Od jakiegoś czasu nie milkną dyskusje o katastrofie smoleńskiej. Telewizje transmitują konferencje organizowane przez Antoniego Macierewicza, zapraszają do studia polityków i rozmaitych ekspertów, w gazetach mamy pełno rozmaitych mniej lub bardziej durnych analiz. Internet aż huczy, nawet rządowy zespół Laska wreszcie uruchomił stronę internetową, przynajmniej dwa lata za późno.
W tym zamieszaniu i hałasie warto zadać sobie pytanie, kto wierzy w teorię zamachu? Początkowo była to niewielka grupa ludzi i swoje przekonanie opierali wyłącznie na prostym twierdzeniu: Ruscy zawsze działali w ten sposób. Było to wewnętrzne przekonanie i wierzący nie potrzebowali żadnych argumentów, wiara zastępowała dowody. Już kilka dni po katastrofie pojawiły się dwuznaczne sugestie ze strony niektórych polityków i grupka wierzących w zamach zaczęła się powiększać, aby w końcu swoim zakresem zbliżyć się do grupy wyborców PiS. Ciągłe epatowanie opinii publicznej, konferencje, jeżdżenie na spotkania w różnych miejscach w Polsce zaowocowało rozrostem grupy ludzi, którzy w tę teorię spiskową święcie wierzą. Dziś według różnych szacunków jest to od 17 do blisko 30% biorących udział w sondażach.
Zważywszy na to, że dopiero wczoraj pojawiła się oficjalna strona rządowa na temat katastrofy, która zawiera wszelkie materiały potrzebne do wyrobienia sobie rzeczowej opinii, trzeba powiedzieć, że przez trzy lata, rząd oddawał inicjatywę ludziom, którzy usiłowali Polakom zrobić wodę z mózgu i w sporej części im się to udało. Nawet po setkach lat będę w kraju ludzie ślepo wierzący, że w Smoleńsku zamordowano polskiego prezydenta.
Popatrzmy jednak na tych, którzy wykazują się inicjatywą w szerzeniu owej smoleńskiej gorączki. Antoni Macierewicz wielokrotnie podczas posiedzeń zespołu i wszelakich konferencji używał słów takich jak: „naprowadzano ich na śmierć”, „przyczyną upadku samolotu były wybuchy”, jednak ani razu nie słyszałem by próbował określić, kto stoi za owym rzekomym zamachem. Joachim Brudziński zapytany ostatnio przez Monikę Olejnik, kto dokonał zamachu, wręcz wściekł się. Uznał pytanie za idiotyczne, obraził dziennikarkę i stanowczo odmówił odpowiedzi. A przecież skoro był zamach, to zamach sam się nie zrobił. Adam Hofman – oficjalne usta PiS – za każdym razem przejawia sporą nerwowość, gdy pytać go o kwestię zamachu w Smoleńsku i zawsze udziela wymijających odpowiedzi. Nawet sam Jarosław Kaczyński, choć mówił o „prawie zamachu” i uznawał za interesujące rozmaite tezy zamachowe, łącznie z ostatnią o brzozie złamanej dużo wcześniej, to nigdy nie wskazał domniemanych sprawców zamachu. Niech nie mylą nikogo jego zarzuty pod adresem Tuska czy Komorowskiego, on im tylko zarzucał, że nienawidzili i nie szanowali jego brata. Jednak brak szacunku dla Lecha Kaczyńskiego to nie to samo co zabić Lecha Kaczyńskiego.
Także smoleńscy eksperci Antoniego Macierewicza nigdy nie określili jasno, kto miałby dokonać owego zamachu. Cała ta ekspercka histeria sprowadza się do zadawania rzekomo niewygodnych pytań i podważania ustaleń rządowej komisji. Dlaczego nie ma wraku w Polsce? Dlaczego nie odnaleziono jednej czarnej skrzynki? Skąd wiadomo, że zapisy czarnych skrzynek są prawdziwe? Jest to znana strategia FUD (Fear, Uncertainty, Doubt – strach, niepewność, wątpliwość), która powoduje, że ludzie zaczynają się obawiać nigdy nie nazwanych zagrożeń, ponieważ zasiano w nich wątpliwości i obudzono obawy, nigdy nie odpowiadając jasno na żadne pytanie. To strategia marketingowa, która tym razem doskonale sprawdziła się w polityce. Nikt z autorów tej strategii nie wierzy w zamach. Moim zdaniem nie wierzy nawet Antoni Macierewicz.