Jedną z duńskich specjalności około świątecznych są niewielkie pączki zwane aebleskiver, smażone na specjalnych patelniach z okrągłymi wgłębieniami i zjadane z dodatkiem dżemu.
Święta zaczynają się – jak u nas – w wigilię, ale dużo wcześniej. W Kopenhadze tego nie widać, ale w podmiejskich dzielnicach lub okołokopenhaskich wioskach mieszkańcy dość tłumnie zmierzają do kościołów około czternastej. Sklepy w sporej części już są zamknięte przed południem, wielu Duńczyków już wcześniej bierze wolne, by zrobić sobie świąteczne wakacje. Po południu znajdziemy w Kopenhadze otwarte jedynie arabskie lub hinduskie restauracje. Duńczycy świętują wigilię racząc się tradycyjną kaczką.
Jeśli pogoda dopisuje, częściej niż inni wychodzą na popołudniowy spacer lub biegają. W przeciwieństwie do polskich święta nie są tak tradycyjnie rodzinne. Dla wielu ludzi jest to okazja do spotkania się z przyjaciółmi i spędzenia wesoło czasu w jakimś klubie lub restauracji.
Duńczycy przeważnie świetnie posługują się angielskim. Jeśli zechcemy spytać o drogę, poprosić o jakąś pomoc, możemy być pewni, że znajdziemy kogoś władającego językiem Szekspira. Jednocześnie w stolicy kraju, jednym z najważniejszych europejskich ośrodków turystycznych, prawie nie ma żadnych pisanych informacji po angielsku. Jeśli podjeżdżacie w miejsce, gdzie stoją samochody, zanim zaparkujecie swój – lepiej zapytajcie, bo za cholerę się nie domyślicie, czy tam wolno parkować, czy nie wolno. Zaś odpowiednie służby z upodobaniem czatują na nieświadomych. Cena mandatu już dawno przekroczyła 300 złotych.
Byłem na świetnej wystawie o związkach Gauguina z Polinezją, ale konia z rzędem, jeśli ktoś tam znajdzie informacje po angielsku, tylko ogólna książeczka o wystawie ma swoją angielską wersję.
Sam byłem w sytuacji komfortowej, mając zwykle pod ręką tłumacza osobistego, ale współczuję wszystkim wypłacającym pieniądze z duńskich bankomatów, wykupujących miejsca parkingowe, czy tankujących na bezobsługowych stacjach paliw.
Kopenhaga wygląda uroczo wieczorem, ale w dzień widać wiele codziennych – podobnych do naszych – kłopotów komunikacyjnych. Gdyby ktoś miał zamiar narzekać na tempo naszych robót drogowych, niech przyjedzie tutaj. Na blisko dwukilometrowym odcinku pobliskiej ulicy ludzie szanują pracę, jak mało kto. Ledwo rano zaczną, a już są zmęczeni i robią przerwę na drugie śniadanie. Gdy po raz pierwszy byłem w Kopenhadze, samochodów było mało, jeździło się powoli i na luzie. Dziś – po ponad 15 latach – samochodów jest dużo więcej, korki momentami makabryczne, a oznakowanie często beznadziejne. Jednak w tym punkcie muszę skończyć już narzekanie, by powiedzieć, że Duńczycy jednak jeżdżą mniej agresywnie od nas, są uprzejmiejsi, mniej nerwowi, no i ogólnie jeździ się bezpieczniej.
Jednym z celów mojej wycieczki było rozejrzenie się po sklepach ze sprzętem audio, tym droższym i tańszym.
W pewnej części jednak ponieśliśmy z Tadeuszem kompletne fiasko. Tańszych zestawów nie dało się posłuchać. Pracownik sklepu zwykle był pełen dobrej woli, ale szybko okazywało się, że nic nie działa, nic nie jest podłączone i niczego posłuchać nie można. Tak więc niezbadaną niewiadomą pozostały kolumny Klipsch, Jamo i Eltax – ich strata.
Do nieustających przyczyn mojego zdziwienia od lat należy brak firanek w oknach duńskich mieszkań. Jeśli połączymy to z modnymi oknami panoramicznymi zaczynającymi się na poziomie podłogi (w nowych domach), to wielu mieszkańców Kopenhagi żyje jak na wystawie sklepowej. Czasami wieczorem zasłaniają zasłonki lub rolety, ale nie wszyscy. W zasadzie muszę zapytać przy okazji jakiegoś Duńczyka, czy oni w ogóle znają pojęcie firanek. Tadeusz wyjaśnia, że to zwyczaj pochodzący z dawnych lat, gdy większość ludzi żyła z morza. Byli to rybacy i marynarze, więc żona sama pozostająca w domu, pokazywała jasno, że nie ma nic do ukrycia podczas nieobecności męża. Pamiętacie słynną „Dziewczynkę z zapałkami” Andersena? Zaglądała ona do mieszkań w noc wigilijną. W Polsce okna byłyby zasłonięte.
Pomimo zimowej pory na ulicach można spotkać muzyków i zespoły. Czasami grają wręcz kapitalnie. Para na zdjęciu grała i śpiewała standardy wręcz wirtuozersko, ale kilkaset metrów dalej spotkaliśmy orkiestrę, która tak katowała klasyków, ze aż wzbudzało to mordercze instynkty.
Duńczycy też mają swoje problemy polityczne. Obecny rząd nie wzbudza sympatii i wygląda na to, że są ku temu poważne powody. Sporo mówiono o jednej pani minister, która sprawiała sobie za pieniądze podatników specjalną kabinę dla palaczy do swego biura, zamiast zasuwać – jak inni – na dwór. Obecnie w rządowych (i nie tylko) budynkach palić nie wolno.
Burmistrz Kopenhagi na wigilijnym firmowym przyjęciu nachalnie podrywał kobiety nie potrafiąc rąk trzymać przy sobie. Teraz ma zamiar zatrudnić spin doktora, by pomógł mu zatuszować skandal, który wybuchł. Złośliwi mieszkańcy stolicy już znaleźli mu kandydata, a raczej kandydatkę – lokalną gwiazdę porno. Zanim biednego faceta potępicie, powinniście zobaczyć jego żonę, byłem pewny, że to jego matka. Tak, tak, wiem – jestem męska szowinistyczna świnia. A cóż mi pozostało.
Pogoda dość słoneczna, bardziej jesienna niż zimowa, skłania do spacerów i wycieczek. Tym mostem widocznym w oddali za kilka dni pojadę do Polski, chyba za nią nie tęsknię, ale wiem, że ją lubię na tyle, by w niej mieszkać. Wiem też, że wbrew wielu pozorom, ta nasza europejska rodzinka jest do siebie bardziej podobna, niż chciałaby się nieraz do tego przyznać. Ale to już temat na całkiem inną opowieść…
Komentarz do “Silva rerum”
Co do wizyt w Kopenhadze to proponuję lekurę relacji dziennikarza BBC z wizyty w Nomie, podobno najlepszej restauracji na świecie. http://www.bbc.co.uk/news/magazine-16440034