Książki kochałem od małego*. Wychowywałem się w domu pełnym książek. Choć długo nie było w nim telewizora, to na półkach biblioteczek książek były tysiące. W domach kolegów za szkłem stały kryształy i zastawy stołowe z porcelany, w moim książki. Ten dziwny zwyczaj gromadzenia książek przejąłem od rodziców i z uporem kontynuowałem przez wiele lat. Były jednak momenty, gdy swą książkomanię kląłem strasznie, a były to chwile przeprowadzek, których los mi nie oszczędził. Kolejne przeprowadzki spowodowały, że zachowałem tylko najważniejsze książki. Stopniowo pozbywałem się pieczołowicie zbieranych czasopism, potem literatury beletrystycznej, wreszcie pozycji naukowych i popularno-naukowych. Powędrowały sobie do znajomych, a także do rozmaitych bibliotek. Ostatnia przeprowadzka (sądzę, że była ostatnia) pozbawiła mnie większości zbieranych książek i zaowocowała postanowieniem, że książek już zbierać nie będę. Kupuję je wciąż, ale po przeczytaniu natychmiast wystawiam na sprzedaż. Wyjątkiem są tylko te, do których mam zamiar wracać, a jest ich niewiele. Do niedawna jednak byłem wciąż wyjątkowo konserwatywnie i niechętnie nastawiony do wszelkich cyfrowych postaci książek.
To umiłowanie tradycyjnych papierowych książek było chyba jedynym już bastionem mojego technicznego zacofania, ponieważ z resztą cyfrowych zasobów ludzkiej twórczości daję sobie radę dość nieźle. W końcu przyszła koza do woza, a dokładniej Kindle do Belfra. Wybrałem coraz trudniej dostępną wersję z klawiaturą oraz łącznością 3G. Ta wersja ma dostęp do internetu zawsze, nawet, gdy jesteśmy poza zasięgiem sieci wi-fi i działa w większości krajów na świecie bez żadnych opłat, choć z dużym ograniczeniem (50 MB miesięcznie). Pozwala to przeczytać wiadomości, odebrać i wysłać maile i rzecz jasna ściągnąć sobie coś do czytania.
Czytnik bardzo łatwo skonfigurować we własnej sieci radiowej, co znacznie ułatwia ewentualne przesyłanie książek i czasopism do urządzenia. Klawiatura ułatwia korzystanie z internetu, a dodatkowym gadżetem jest możliwość słuchania muzyki z plików mp3. Odtwarzacz mp3 jest prymitywny i ma jedynie funkcję „graj” i „nie graj”, ale „z braku laku dobry kit”. Odtwarzacz ma też zastosowanie do audiobooków (raczej mało przydatna funkcja), potrafi też głośno czytać anglojęzyczne teksty, co czasem dla Polaka może być przydatnym dodatkiem.
Czytanie elektronicznej książki na czytniku z elektronicznym papierem nie różni się wiele od czytania książki papierowej. Zrozumiałem to, gdy lektura właśnie zakupionej książki Janusza Zajdla wyłączyła mnie ze świata realnego na cały dzień. Papierowe książki też miały tę właściwość. Czytając, zapomniałem o otaczającym mnie świecie, na obiad zjadłem byle co, zapomniałem włączyć pranie i nawet nie pomyślałem o zmyciu naczyń. Zaledwie w parę dni w pełni się przekonałem do czytnika.
Pamiętam kolejne obietnice polityków o wyposażaniu uczniów szkół wszelakich, a to w laptopy, a to znów w tablety. Zawsze uważałem, że to pomysł idiotyczny. Przede wszystkim nie należy niczego dawać za darmo. Jednak pomyślałem sobie, że mogłaby zostać dla uczniów przygotowana specjalna wersja czytnika e-booków**. Rodzice płaciliby za urządzenie, a Ministerstwo Edukacji dałoby uczniom podręczniki. Skończylibyśmy od razu z ciężkimi tornistrami, które ledwo dźwigają pierwszoklasiści. Uczeń miałby wszystkie podręczniki w jednym lekkim urządzeniu, a oprócz tego potrzebowałby jedynie zeszytów. Kindle wyświetla obrazki i zdjęcia w szesnastostopniowej skali szarości. Nie jest to rewelacja, ale wystarczy do pomocniczych ilustracji, zaś w szkole nauczyciele mają do dyspozycji nowoczesne komputery, rzutniki i ekrany, więc multimedialnych treści nie zabraknie.
