Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Studium przypadku

Wśród moich znajomych jest sporo osób zainteresowanych polityką w mniejszym lub większym stopniu. Sensownie się rozmawia ze zwolennikami lewicy, można się z nimi nie zgadzać, ale mają argumenty i potrafią je prezentować. Trochę trudniej rozmawia się ze zwolennikami Janusza Korwina Mikke, potocznie zwanymi korwinistami. Im bowiem podobają się głównie inteligentne bon moty, które Korwin Mikke wygłasza okraszając je zabawnymi historyjkami z życia wziętymi. Gdy przychodzi do argumentów jest już gorzej i dyskusja najczęściej kończy się słowami: ale przecież on i tak nie wygra. Trochę mnie to dziwi, bo ja głosuję na kandydata dlatego, że chcę jego wygranej. Wśród znajomych mam nawet konserwatywnych prawicowców, dla których PiS to partia prawie lewacka. Tez się z nimi mogę wdawać w dyskusje. Nie przekonamy się raczej wzajemnie, ale argumenty są po obu stronach. Jedyną opcją polityczną, z którą dyskutować się nie da są wyznawcy PiS. Nie używam słowa zwolennicy. Używam celowo słowa wyznawcy. Oni bowiem nie mają argumentów i dowodów w rozmowie, mają swoją niezachwianą wiarę w Kaczyńskich – tego na Wawelu i tego o mało co prezydenta.

