Wiosną 1940 roku, na podstawie tajnej uchwały Biura Politycznego Partii Bolszewickiej z 5 marca 1940, policja polityczna Związku Radzieckiego, czyli NKWD zamordowała ponad dwadzieścia tysięcy polskich obywateli, w tym ponad połowa to oficerowie wojska i policji. Byli to głównie mieszkańcy terenów zajętych przez Związek Radziecki po 17 września 1939 na podstawie tajnego układu Ribbentrop – Mołotow. Masowe groby zostały odkryte już w 1941 roku i już w czasie wojny Niemcy, chcąc wykorzystać mord propagandowo w wojnie przeciw ZSRR, dokonali badań i ekshumacji przy udziale Czerwonego Krzyża. Od początku lat czterdziestych do 1990 roku Związek Radziecki zaprzeczał odpowiedzialności za tę zbrodnię.
Dla Polaków jest to tragiczna rocznica i jedna z największych zbrodni przeciw naszemu narodowi, podobnie jak zbrodnie niemieckie w czasie Drugiej Wojny Światowej. Od lat dziewięćdziesiątych, gdy Rosja oficjalnie się przyznała, że zbrodni dokonali stalinowscy oprawcy, zawsze dziesiątego kwietnia do Katynia niedaleko Smoleńska przybywały polskie delegacje z wysokimi przedstawicielami władz. Tak było również w 2010 roku, gdy poleciała delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Polska do Katynia wysyłała zwykle wysokich przedstawicieli władzy. Aż do roku 2016.
W 2016 roku przedstawicielem władz obecnym w Katyniu była pani Anders w randze sekretarza stanu w KPRM. A już w roku 2017 i 2018 tylko ambasador Rzeczypospolitej Polskiej w Rosji. Tak traktuje obecna władza ofiary stalinowskiej zbrodni przeciw narodowi polskiemu. Partia Kaczyńskiego głośno czci tylko Lecha Kaczyńskiego, który zginął w katastrofie lotniczej w Smoleńsku w 2010 roku. Zapomina o innych ofiarach, które nie należały do PiS. Zapomina o Katyniu. I co roku od ośmiu lat uprawia swój polityczny danse macabre na grobach.