Szukając książek szybko znalazłem dwa ciekawe serwisy: bookini.pl oraz wolnelektury.pl – jest do nich sympatyczny gadżet, który widać na zdjęciu powyżej. Serwisy można przeszukać na Kindle i od razu ściągnąć książkę, która nam się spodoba. W ten sam sposób można zbudować bazę lektur dla uczniów, które ściągaliby na swój czytnik, gdy będą im potrzebne. Zapłaciłoby MEN, bo przecież dziś i tak płaci się za książki do szkolnych bibliotek, a koszt przy skali ogólnokrajowej i jednym scentralizowanym zakupie nie przekroczyłby zapewne sumy jednocyfrowej nawet dla znanych bestsellerów.
Kindle zawiera też słownik angielski, a bardzo łatwo zastąpić go słownikiem polskim PWN. Czytniki sprzedawane uczniom ten ostatni mogłyby mieć już zainstalowany. Przy skali zakupu czytnika dla wszystkich uczniów przez państwo nie byłoby na pewno problemów z dodaniem polskiej lokalizacji.
Dostęp do internetu na Kindle jest funkcją dodatkową, która w zasadzie ma służyć głównie do ściągania książek. Jednak daje się dość komfortowo czytać wszystkie strony, które mają dodatkowy tzw. mobilny layout. Najważniejsze jednak są książki. Pliki z książkami są niewielkie i rzadko przekraczają wielkość 1MB. Czytnik zmieści nawet kilka tysięcy książek naraz. Każda książka, którą zaczęliśmy czytać, po ponownym włączeniu otworzy się nam tam, gdzie skończyliśmy czytać poprzednio. Możemy na bieżąco sprawdzać znaczenie słów w słowniku, możemy zaznaczać fragmenty i robić własne notatki, co podczas nauki jest możliwością bezcenną. Jednak nie musimy już wkładać karteczek pomiędzy strony papierowych podręczników. Wszystkie nasze zakładki bez trudu można odnaleźć i przypomnieć sobie zapisane notatki. A co najważniejsze urządzenie jest na tyle proste i intuicyjnie, że po kilku minutach zapomina się o nim, czytnik staje się tak samo nieistotny jak papierowa książka, przestajemy o tym myśleć, jest tylko treść książki, którą czytamy. No i last but not least teraz nawet przeprowadzając się na drugi koniec świata, zabierzemy bez trudu całą swoją domową biblioteczkę.
—
* Jeśli ktoś nie wierzy, niech rzuci okiem na zdjęcie, które opublikowałem w swoich wspomnieniach.
** Być może niekoniecznie Kindle, choć ten czytnik wydaje mi się dziś najlepszym wyborem.
7 komentarzy “Biblioteka w pudełku”
Po pierwsze primo – szkoda ze nie dałeś znać wcześniej – praktycznie nowy, i już prawie zupełnie nie używany „kundel” leży u mnie…
Po drugie primo – do ciekawych serwisów z książkami proponuję dodać wydaje.pl. Arcydzieł tam nie znajdziesz, ale parę fajnych książek udało mi się pobrać. Za darmo. Autorzy to głównie amatorzy, często debiutanci.. książki są w formacie pdf, a nie pamiętam czy „kundel” potrafi to czytać, w każdym razie Calibre jest dostępny na wszystkie systemy operacyjne…
Po trzecie primo – podręczniki na Kindle… w szkołach w których ja pracowałem próbowano wszystkiego chyba, palmtopy, laptopy, elektroniczne dzienniki z WIFI, tablety… i wszędzie jest ten sam problem – co zrobić jak się takie cudo zapomni naładować… albo kto ma płacić za naprawę popsutego lub zakup nowego w przypadku zaginięcia/kradzieży? Udostępnienie dzieciom jakiegokolwiek urządzenia musiałoby być okupione uzbrojeniem tegoż urządzenia w „dziecioodporną” obudowę, „napojo i jedzienioodporne” ekran i klawiaturę oraz baterię bezpośrednio z Gwiezdnych Wojen czy innego StarTreka… inaczej koszty napraw i wymiany będą ogromne. Średnia żywotność laptopa w szkole średniej to 18-24 miesięcy. Po tym czasie należy wymienić baterię, dysk, klawiaturę i najczęściej ekran. Albo stanąć przed problemem że pół klasy nie może zrealizować zaplanowanego przez nauczyciela materiału…
10 lat jako informatyk w szkołach nauczyło mnie jednego – jeśli sprzęt ma być używany długo to należy odseparować go od dzieci. Najlepiej zamykając (sprzęt lub dziecko) w klatce z grubych stalowych prętów.
