Pomiędzy ratowaniem Żydów z narażeniem własnego i rodziny życia, a mordowaniem ich dla zysku była ogromna przepaść. Wielu Polaków podczas wojny nie zostało postawionych wobec najbardziej dramatycznych konieczności wyboru. Jednak inni stanęli w obliczu wydarzeń, które stały się miarą ich człowieczeństwa. Nieliczni ten egzamin zdali.
W naszych rozważaniach o Holokauście lubimy podkreślać, że skoro nasza tożsamość jest w porządku, to nic złego nie nastąpi. Nawet jeśli to prawda, to tylko dla wąskiej mniejszości z nas. Bo Zagłada pokazuje co innego – że kiedy sytuacja się zmienia, nasza etyka i tożsamość też potrafią się zmienić. (Timothy Snyder)
Timothy Snyder ma niestety rację. Z perspektywy dnia dzisiejszego możemy nawet dodać, że tożsamość własna może stać się początkiem wrogiej postawy wobec obcych, co bardzo wyraźnie widać, gdy spojrzymy na reakcję Polaków związaną z uchodźcami.
Nie mamy prawa wymagać od nikogo bohaterstwa. Nie wolno czynić komuś zarzutu z tego, że Żydów podczas wojny nie ratował. Strach może paraliżować ludzi, a mają prawo się bać. Dlatego też inaczej należy potraktować ludzi, którzy nie pomagali Żydom ze strachu przed niemieckimi represjami, a inaczej tych, których antysemityzm wcale nie wynikał ze strachu i zagrożenia.
Rodzina Ewy Weinberg podczas wojny znalazła się w Związku Radzieckim. Byli Polakami pochodzenia żydowskiego, a więc w przypadku dostania się pod okupację niemiecką, byli bardziej zagrożeni niż inni. Zatem z ogromną nadzieją przyjęli możliwość ewakuacji wraz z powstającą w ZSRR armią Andersa. Czy mieli taką możliwość? Poniżej kilka fragmentów wspomnień Ewy Weinberg, która wtedy była małą dziewczynką.
Zaraz po naszym przybyciu do Kermine wuj Zygmunt i dr Adam Zyss powiedzieli właściwie chórem: „Nikt nas tu nie chce”. Pamiętam, że pytałam mamę, o jakich nas chodzi, przecież powitano nas konserwami! Z mięsem! Wkrótce zrozumiałam – ojciec zgłosił się kolejny raz, tym razem powiedziano mu wyraźnie, żeby się nie pchał, że mają dość „takich” lekarzy i, w ogóle, że to polskie wojsko.
/…/
Co jakiś czas odbywały się wieczorne spędy, niezmiennie połączone z mszą świętą, zwłaszcza kiedy zawitał biskup [Józef] Gawlina. Razem z gen. [Leopoldem] Okulickim spacerowali między zgromadzonymi, biskup błogosławił i rozdawał święte obrazki, dzieci spodziewały się cukierków, których nie było. Był też, a jakże, hufiec junacki, który śpiewał: „Czy umrzeć nam przyjdzie w boju, czy w tajgach Sybiru nam gnić, z trudu naszego i znooooju Polska powstanie, by żyć” i było podniośle, i moje dorosłe głodomory ocierały łzy wzruszenia. Nie wiem, czy dywizja w swoim składzie posiadała jakiegoś prawosławnego czy unickiego kapelana, wschodniacy byli dyskryminowani tak samo jak Żydzi, a rabina to już na pewno nie było.
/…/
Błąd moich rodziców, naszych przyjaciół i wielu innych z tego grona polegał na głębokim przekonaniu, że jesteśmy Polakami wyznania mojżeszowego – tak się to wtedy nazywało – że nie stanowimy osobnej narodowości. Stanie przy pociągu, który dla mniejszości okazał się dostępny tylko za sowitą opłatą, choć alternatywą mogła być śmierć, stało się znakomitym zabiegiem terapeutycznym… (Ewa Weinberg)*
Dopiero gdy przeczytałem te wspomnienia, dotarło do mnie co w praktyce oznaczały słowa pewnego kombatanta armii Andersa, który w rozmowie użył słów: „Żydków do nas nie przyjmowano”. Dzięki temu też zrozumiałem, że nie wyzwolimy się jako społeczeństwo z kleszczy antysemityzmu, dopóki nie przestaniemy udawać, że jest to problem marginalny.
Nasz prawdziwy ludzki problem polega na tym, że w pewnych sytuacjach jesteśmy skłonni przyjąć jakąś zbrodniczą ideologię, bo uznamy, że nie mamy innego wyboru. Jeśli nam się wydaje, że nie mamy wyboru i musimy zabrać mieszkanie Żydowi, to stajemy się antysemitami, choćbyśmy przedtem nimi nie byli. (Timothy Snyder)
Trudno okupacyjną rzeczywistość porównywać do czasów dzisiejszych, ale można stwierdzić, że dziś również jeśli uważamy, że musimy bronić honoru narodu, obciążając Żydów jakimiś cechami, które w naszym pojęciu stanowią przyczynę Holokaustu, stajemy się antysemitami. Choćby się nam wydawało inaczej.
Jednak nieliczni egzamin zdali. I trzeba o nich pamiętać. Bo ja wierzę nie tylko w statystykę, ale także w przykład i wzór. (Timothy Snyder)
Niech ci nieliczni, którzy egzamin z człowieczeństwa zdali, będą dla nas współczesnych wzorem i przykładem, ale nie alibi dla naszego własnego dzisiejszego samozadowolenia. Bo aktualne wydarzenia pokazują, że współczesne postawy Polaków powodują szyderczy chichot Historii.
31-letni George z Syrii /…/ przyjechał do Polski trzy lata temu. Nie miał w naszym kraju żadnych konfliktowych sytuacji, cały czas czuł się w Polsce bardzo bezpiecznie. /…/ Nagle okrąża go trzech młodych ludzi. – Co tu robisz, k… śmieciu! Sp… z Polski! Zabijemy cię p… muzułmanie! – krzyczą. Chwilę później mężczyzna otrzymuje kilkadziesiąt ciosów. (Gazeta Wyborcza)**
Zanim zaczniemy opowiadać o słynnej polskiej tolerancji musimy uświadomić sobie, że to już tylko historia. Nie jesteśmy odpowiedzialni za to, co robili nasi przodkowie, nie obciąża nas zdrada pod Ujściem, ani Targowica, ale też tolerancja naszych przodków nie jest naszą zasługą i nie może być usprawiedliwieniem naszej dzisiejszej ksenofobii.
—
* Za możliwość zapoznania się z pamiętnikiem p. Ewy Weinberg dziękuję Piotrowi Sołowiejowi.
** Odnośnik do informacji tutaj.