Jedna z popularnych w Danii piosenek opowiada – w nieco satyryczny sposób – historię młodego człowieka opuszczającego dom rodzinny. Opuszcza on rodzinne miasteczko Tommelille z zamiarem zrobienia kariery w świecie i udaje się do stolicy, do metropolii, która nosi w piosence symboliczną nazwę Babilonu.
Kim Larsen w piosence Tommelille trochę w stylu country and western opowiada historię współczesnego Robinsona Crusoe, który wyrusza w obcy i groźny świat. Jednak Robinson chciał przeżyć przygody, mieć ciekawe życie, a bohater tej piosenki chce zarobić milion. Na dobry start ma trochę pieniędzy od mamy, swój nieodłączny mobiletelefon i lykkepiller – tabletki szczęścia, czyli leki psychotropowe.
Muzyczny nastrój piosenki przypomina mi nieco utwór The Boxer, który śpiewali Simon & Garfunkel.
When I left my home
I was no more than a boy.
Jednak bohater Kima Larsena stanowi swoisty znak czasów współczesnych. Dla niego od początku metropolia jest Babilonem – symbolem wszelkiego zła, a jego wejście w dorosłe życie jest jakby uderzeniem o szklaną taflę, niewidoczną barierę, bo wszystko wokół jest złe i nieprzyjazne. Jednak współczesny człowiek nie chce się zmagać ze stresem, z przeciwnościami losu, a więc idzie do lekarza i żąda lykkepiller, bo przecież szczęście mu się należy.
Inna piosenka duetu Simon & Garfunkel o podobnym wydźwięku to The only living boy in New York, jej bohater mówi: I get news I need on the weather report, ale to bohater sprzed ponad 40 lat. Dzisiejszy bohater mówi: I need happy pills i pozostaje dalej dzieckiem. Może to jest wspólny mianownik łączący obecne pokolenie?
4 komentarze “Lykkepille”
Jest to temat stary jak świat. Każdy młody człowiek chce ten świat zdobyć. Nie każdemu się udaje. Dzisiaj na otarcie łez można zażyć parę tabletek szczęścia. Oprócz swojej codziennej dawki, bo każdy ma prawo być szczęśliwy. Pozostaje tylko pytanie: Ile zawierają szczęścia tabletki szczęścia?
@Tadeo:
Próbowałem w życiu rozmaitych paskudztw, ale tego nie, więc nie wiem ile w tym szczęścia.
@father boss:
Zacytowany przez ciebie tekst jest raczej optymistyczny, a z mojego przebija pesymizm. Ale to może dobrze…
@Belfer
Czytam Twój blog od ponad roku i pierwszy raz czuję się zmuszony, żeby zaprotestować.
Obawiam się, że ani Ty ani Kim Larsen nie macie pojęcia, jak wygląda depresja. „Tabletki szczęścia” nie dają szczęścia, pozwalają tylko w miarę normalnie funkcjonować, pozbyć się (lub tylko zmniejszyć poziom) lęków, ataków paniki, czy przeróżnych objawów fizycznych. Powtarzasz poglądy będące kompletnym nieporozumieniem, jakoby depresja była kwestią wyboru, rodzajem lenistwa życiowego („bo współczesny człowiek nie chce się zmagać ze stresem”). Nie wiesz, o czym piszesz.
Jestem prawie w Twoim wieku, depresja dopadła mnie ze trzy lata temu i pewnie gdyby nie leki, nie byłoby mnie dzisiaj tutaj. Tylko tym „tabletkom szczęścia” zawdzięczam to, że mogę normalnie żyć, pracować, żartować z żoną i bawić się z dziećmi. A było już na tyle źle, że myślałem, że nie przeżyję więcej niż pół roku.
Jeśli chcesz pisać o depresji, wejdź może najpierw na forum nerwica.com i poczytaj trochę, co z ludźmi robi drobna nierównowaga poziomu przekaźników w mózgu. Happy pills są po to, żeby leczyć. To nie jest rodzaj miękkich narkotyków dla leniwych nastolatków. Pozdrawiam.
Powtarzasz poglądy będące kompletnym nieporozumieniem, jakoby depresja była kwestią wyboru, rodzajem lenistwa życiowego („bo współczesny człowiek nie chce się zmagać ze stresem”). Nie wiesz, o czym piszesz.
Nie powtarzam żadnych poglądów, zresztą nie zajmuję się w ogóle depresją w tym felietonie.
O depresji niestety wiem dużo i bardzo bym chciał nic nie wiedzieć, ale to zupełnie inna historia. Może kiedyś o tym napiszę.
Natomiast „tabletki szczęścia” są poważnym problemem. Na przykładzie duńskim:
Szacuje się, ze około 200 tysięcy Duńczyków cierpi na depresję. To duża liczba, jak na tak mały kraj. Ale jednocześnie w tym samym roku ponad 420 tysięcy Duńczyków otrzymało leki przeciwdepresyjne. Co oznacza, ze lekką ręką lekarze przepisali antydepresanty także zdrowym pacjentom, którzy z takich lub innych powodów przeżywali kłopoty, trudności, stres. I to jest bardzo poważny problem. W internecie hasło „lykkepille” wiąże się z wieloma stronami, które alarmują, że antydepresanty przepisuje się zbyt łatwo, jako cudowny środek na wszystko i co najgorsze – ukrywa się uboczne efekty niektórych leków. A konsekwencje bywają straszne. Podczas mojego pobytu w Kopenhadze popełniła samobójstwo znajoma znajomej, która leczona była pewnym lekiem. Lek ten w pewnych okolicznościach potęguje stany lękowe. O ubocznych konsekwencjach psychotropów niestety się prawie nie mówi. Mówią ci, którzy tych negatywnych skutków doświadczyli (http://www.lykkepiller.info/gfx/Lykkepiller.pdf).