Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Nowy cyfrowy świat

Ten nowy cyfrowy świat*, którego możliwości przekraczają wszelkie wcześniejsze wyobrażenia, ma tez swoje zakręty i przeszkody. Początkowo komputeryzacja pojawiała się w sposób naturalny i spontaniczny wraz ze stopniowym wzrostem zamożności. Pierwotnie komputer miał wartość samochodu, więc nic dziwnego, że gdy świat zaczynał już używać słynnych „pentium”, to my w Polsce wciąż jeszcze kombinowaliśmy ze starymi 386SX z 4 MB pamięci RAM. Pierwsze dwa komputery, na których pracowałem nawet nie były moje.
Stopniowo jednak było coraz lepiej i dziś najnowszych procesorów nie trzeba przywozić z USA, kupimy je w sklepie kilka dni po premierze. Może nie szybciej niż w Londynie, ale szybciej niż w wielu europejskich stolicach, bo okazuje się, że Polacy uwielbiają kupować nowe komputery.
Z komputerami określanymi po angielsku jako hardware łączy się nierozerwalnie kwestia software, czyli oprogramowania. Podobnie jak wszyscy, używałem niegdyś „pirackiego” oprogramowania. Początkowo nawet nie przychodziło nikomu do głowy, że może być w tym coś niewłaściwego. Ba – spora część moich znajomych do dziś nie widzi w tym nic złego. Jednak w miarę rozwoju informatycznego problem oprogramowania zaczął mieć znaczenie, szczególnie wtedy, gdy instytucje państwowe zauważyły, ze oto zaczyna się era komputerów. O ile prywatny Kowalski kradł Windows bez żenady o tyle już dyrektor Kowalski w Urzędzie, komendant Kowalski na Komendzie czuł się niezręcznie. Trzeba to było jakoś opanować, a wtedy okazało się jak drogie i zbyt drogie jest to oprogramowanie.
Na początku bieżącego stulecia pojawiły się pierwsze nieśmiałe próby zauważania, ze poza Windows też jest jakiś świat i można by się nad tym zastanowić. Potem ten temat zaczyna się przejawiać w życiu publicznym co raz częściej. Pierwsze wiadomości były dla nas zachęcające. Tuż po wstąpieniu do Unii Europejskiej odważnie Polska potrafiła zablokować prawie już „zaklepaną” zgodę unijną na patentowanie oprogramowania. Wiadomo, że Stany Zjednoczone były najwcześniej potęgą komputerową, a Microsoft zdążył już opatentować nawet drapanie się za uchem podczas używania Worda. Patenty na software postawiłyby całą Unię lata świetlne za USA, zaś Polska w ogóle przestałaby się liczyć w tej dziedzinie. To nasz kraj uzmysłowił Unii, że właśnie chciała sobie założyć stryczek na szyję. Był to koniec 2004 roku i minister z SLD nazywał się Marciński. Warto zapamiętać to nazwisko, bo kolejne będą już Herostratesami.
W tamtym czasie w Polsce toczyła się głośna dyskusja o Otwartym Oprogramowaniu i słynna wojna z ZUSem o otwarcie specyfikacji tzw „teletransmisji”. Na tej idei wielu polityków (w tym PiS) zbierało punkty przedwyborcze w 2005 roku.
Jednak, gdy już władze zdobyli, gdy zasiedli w ławach rządowych nagle się priorytety zmieniły. Gdy rozpoczęła się dyskusja o przepisach wykonawczych do unijnej dyrektywy o przechowywaniu danych przez operatorów telefonicznych i internetowych to właśnie z PiS wyszły najbardziej absurdalne pomysły. O ile pamiętam to Ludwik Dorn pierwszy wyskoczył z propozycją przechowywania danych przez 15 lat, a Przemysław Gosiewski uzasadniał to stanem zagrożenia państwa (bo konstytucja pozwala na ograniczenie praw obywateli w sytuacji zagrożenia. Gdyby ten – nie ukrywajmy – debilny pomysł został wcielony w życie, to za minutę połączenia płacilibyśmy dziś pięć złotych. Koszty potężnych datacenter byłyby nie do oszacowania. Pis nie dotrzymał żadnej obietnicy w zakresie migracji na OSS**, choć sprawiedliwie przyznam, że byli ministrowie tacy jak Mirosław Barszcz, który wykorzystał mechanizm wiki do przeprowadzenia publicznych konsultacji na temat VAT. Ale to jeden tylko grzyb w barszczu był.
