Nie. Nie proponuję pożarcia prezesa w sosie pomidorowym z cebulką.
Właśnie wysłuchałem obliczeń ministra finansów o tym, ile kosztowałyby obietnice PiS. Pamiętamy bowiem, ze Kaczyński, przypominając sobie czasy dzieciństwa, obiecał reaktywację gabinetów stomatologicznych w szkołach. Byłby to koszt około 3 miliardów rocznie.O kosztach inicjujących nie wspomnę, a byłyby jeszcze większe, choć jednorazowe. Zwiększenie darmowych godzin w przedszkolach do 10 – to koszt około 2 miliardy rocznie. Od 4 do 6 miliardów mogłoby kosztować wprowadzenie pomocy dla rodzin uzależnionej od ich dochodów i wielodzietności. Nie rozpisuję się na ten temat, bowiem nie bardzo pamiętam, co prezes bredził.
PiS chciałby też zwiększenia wydatków na wojsko do 2%. Widać prezesowi marzy się rola marszałka. Będzie to nas kosztować dodatkowe 2 miliardy rocznie, jeśli PiS wygra. Oczywiście prezes nie zapomniał o grupie, która jest targetem głównym tej partii, o emerytach. Obiecał dodatki, które mogą nas kosztować 2 miliardy rocznie. Jeśli umożliwienie doliczania dzieci do formularzy PIT tak, jak niepracujących żon, to zapłacimy za to około półtora miliarda rocznie.
Minister mówił jeszcze o innych wyborczych kiełbaskach, ale zacytowałem tylko te, które znałem wcześniej i były dla mnie jasne i oczywiste. Łączny koszt takiej zabawy to byłoby 23 miliardy każdego roku. Przypomnę, że pewna decyzja pani ówczesnej minister Gilowskiej pozbawiła rząd następny mniej więcej podobnej kwoty.
Oczywiście każda partia chce się jakoś przypodobać wyborcom szczególnie wtedy, gdy jest w opozycji. SLD w podobny sposób rzuca obietnicami na lewo i na prawo.Dlaczego zatem postanowiłem się czepić PiS?
Otóż dlatego, że jest to partia populistyczna, która rządziła już w sposób nieodpowiedzialny i szkodliwy dla kraju. PiS jest na tyle bezmyślny, że gotów jest sporą część swoich obietnic wprowadzać w życie. A to byłby scenariusz grecki.