Przy całej miłości i szacunku, jaki czuję do swego ojczystego języka, jedynego zresztą, który znam porządnie, są stany i emocje ludzkiej duszy, do których najbardziej pasuje język angielski. Tyle wyjaśnień na temat tytułu felietonu.
Z czasów młodości pamiętam duże drewniane radio lampowe z trzema sporych wymiarów głośnikami. Do radia można było podłączyć magnetofon lub gramofon i dźwięki wydobywane z tych urządzeń były znacznie lepsze. Z biegiem czasu spełniały się moje oczekiwania nastolatka, by wreszcie za ciężko zarobione pieniądze kupić porządny sprzęt grający. Sercem tego sprzętu był wzmacniacz, który produkowała łódzka Fonica – PA-1801. Był to nowoczesny wtedy wzmacniacz tranzystorowy z nieco ostrym metalicznym brzmieniem, które odpowiadało moim młodym uszom. Źródłem dźwięku był gramofon „Bernard” lub szpulowy magnetofon ZK-246, a grały trójdrożne kolumny głośnikowe, które zbudowałem sam, ponieważ żadne z dostępnych wówczas nie zaspokajały moich wymagań.
Wkrótce jednak zaczęły się kompromisy. Na pierwszy ogień poszły kolumny głośnikowe zbyt duże do mojego nowego lokum. Potem magnetofon zamieniony na kasetowy, wreszcie rezygnacja ze słuchania płyt. W rezultacie przez ostatnie lata moje foniczne wrażenia ograniczały się do niezłych, ale tylko komputerowych głośników.
Niedawno usłyszałem w sklepie brzmienie lampowego wzmacniacza i pomimo zgiełku dochodzącego z ulicy, zachwyciło mnie. Przez kilka dni sam siebie przekonywałem, że nie ma sensu porywać się na taka ekstrawagancję. Po pierwsze cena. Po drugie moja percepcja dźwięku kończy się dziś na jakichś 13 kHz. Czy warto? Oj bezrozumny belfrze…

Jak łatwo się domyślić, jednak kupiłem. Jak w reklamie – z pewną taką nieśmiałością – wypakowałem z pudła wzmacniacz i ciężkie, choć nieduże , drewniane głośniki. Jarzące się lampy roztaczają wokół błękitną poświatę, a dźwięk wydobywający się z kolumn jest naturalny i bardzo dynamiczny. Już podczas pierwszego słuchania ponownie odkryłem piękno brzmienia perkusji w Wish You Were Here. A kolejne dwa dni pozwoliły mi znów cieszyć się moimi ulubionymi utworami.
Oto jeden z nich.
Posłuchajcie tego utworu z dobrego źródła na swoim sprzęcie. Jeśli dźwięk perkusji przypomina przepalony tłumik w starym Fordzie. a gitara brzmi jak zgrzyt blachy na szkle, zaś odgłos saksofonu kojarzy się z bólem gardła, to znaczy, że powinniście sprawić sobie wzmacniacz lampowy. Moje stare komputerowe głośniki właśnie udały się na krótką wycieczkę za okno.
Niespotykana w zwykłych zestawach muzycznych dynamika pozwala mi dziś się cieszyć także inną ze swoich ulubionych płyt. Jednym z lepszych na niej utworów jest Love of a Silent Moon. Głos wokalistki brzmi delikatnie i wysoko, lecz pozbawiony jest metalicznego echa.
Na koniec podzielę się pewnym anegdotycznym dziś zdarzeniem. Ponad dwadzieścia lat temu do kraju z krótką wizytą przyjechał mój przyjaciel z czasów szkolnych jeszcze. Podczas rozmowy z naszym wspólnym kolegą, elektronikiem, namawiał go na podjęcie budowy lampowych wzmacniaczy audio o wysokiej jakości. Opowiadał nam to, że w krajach zachodniej Europy takie urządzenia można kupić i za jakiś czas będą naprawdę popularne. Patrzyliśmy na niego wówczas z niedowierzaniem. Właśnie w Polsce zaczęły się pojawiać nowe i zminiaturyzowane urządzenia zbudowane z układów scalonych. Jak to? Zamiast małych i ładnych, a także lekkich plastikowych zestawów, mielibyśmy znowu ustawiać w domu ciężkie lampowe wzmacniacze z wielkimi transformatorami głośnikowymi przy końcówkach mocy? To niemożliwe – myślałem sobie. Dziś po latach posypuję głowę popiołem – nie miałem racji – kiepski ze mnie Juliusz Verne.
2 komentarze “Feeling”
Cóż, jako fan muzyki dobrej, zgodzę się z Belfrem. Sam kiedyś wymieniłem samochodziki wyścigowe z całym torem dwupasmowym, na adapter lampowy „Bambino”. Do tego kaseciak w którym podkręciłem prędkość 2x. Jeszcze wtedy miało się słuch. Jak kumpel usłyszał to od razu dał mi za to motorower „Komar”. Ja się wymieniłem i na tym komarku zjeździłem nasze góry. Ale muzyki nie porzuciłem, bo miałem „Damę Pik” (magnetofon szpulowy) no i adapter i płyty analogowe. Dzisiaj po latach słuch niestety pogorszył się. Ale dobre słuchawki i odtwarzacz plików FLAC (bezstratna kompresja) oczywiście w wysokiej rozdzielczości 24 bits 96kHz dają mi namiastkę dawnych czasów. Dzisiaj w dobie Blu-Ray , zwłaszcza dla starych pryków jak ja, kupowanie sprzętu High-End mija się z celem. Chyba że słucha się konkretnej muzyki, a nie jakiegoś chłamu w stylu celtyckim.
Belfer, jeśli już chcesz doznać wrażeń, to słuchaj konkretów.
No bo coż z tego, że wywaliłeś na sprzęt, a kaleczysz uszy.
Przypominasz mi kumpla, który mając starą Ładę wywalił kasę na sprzęt marki Clarion, który kilkakrotnie przewyższał wartość tej Łady i namiętnie słuchał „Pa Pa Dance” i Golców.
Polecam poniżej, na mojej liście jeden z tych, z wszech-czasów.
http://www.youtube.com/watch?v=m9WdUgn0XkU&feature=fvsr
konkretnej muzyki, a nie jakiegoś chłamu w stylu celtyckim.
słuchaj konkretów.
na mojej liście jeden z tych, z wszech-czasów.
Słyszałem kiedyś, że o gustach się nie dyskutuje. Jednak faktem jest, że w tym samym powiedzeniu było też o gentelmenach… więc może niepotrzebnie się czepiam.