Sytuacja przedwyborcza nieco przypomina szachownicę. Lecz nie dlatego, że mamy do czynienia z grą strategiczną. Bardziej dlatego, że ugrupowania polityczne stoją na niej jak pionki i nie do końca wiedzą, kto, jak i dlaczego przesuwa je na planszy. Sytuacja jest mało przewidywalna, a liczba zmiennych spora. Teoretycznie wszystko da się wyliczyć, jednak w praktyce nawet duża liczba danych wejściowych nie gwarantuje sukcesu.
Wszyscy wiedzą, że jednym z najważniejszych czynników jest frekwencja. W praktyce zaś to duże uproszczenie. Bo ważne jest też, czyj elektorat uda się zmobilizować. Czynnikiem aktywizującym jest zagrożenie, a elektorat antypisowski tak właśnie się czuje. Jak bardzo czuje się zagrożony? Z kolei Kaczyński ma duży problem, ponieważ na potrzeby wewnętrzne kreowano propagandę sukcesu jak za Gierka. Elektorat więc myśli, że jest dobrze i w dzień wyborów może wybrać wycieczkę na łono natury zamiast głosowania. Dlatego w końcówce prezes znów zaczyna grać stare melodie z poprzednich wyborów. Uchodźcy, strefy szariatu, Polska przedmurzem chrześcijaństwa. Tylko – mówiąc językiem PiS – to przedmurze okazało się pedalskie i pedofilskie, a na dodatek prezes wykazał się kompletnym brakiem intuicji, wrzeszcząc o obronie Kościoła Katolickiego, gdy film Tomasza Sekielskiego miał już milion odsłon. Pozostało zagrożenie islamem, terrorystami i strefami szariatu. Ale czy wyborca to kupi? Bo pisowski wyborca lubi proste sytuacje. Albo jest dobrze, albo jest źle.
Ponieważ mamy ostrą wojnę polityczną, frekwencja będzie wyższa, niż dotychczas bywało w wyborach europejskich. Jednak nadal nie ma pewności, którzy wyborcy bardziej się zmobilizują. Na niekorzyść partii Kaczyńskiego działa też wzrost nastrojów nacjonalistycznych, rasistowskich i antysemickich. To PiS je wywołał i przez cztery lata otaczał parasolem ochronnym. Jednak dziś postawa partii rządzącej jest dla tego środowiska zbyt delikatna. Dlatego rośnie poparcie dla neonazistowskiej i antysemickiej Konfederacji. Większość wyznawców tej ideologii woli jednak burdy na stadionach i marsze niepodległości niż głosowanie, więc jest nadzieja, że nie przekroczą progu wyborczego.
Z drugiej strony sceny politycznej jest również wielka niewiadoma. O ile wiadomo, że partie lewicowe pokpiły sprawę i nie mają szans na przejście przez próg wyborczy, to ugrupowanie Roberta Biedronia na pewno odebrało część głosów koalicji proeuropejskiej. Jednak ostatnie tygodnie przynoszą spadek sondażowy Wiośnie. Wydaje się, że część potencjalnych wyborców przestraszyło bardzo agresywne atakowanie Schetyny i PO, mogli oni uznać, że skoro w tę stronę skierowany jest atak Biedronia, to Kaczyńskiego i PiS będzie on skłonny uznać za mniejsze zło. Przypuszczalnie też spora część potencjalnego elektoratu ma w nosie jeden z ważniejszych punktów Wiosny – możliwość zawierania małżeństw homoseksualnych. Nawet jeśli wyborcy nie mają nic przeciw temu, to mogą uważać, że to bardziej prywatny problem Biedronia, a nie ważny postulat społeczny. Biedroniowi nie pomagają też ostatnie informacje o kontrowersyjnych postaciach z jego listy i wciąż niejasna sprawa finansowania partii.
Podsumowując. Wyższa niż 30% frekwencja działać będzie na niekorzyść PiS, ponieważ kolejne pęta kiełbasy wyborczej w postaci trzynastej emerytury i rozszerzenia pięćset plus nie powiększyły wcale elektoratu. Im większa frekwencja tym mniejsze szanse ma także koalicja ugrupowań skrajnie nacjonalistycznych. Czy jednak frekwencja będzie wyższa niż zwykle bywała w wyborach europejskich? Oto jest pytanie.