Agresja pod krzyżem
Agresja pod krzyżem

Zdjęcie powyżej zostało zrobione podczas młodzieżowego happeningu pod pałacem prezydenckim. Grupa młodych ludzi przyszła spożyć spaghetti. Miała to być demonstracja, że skoro można zawłaszczyć przestrzeń publiczną na polityczną manifestację wokół krzyża, to również piknik będzie au courant. Pani widoczna na zdjęciu znalazła się na celowniku aparatu, bowiem była agresywna wobec tej grupy i rozpyliła na nich gaz pieprzowy. Nie ona jedna wyrażała bezpośrednia agresję. Z różnych relacji wiem, że wyzwiska w rodzaju: wynocha, tu są katolicy i Polacy, precz żydowscy agenci, won gnoje są na porządku dziennym. Jeśli ktoś wpadłby na pomysł, by na krzyżu zawiesić też zdjęcie Jerzego Szmajdzińskiego lub posłanki Jarugi-Nowackiej przekonałby się zaraz, które ofiary smoleńskiej katastrofy są godne uczczenia. Dla tych ludzi Tusk jest Żydem i kieruje żydowskim rządem, choć to się kupy nie trzyma w świetle słynnego dziadka z Wermachtu sprzed kilku lat. To obnaża także sedno polskiego antysemityzmu – Żydem nazywa się kogoś, kogo się nienawidzi i jego faktyczna narodowość nie ma żadnego znaczenia.
Jako przeciwnik narodowego socjalizmu i zawłaszczania przestrzeni publicznej przez jakąkolwiek religię nie czytam Gazety Polskiej i Naszego Dziennika. To oczywiste, nie zgadzam się z prezentowaną tam ideologią. Nie słucham Radia Maryja i nie oglądam TV Trwam. Wyjątkiem są sytuacje, w których chce o jakimś kłamstwie lub manipulacji napisać, wtedy szukam materiałów źródłowych. Nie czytuję tez dość głupawych blogów w rodzaju Matki Kurki lub Kataryny i nie pisuję tam komentarzy – z wiarą się nie dyskutuje, a na tych blogach jest więcej religijnego szału niż na blogu europosła Migalskiego.
Wyznawcy PiSu mają jednak misję. Oni muszą ewangelizować naród. Dlatego poddają się sami katuszom, oglądając Szkło Kontaktowe w TVN24. Dzwonią do audycji lub wysyłają smsy. Oglądają wieczorne rozmowy z widzami w Superstacji. Dzwonią do prowadzących i narzekają na spiski, które w kraju są przeciw ich ukochanemu prezesowi i religii. Ja im w żadnym wypadku nie żałuję, ależ naści piesku kiełbasy. Tylko przecież reporterów TVN, Superstacji i Gazety Wyborczej lżą i wyzywają od najgorszych przed pałacem prezydenckim. A potem dzwonią do tych stacji? Czy to nie jest objaw psychozy maniakalnej?
Nawet mój skromny blog znalazł sobie „wielbiciela”. Wyznawca PiSu mający lat około pięćdziesięciu ze średnim lub zawodowym wykształceniem, pracujący na jakimś stanowisku pracy, na którym jest dostęp do internetu. Zapewne pracuje w niewielkiej firmie, ponieważ z rana odwiedza mój blog używając IP neostrady i komputera z nieco przestarzałym Windows 2000, czasem z samego rana, nawet o 6:00. Mogę przypuszczać, że jest sprzedawcą w jakimś sklepie – może komputerowym lub o podobnym profilu (w spożywczym nie ma czasu na czytanie blogów). Może jest pracownikiem serwisu, technikiem przyjmującym zgłoszenia, być może pracuje na zmiany (bardzo wcześnie zaczyna) – nie mam zamiaru go inwigilować – przedstawiam tylko ogólną grupę społeczną, do której może należeć. Wieczorami odwiedza mój blog używając IP lokalnej kablówki z Nowego Targu i komputera z Windows XP. Ma zapewne tzw. pakiet promocyjny telewizja, internet i telefon – to dość częste zjawisko, korzystają z tego ludzie, którym trudno jest wybrać faktycznie korzystne oferty różnych dostawców.
Czytelnik ów przybrał sobie pseudonim father boss, co według niego ma nawiązywać do ojca dyrektora, szefa Radia Maryja. A tak naprawdę oznacza ojciec szef i zgodnie z analizą innego komentatora ma to ukryty sens. Komentujący moje teksty ojciec szef autorytatywnie zwykle stwierdza kłamstwo, a w najlepszym razie głupotę w polemikach z innymi czytelnikami. Można odnieść wrażenie, że cieszy się jak dziecko, gdy może przytoczyć jakikolwiek fakt potwierdzający jego teorię, że jest źle i będzie jeszcze gorzej. Jest to o tyle dziwne, że takie perwersyjne szukanie wszystkiego co najgorsze, przypomina dziurawienie szalupy, w której się siedzi. Czytając moje teksty musi się ogromnie męczyć, ponieważ zdecydowanie wszystkie nie popierają ani PiSu, ani narodowego socjalizmu z religijnym podtekstem, ani też kurduplowatej kopii zmarłego prezydenta. Mimo to nie ma dnia, by father boss nie zostawił swojego komentarza. W jednym z komentarzy napisał, że gdyby mieli mu płacić za to, co lubi – musiałby być aktorem porno. Może to świadczyć o dość pogłębionym poziomie frustracji seksualnej. W normalnej sytuacji erotycznej mężczyzna przecież coś daje swojej partnerce, radość z seksu musi być obopólna. Jeśli ktoś marzy o przeżyciach rodem z filmu pornograficznego, znaczy, że w normalnych relacjach ma problemy – brak porozumienia, chęć by partnerka podporządkowała się całkowicie, kompleks własnej wartości – tak czy inaczej problem.
Wydaje mi się, że father boss jest prawie statystycznym modelem wyborcy PiS. Mężczyzna – niemłody już, bez wyższego wykształcenia, mieszkający na Podkarpaciu, niezadowolony z pracy, niezadowolony z życia seksualnego i rodzinnego – frustrat, który raczej ma negatywny stosunek do kleru, ale dość mocno tkwi w okowach religijnych tabu. Jednym słowem świetny kandydat na ogarniętego manią prześladowczą, bo ktoś przecież musi być winny, że on ma tak schrzanione życie.
Z czasów młodości przypomina mi się takie wojskowe powiedzonko. Dotyczyło ono nowego wówczas stopnia młodszego chorążego, który miał na pagonach oznakę sierżanta oraz dodatkową gwiazdkę (<*). Mówiło się o takim: złamane życie i gwiazdka nadziei, ponieważ to stanowisko na otarcie łez dostawali podoficerowie, którzy nie mieli dostatecznego formalnego wykształcenia, by dalej awansować. Zatem baczność, bo młodszy chorąży father boss nadchodzi. 😉

4.5/5 - (1 vote)

7 komentarzy “Studium przypadku”

Możliwość komentowania została wyłączona.