Za to w 2006 roku Polskę odwiedził Bill Gates, któremu w prezencie ofiarowano paromiesięczną nagonkę policji na piratów, a który szumnie zapowiedział, że Microsoft otworzy w Polsce jakieś bliżej niekreślone centrum i zmniejszy bezrobocie w naszym kraju (zdaje się, że to centrum później zatrudniło ze 40 osób). Wizyta Gatesa zaowocowała też wzmożonymi zakupami pakietu biurowego Microsoftu w administracji państwowej.
Nieco odbiegł od linii partii poseł PiS Roman Czepe. Chapeau bas panowie. Otóż w swojej interpelacji zapytał o koszty Windows w administracji i edukacji oraz o to, czy nie warto byłoby pomyśleć o Linuksie wzorem nawet bogatszych od nas krajów. Niestety jedyną pozytywną akcją było oficjalne pismo do szkół, w którym Ministerstwo Edukacji zauważyło, że istnieje pakiet Open Office i zaleciło szkołom wykorzystywać tam, gdzie nie ma licencji na pakiet Microsoftu. A to feler westchnął seler.***
Niestety zabrakło w polskim parlamencie Partii Piratów, która wzorem Szwecji lub Austrii zwróciłaby uwagę na mocno nabrzmiewające problemy związane już nie tylko z software ale dodatkowo z treściami medialnymi.
Mieliśmy za to PiS i spotykającego się z Billem Gatesem Kaczyńskiego, przy czym szef Microsoftu przyjmowany był niczym głowa państwa, jak wysłannik samego Dżordża Debilju Busza. O Linuksie PiS już się nawet nie zająknął. Wcześniej pisowski specjalista Piotr Piętak pisał: Czy w procesie nauczania korzystać z narzędzi informatycznych firmy Microsoft, które dostarczane są użytkownikowi w formie uniemożliwiającej ich przeczytanie i zrozumienia? /…/ Finlandia, której radykalna reforma ekonomiczna sprzed kilku lat, polegała głownie na całkowitym zreorganizowaniu systemu edukacji, w szczególności systemu nauczania informatyki. Co dalej? Po dojściu do władzy Pis usunął bez śladu swoją stronę poświęconą Linuksowi. Teraz już byłaby dla nich wstydliwym śladem błędów i wypaczeń kampanii wyborczej. Co by powiedział Bill Gates.
Puentę jak zwykle dopisało życie. Już po przegranej w 2007 roku, gdy zaczęła rządzić Platforma Obywatelska, okazało się że wspomniany już pan Piętak – wybitny specjalista PiS od informatyzacji i rzekomo od wolnego oprogramowania – ma do zapłacenia rachunek w wysokości (bagatela) 80 tysięcy złotych. Okazało się, że żona pana ministra w MSWiA pojechała z dzieckiem na urlop zagraniczny zabierając służbowego laptopa wraz z modemem GPRS. Radośnie korzystając sobie z internetu natrzaskali rachunek na osiemdziesiąt kawałków!
Oczywiście minister ma prawo mieć debilną anty-informatyczną żonę, która nie wie skąd się ten internet w komputerze wziął i równie głupiego potomka (chyba edukowanego w szkole na Windows). Jednak informatyk, minister zajmujący się informatyzacją, nie był w stanie zadbać o właściwe wykorzystanie służbowego komputera. Jak więc może być osobą odpowiedzialną za znacznie większe systemy?****
Czu potrzebny jest jeszcze jakiś komentarz odnośnie fachowości ekipy PiS w rządzeniu? Chyba już nie.
A to feler westchnął seler.

* Tak, to celowa aluzja do Huxleya.
** Open Source Software
*** Tak jakoś Brzechwa mi pasuje w tym miejscu.
**** Artur Skura, „Minister bez zabezpieczeń”, Linux Magazine 2/2008

Oceń felieton

17 komentarzy “Nowy cyfrowy świat”

Możliwość komentowania została wyłączona.