie mieli czasu na przygotowanie prezentacji, a cały system zatkał sie już na początku, bo nikt nie pomyślał o postawieniu dodatkowych serwerów. I to wszystko w kraju, w którym działą Ministerstwo Cyfryzacji (ciekawe, czy w jakimś innym kraju też mają takie ministerstwo). A pan reptilianin wygłosił arogancki tekst: „zobaczymy, czy nauczyciele umieja pracowac, czy tylko stawiać żądania finansowe”. Chetnie bym mu odpowiedział w stylu śp. księdza Tischnera – „A w kufę fces?”