Dobry czytnik nie jest zły, ale znowu pojawia się problem (podobnie jak z mp3) z ostrym rżnięciem klienta 😉
Okazuje się, że elektroniczne wersje książek, mimo, że nie wymagają drukowania, dystrybucji, składowania, nie ma ryzyka, że wydrukowana partia nie zejdzie i nie ma pośredników w sprzedaży itd. – kosztują dokładnie tyle samo co swoje papierowe odpowiedniki. Koniec końców za te same pieniądze dostaje się mniej a rynek zamiast galopować to ledwo pełznie.
Rynek podręczników szkolnych to jest jedno wielkie kuriozum i tam żadnej racjonalności nie będzie jeszcze przez wiele lat. Sam pamiętam jak za moich czasów nauczyciele zmuszali pod groźbą najróżniejszych sankcji do np. zakupu podręczników, które wykożystywali raz w ciągu roku, najczęściej po to, żeby móc sprawdzić kto kupił, albo nakazywali zakup cholernie drogich podręczników z ćwiczeniami, które miały być absolutną podstawą zajęć, a kiedy okazywało się, że nauczyciel nawet nie zadaje z nich pracy domowej to tłumaczono to tym, że są to materiały do dobrowolnego wypełniania w domu dla chętnych ambitnych uczniów.
Teraz ponoć jest jeszcze gorzej, bo za moich czasów jeden podręcznik potrafił przejść przez ręce gdzieś ze 3ech roczników, a z tego co słyszę obecnie wszystko jest już ustawione tak by co roku wprowadzać nowe podręczniki. Klika która kładzie na tym łapę nigdy nie pozwoli na obniżenie cen i wprowadzenie tańszych wersji elektronicznych w dodatku umożliwiających piracenie do woli (nawet bez konieczności xerowania, które też chcą zwalczać).
@Michał:
Zgadzam się. Oprócz tego, ze sprzęt należy pozamykać w pancernych szafach, to jeszcze przydałoby się uczniom w pracowni zakładać łańcuchy, jak skazańcom na galerach. 😉
Problemem w większości krajów (nie tylko w Polsce i UK) jest stosunek ludzi do darmowego dobra, które zostaje im oddane w użytkowanie. Stosunkowo najlepiej jest z tym w krajach skandynawskich. Nie należy też tego łączyć z latami realnego socjalizmu w Polsce, albowiem kiedyś nie dochodziło do wandalizmu np. w bibliotekach. Zaś obecnie zdarza się – o czym ze zdumieniem się dowiedziałem – że są tacy, którzy celowo niszczą biblioteczne książki.
Jednak w swoim pomyśle miałem na myśli czytniki, które kupowaliby rodzice. Cena podstawowego Kindle’a może być nie większa niż 200 zł w handlu detalicznym. A czytnik spokojnie starczy na kilka lat, co jest znacznie oszczędniejszym wyjściem niż kupno co roku ton makulatury. Jak jakiś gówniarz zniszczy swój czytnik, to rodzice dadzą mu w skórę i kupią nowy, a on na własnym siedzeniu przekona się, że warto dbać o swoje.
Ministerstwo dawałoby jedynie indywidualny dostęp do konta z podręcznikami i lekturami. To by rozwiązało również problem, o którym wspomniał Evitagen, w ramach jednej podstawy programowej uczniowie i nauczyciele mieliby wybór różnych podręczników. Ministerstwo płaciłoby autorom, a nie wydawnictwom. Dlaczego to ma znaczenie? Bo to byłoby znacznie taniej w skali globalnej.
