Temat DRM wraca jak bumerang. Zamierzałem nie zajmować się tym więcej, jednak informacje dzisiejszego poranka sprawiły, że zmieniłem zdanie. Wirtualna Polska opublikowała artykuł pod znamiennym tytułem DRM Ubisoftu już złamany. Nie wytrzymał nawet 24 godzin.
Sensacji nie ma, po raz kolejny potwierdza się zasada, że coś – co zostało zabezpieczone, można odbezpieczyć w legalny, czy też nie, sposób. Charakterystyczny za to jest tok myślenia twórców gry z firmy Ubisoft. W artykule możemy przeczytać: Założeniem nowej metody było wyeliminowanie możliwości crackowania gry standardową metodą podmiany plików poprzez wprowadzenie mechanizmu stałej komunikacji oprogramowania bazowego z serwerami Ubisoftu. Dalej dowiadujemy się, że nie musi to być szybkie połączenie wystarczy nie więcej niż 50 kilobitów na sekundę.
Wydawałoby się, ze nie ma problemu. Jednak tylko pozornie. Oznacza to, że choć mamy legalną grę, to producent zabroni nam korzystania z legalnie kupionego produktu, jeśli akurat nastąpi awaria dnsów, awaria routingu do serwerów firmy, awaria samych serwerów firmy lub awaria naszego dostępu do internetu. Nie pogramy też na wakacjach w wiejskiej głuszy, bo dostępne tam połączenie gprs okaże się za wolne, nie pogramy też za granicą, bo połączenie okaże się za drogie. Inaczej mówiąc – zasada sprzedaży zmieniła się, nie kupujemy już gry, w którą potem będziemy mogli grać do woli. Kupujemy sobie prawo do grania na warunkach określonych przez producenta. To on zadecyduje kiedy i jak możemy sobie pograć. Idąc w tym kierunku dotrzemy do sytuacji, w której producent dowolnego oprogramowania będzie wiedział ilu użytkowników, kiedy i jak często używa jego programów. Teraz tylko jeszcze należałoby prawnie usankcjonować rootkity (kłania się casus firmy Sony) i mamy kontrolę całkowitą.
Masz w domu cyfrową kablówkę? Najprawdopodobniej twój operator dysponuje już możliwością sprawdzenia ilu użytkowników korzysta z określonych kanałów. Fantazja Orwella stała się możliwa. W powieści Rok 1984 wszechobecne teleekrany, które pełnią jednocześnie funkcję kamer szpiegowskich, wymuszają bezwzględne posłuszeństwo. Jeśli okaże, ze twój ulubiony kanał telewizyjny na którym oglądałeś sobie tajemnice życia seksualnego rozwielitek, zniknął, a w zamian pojawił się kanał prezentujący live show o randkach chłopaka wnuczki z jej babcią na bezludnej wyspie w towarzystwie dziesięciu wyzwolonych lesbijek, to zapewne operator telewizyjny podjął taką decyzję na podstawie bezwzględnych danych statystycznych, których dostarczyło oprogramowanie telewizji cyfrowej.
Z opowieści rodziców wiem jak inwigilowano obywateli w czasach stalinowskich. Prowokatorzy usiłujący wydobyć z ludzi ich prawdziwe poglądy, kapusie czający się wieczorami pod drzwiami czy oknami, aby dowiedzieć się, kto słucha Wolnej Europy. Rozbudowany aparat donosicielstwa i kontroli chciał sprawić wrażenie, że wie o wszystkim.
Pomyślmy jakie to byłoby proste, gdyby Stalinowi dać wszystkie możliwości techniczne, które dziś „dla naszego dobra” usiłują wykorzystywać firmy promujące DRM oraz inne – rzekomo antypirackie – zabezpieczenia.
Jeśli rozwój technologii cyfrowych zostanie opanowany przez DRM i patenty na oprogramowanie, a co za tym idzie, będzie możliwe i dozwolone permanentne kontrolowanie użytkownika, możemy się doczekać, że wyskakujące okienko o treści podobnej do powyższej, nie będzie wcale żartem.