Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Imperium kontratakuje

Otrzymałem dziś mail o groźnie brzmiącym tytule: Kradzież własności intelektualnej i czerpanie korzyści. Resztki włosów dęba mi stanęły z przerażenia, gdy kątem oka zauważyłem jeszcze fragment treści: Kilkakrotnie wzywałem Państwo do usunięcia przedmiotowych zdjęć. Do dnia dzisiejszego lekceważąc prawo nie zastosowaliście się do tych wezwań. Szybciutko zrobiłem świecki rachunek sumienia, co ja komu mogłem ukraść? Uspokoiłem się nieco i na spokojnie zacząłem czytać owo pismo.
Nagłówek brzmiał: Do administratorów portalu spieprzajdziadu.com – zaszczyt mnie spotkał niezasłużony. Spieprzaj Dziadu to jedna z moich ulubionych stron, ale z żalem muszę przyznać, że nie przyłożyłem ręki do jego powstania. Z portalem związany jestem bardzo luźno przez osoby wspólnie ze mną pisujące felietony na stronie Dobre Państwo.
List napisał niejaki Rafał Momot, o którym miałem przyjemność nigdy wcześniej nie słyszeć. List z pogróżkami zaczyna się tak:
W związku z obecnością na Państwa portalu spieprzajdziadu.com zdjęć będących moją własnością intelektualną, ponadto przedstawiających mój wizerunek oraz moje zmanipulowane wypowiedzi, wzywam do usunięcia ich niezwłocznie i zastosowania się do poniżej opisanych czynności.
Niczego z portalu nie usunę, bo nie mam uprawnień, ale sprawdzę chociaż, czego pan Momot się domaga.

Fragment z Momotem
Fragment z Momotem

Nazwisko to pojawia się tylko na jednej stronie, podany jest cytat z wypowiedzi pana Momota na Facebooku i obok po prawej stronie zrzut ekranu, który potwierdza ten cytat. Prześmiewczy artykuł pt. „Język pojednania” wykorzystuje cytat z Facebooka z nieładną odzywką (to wyjątkowo daleko idący eufemizm) pana Momota.

Zrzut ekranu ze SpieprzajDziadu.com
Zrzut ekranu ze SpieprzajDziadu.com

Zdjęcie umieszczone w tym „screenshocie” jest tak wyraźne, że równie dobrze może być na nim Lord Vader, Leonardo Di Caprio, jak i Belfer. Zaś sama wypowiedź… no cóż pamiętajmy, ze z Facebooka nigdy nic nie ginie. Zapewne prokurator nie miałby trudności z dotarciu do fragmentu o zębach, które mogą niedługo w ogóle nie wyglądać i mógłby ustalić, czy chodzi o groźbę karalną…
Piszę o tym w kontekście kolejnego fragmentu z listu: Ponadto zamieszczony na nich mój wizerunek podlega ochronie prawnej, gdyż nie jestem osobą publiczną. Po pierwsze nie ma mowy o wizerunku, po drugie kandydat na posła, czy choćby radnego Żoliborza jest osobą publiczną. Dura lex sed lex panie Momocie.
Kolejne zdanie: Ponadto czerpiecie cały czas dochody z reklam z tytułu obecności moich zdjęć na Państwa stronie. I tu twórcy portalu mnie zaskoczyli, wygląda na to, że czerpią dochody z reklam, których nie ma.
Zatem czego się pan Rafał Momot domaga? Standardowo usunięcia zdjęć (ilu? bo dotrzeć można tylko do jednego) i publicznych przeprosin. Skąd my znamy te wezwania do przeprosin? Czy to jakaś epidemia w PiSie? „Najpierw przeproście,a potem może będziemy dyskutować.”
Jednak wśród tych żądań są też takie, które wydają się kuriozalne.
3. Przekazania informacji o ilości odsłon podstrony z moim zdjęciem
Czyli już z jednym zdjęciem, a nie zdjęciami? I kto by zapisywał takie statystyki? Zdaje się, że pan Momot ma wizerunek admina kojarzący się z prezesem Kaczyńskim, który wie wszystko, nawet jak nie wie.
4. Przedstawienia kalkulacji o osiągniętych dochodach z reklam z tytułu odsłon podstrony z moim zdjęciem
Ależ proszę bardzo. I nawet przyznam panu odszkodowanie w wysokości 200% dochodów. Dochody z reklam wyniosły 0 zł (słownie zero złotych). Proszę sobie wyliczyć przysługujące odszkodowanie.
6. Usunięcia z przeglądarek opisu strony linkującego z przedmiotowymi stronami i zamieszczonymi tam zdjęciami
A to dopiero. Będzie biedny właściciel strony ganiał po Polsce i użyszkodnikom usuwał z przeglądarek linki. Co tam po Polsce, po całym świecie!
No i na koniec istna perełka stylu:
W przypadku niezastosowania się do wszystkich powyższych wezwań do dnia 27 stycznia 2012 roku, sprawę skieruję do Prokuratury Okręgowej w Warszawie oraz do właściwego sądu cywilnego o zapłatę odszkodowania w wysokości 10000PLN z tytułu nielegalnego czerpania korzyści majątkowych ze skradzionej własności intelektualnej oraz o zapłatę zadośćuczynienia z tytułu nielegalnego wykorzystywania mojego wizerunku i z powodu utraty dochodów.
Podpowiem panu Momotowi, że utratę dochodów trzeba przed sądem wykazać. Ciekawe w jaki sposób zrzut ekranu z Facebooka spowodować mógł utratę zarobków pana Momota? Chyba tylko geniusz z Żoliborza byłby w stanie coś wymyślić.
A skoro już bawimy się w ochronę własności intelektualnej, to pan Rafał Momot ma stronę internetową. Nie będę podawał jej adresu, aby nie robić reklamy, ale zauważyłem, ze strona nosi tytuł Rafał Momot Facebook. Tytuł wyświetla się w belce przeglądarki internetowej i jest widoczny w źródle strony, a stamtąd biorą go wyszukiwarki internetowe.

