Pełniący obowiązki premiera bankier Mateusz Morawiecki, aby osłodzić protestującym w sejmie opiekunom osób niepełnosprawnych trudy strajku, obiecał nowy podatek. Zabierze bogatym, aby dać niepełnosprawnym. Dzielny Janosik. Zanim jednak pochwalimy byłego bankstera, przyjrzyjmy się, kto w Polsce jest bogaty, a kto biedny.
Niedawny sondaż Deutsche Banku przyniósł dość zaskakujące wyniki. Otóż ekonomiści uważają, że zamożny w Polsce jest ktoś mający dochody na poziomie pięciu tysięcy złotych netto. Czyli na rękę. To w przeliczeniu na euro oznacza zaledwie 1200 miesięcznie. Tyle zarabiają osoby biedne w krajach tzw. starej Unii. Gdy poszperamy w danych ekonomicznych ostatnich lat, okaże się że na 38 milionów Polaków zaledwie 1 milion może się pochwalić zarobkami powyżej 5 tysięcy złotych na rękę.
Z sondażu zaś wynika, że dla 25% naszych rodaków ktoś zarabiający 5 tysięcy netto to bogacz. Łatwo się domyślić, jak mało muszą oni zarabiać, skoro te 5 tysięcy oznacza dla nich zamożność. Komu zatem chce zabierać Morawiecki? Ci polscy zamożni i tak płacą już podatek według drugiej stawki podatkowej (oczywiście w części wykraczającej poza pierwszy próg). Większość ankietowanych jednak uważa, że naprawdę zamożni są dopiero ludzie zarabiający powyżej 10 tysięcy złotych netto miesięcznie. Lecz ilu tak zamożnych jest w tym milionie uprzywilejowanych? W sytuacji, gdy dominantą, czyli najczęściej wypłacaną sumą w Polsce jest kwota zaledwie dwóch tysięcy złotych, to łatwo się domyślić, że tych, którzy mają ponad 10 tysięcy na rękę jest niewielu. Zalicza się do nich rząd i posłowie, którzy funkcjonują na całkiem odrębnych zasadach. To nie politykom chce zabrać kasę bankster Morawiecki.
Tych najlepiej zarabiających – ponad dziesięć tysięcy netto, odliczając polityków – jest naprawdę niewielu (0,6% pracujących). Ich liczba nie przekracza stu tysięcy i nawet, gdyby zabrać im kolejne 10% dochodów, to nadal jest za mało na pokrycie potrzebnych wydatków socjalnych. W tym kontekście jasno widać, że bankster Matołusz zastosował zasadę divide et impera (dziel i rządź). Nie ma to jak rząd pisowskich „ludzkich panów” napuszcza, a może – wyraźmy to ostrzej – szczuje jedne grupy społeczne na drugie.