Te wybory przejdą do historii z kilku powodów, warto je wszystkie zapamiętać, ale jednym z najbardziej szokujących jest to, że po raz pierwszy w parlamencie nie będzie partii lewicowej, bowiem narodowo-katolicki socjalizm PiS trudno uznać za lewicowość.
Nie jest trudno zrozumieć, dlaczego twór pod nazwą Zjednoczona Lewica tak niespodziewanie został zdekapitowany przez wyborców. Początkowo sondaże wskazywały na możliwe przekroczenie progu wyborczego 8%, a świadczyło to głównie o ogromnej determinacji wyborców lewicowych.
Jednym z filarów tej wręcz księżycowej koalicji był Leszek Miller, który od lat nie wiedział jak skończyć, a którego cała kariera świadczyła, że SLD lewicę ma jedynie w nazwie. To rządy tej partii dały Kościołowi Katolickiemu największe przywileje, to rząd Leszka Millera najbardziej oszczędzał na biednych obywatelach, byle tylko mieć satysfakcję z podpisania traktatu akcesyjnego z UE. To wreszcie Miller nie wahał się po kłótniach z macierzystym ugrupowaniem wystartować jako kandydat Samoobrony. Hasłem Millera mogłoby się stać zawołanie „nigdy nie odejdę”, jednak wyborcy mieli już dość. Nie bez znaczenia był też drugi szereg dawnych pezetpeerowskich działaczy z Włodzimierzem Czarzastym na czele.
Drugi filar koalicji stanowił Janusz Palikot, który polityczny żywot zaczynał po religijnej i prawicowej stronie. Finansował prawicowy „Ozon”, w 2006 głosował za zaostrzeniem kar za narkotyki, dotował Kościół i jeszcze w 2009 roku uważał krzyż za symbol zarówno państwowy, jak i religijny. Potem nagle wykonał wielkie salto, odszedł z PO i stworzył liberalno-lewicowe ugrupowanie. Sukces Ruchu Palikota bardziej jest świadectwem determinacji zniechęconych do prawicy wyborców niż faktyczną zmianą poglądów jej lidera. Szybko zobaczyli oni, że cała para idzie w gwizdek, czyli dość kabotyńskie akcje antyklerykalne, które bardziej ośmieszały ateistów, niż im służyły.
Nagle przed wyborami dwaj panowie, którzy nie ukrywali od pewnego czasu wzajemnej nienawiści, postanowili się zjednoczyć, a na dodatek zainicjowali projekt Ogórek 2.0, czyli Barbarę Nowacką jako liderkę tego tworu. Pomimo to, że Nowacka jest osobą cieszącą się sporą sympatią nie dała rady uwiarygodnić obu panów. To tak jak byśmy kazali misiowi koala przemawiać w imieniu dwóch starych, wyszarzanych i wyleniałych niedźwiedzi brunatnych. To się nie mogło udać, więc sondaże dość niepokojąco oscylowały wokół progu wyborczego. I nie pomogła tytaniczna praca, ani perfekcyjne przygotowanie nominalnej liderki.
Gwoździem do trumny okazała się debata z udziałem Adriana Zandberga z partii Razem. Nowacka była modelowo wręcz przygotowana i każdy jej gest oraz uśmiech pojawiał się dokładnie w tym momencie, gdy powinien. Z kolei przedstawiciel partii Razem okazał się zdolnym naturszczykiem, prawdziwym Himilsbachem polskiej polityki i podbił serca wyborców, którzy pragną lewicy, jak kania dżdżu.
Partia Razem odebrała głosy Zjednoczonej Lewicy, lecz sama się do sejmu nie dostała. Wbrew często szumnym deklaracjom, większość z nas jednak nie idzie do łóżka na pierwszej randce. Tak samo trudno nagle dać pełne zaufanie zupełnie nowej partii, która na dodatek ma dość szokujący – w niektórych obszarach – program.
Łyżeczką miodu w tej ogromnej beczce dziegciu jest to, że Razem zdobyła finansowanie z budżetu, więc jest szansa na to, że nowa lewicowa formacja nie obciążona dziadkami z PZPR zagości na dłużej w polskiej polityce.
2 komentarze “Rzeź lewicątek”
Wnikliwa analiza, ale nie jestem do końca przekonany co do „efektu Zandberga”. Mam wrażenie, że to jednak Nowacka „rozmyła” wyrazistą twarz SLD z jednej, a TR z drugiej strony.