Fragment kodu strony
Fragment kodu strony

A teraz ludzkim językiem, co to oznacza? Otóż pan Momot posłużył się zastrzeżonym znakiem towarowym Facebook do pozycjonowania swojej strony i w ten sposób podpierając się odwołaniem do znanego portalu wypromował swoją stronę, która znalazła się już jako czwarty wynik wyszukiwań Google. Jak na byłego kandydata na radnego, który rzekomo nie jest osobą publiczną, to całkiem niezły wynik. Tym bardziej niezły, że na stronie prawie nic nie ma. Ja na swą pozycję w Google pracowałem rok czasu pisząc felietony, które musiały być ta tyle dobre, by czytały je tysiące internautów. A pan Momot zwyczajnie podparł się Facebookiem. Jakież to proste.

Wyniki wyszukiwania
Wyniki wyszukiwania

Jak to było o tym Kalim panie Momocie? Że jak Kalemu ukraść krowę to zły uczynek, a jak Kali ukraść krowę – to dobry? No to jazda panie Momocie pozywaj mnie pan do sądu, aż zacieram łapki z radości na rozrywkę jakiej dostarczy pan całej Polsce. I nie tylko, bo czytają mnie także za granicą. Zapewne prezes Kaczyński będzie dumny z takiego bezkompromisowego wojownika. Prawego i Sprawiedliwego. I może nawet przesunie o numerek do przodu na liście przy okazji kolejnych wyborów do rady Żoliborza .

PS. List ów dotarł na moje konto pocztowe nie przez przypadek. Pan Momot świadomie wybrał adresy kontaktowe na Dobrym Państwie i tym samym uznał mnie mylnie, ale w pełni świadomie jako adresata listu. A jak wiadomo, adresat ma prawo dysponować treścią listu, co też powyżej uczyniłem. Aby jednak pozostać w „klimacie”, muszę stwierdzić, ze jako publicysta antypisowski poczułem się zagrożony insynuacjami pod swoim adresem, grożeniem prokuraturą i odszkodowaniami do tego stopnia, że wpadłem w depresję i musiałem pilnie odwiedzić lekarza. W sobotę po południu to tylko prywatnie. Pan doktor skontaktował mnie ze swoim znajomym prawnikiem, który uznał, ze powinienem natychmiast pozwać pana Momota za utracone zdrowie psychiczne, rozstrój nerwowy, a tym samym możliwości zarobkowania i utratę zdrowia na okres powyżej siedmiu dni. Obiecał zająć się sprawą za 25% uzyskanego odszkodowania. Na razie koszty lekarza i prawnika wyniosły 1000 złotych, ale to dopiero początek. 😉

Oceń felieton

8 komentarzy “Imperium kontratakuje”

Możliwość komentowania została wyłączona.