Napisanie podręcznika wymaga też przetestowania go. W praktyce wymaga to roku pracy, a wydawnictwa proponują autorom śmieszne pieniądze. Kto zechce poświęcić rok za kilka tysięcy złotych? Dlatego nie mamy dobrych podręczników, napisanych przez doświadczonych nauczycieli, a jedynie książki dyżurnych autorów, często tych samych od dziesiątek lat.
Wracając zaś do samych zalet Kindle. Swój kupiłem nowiutki za mniej niż połowę ceny, którą normalnie trzeba wydać. To była rzadka okazja. 😉
Za adres dziękuję. Każde źródło książek warto znać. Na razie mam kilkadziesiąt tomów klasyki i przypominam sobie książki, których nie czytałem od lat i których w tradycyjnej postaci pewnie nie wziąłbym już do ręki.
@Evitagen:
Książki elektroniczne kosztują za drogo, podobnie jak za drogo kosztują elektroniczne wersje płyt audio do ściągnięcia (tym bardziej, ze są w formacie stratnym). Sądzę, że w miarę upowszechniania się e-booków, to się zmieni. Z drugiej strony kupowałem niedawno córce „Sezon burz” Sapkowskiego. Książka papierowa była tylko o parę złotych droższa, z drugiej zaś strony to była nowość. Płaciło się nie za format, ale za „hot hit”. Kilka dni później kupiłem zestaw książek Zajdla, którego cenię nie mniej niż Sapkowskiego, za cenę jednej powieści tego ostatniego.
Pomijając już to, że tysiące dzieł klasycznych są dostępne za darmo jako „public domain”. Niestety szkoda, że akcja Google jest bezużyteczna dla rozwoju książki elektronicznej. Ale to już inna bajka.
Co do podręczników. Od dziesięciu przynajmniej lat nie ma dowolności i nie ma corocznej zmiany podręczników. Nauczyciel musi złożyć dokładną relację dyrektorowi, jeśli chce zmienić podręcznik. Od lat nauczyciele nie mają wpływu na kwestie zakupowe. Zostało to zdecydowanie zabronione. Więc masz przestarzałe informacje albo manipulujesz.
Prawdą jest, że w latach 90′ był okres, gdy wydawnictwa zwracały się bezpośrednio do nauczycieli, namawiały do bezpośrednich zakupów, obiecywały rabaty itp. Część nauczycieli dała się skusić licząc na zapewnienie tańszych podręczników uczniom (sam tak robiłem), byli i tacy, którzy pobierali prowizję. Zarobki nauczycieli w tamtych czasach były bardzo nędzne, więc potrafię to zrozumieć, choć jest to dla mnie obrzydliwe.
Dziś nie ma przepływu handlu książkami w szkołach, ukrócono ten proceder znacznie wcześniej, niż zrobiono to w środowisku lekarsko-farmaceutycznym. Ale tam gra toczyła się o znacznie większe pieniądze i benefity.
A co do piracenia… sorry, kto miałby piracić podręczniki do klasy szóstej z matematyki, skoro darmowy dostęp miałby każdy uczeń w kraju? Miałbyś ochotę?
Ośmielam się zwrócić uwagę na drugą stronę tego medalu (e-readera).
Jego oczywiste zalety są niepodważalne, ale:
Książkę zakupioną w wersji nazywanej często kuriozalnie „analogową” można podarować, odziedziczyć, wreszcie sprzedać bez ograniczeń. A zakupioną w postaci pliku już nie tak łatwo, narusza to szereg praw „chroniących” tzw. „własność intelektualną”. Czyli – reasumując – więcej kasy dla wydawców, choć oczywiście nie dotyczy to literatury będącej własnością publiczną.
P.S.
Akurat trwają konsultacje w KE, zachęcam do wzięcia w nich udziału: http://konsultacje.prawokultury.pl/pl/
@ZERRO:
Masz niestety rację.
Jeśli potraktujemy książkę elektroniczną tylko jako „licencję na czytanie”, to powinna być ona tańsza od papierowej, którą można sprzedać lub podarować i to tańsza dużo, a nie symboliczne parę złotych. Niestety jakiś imbecyl uznał, że jest to usługa elektroniczna i została obłożona 23% VAT.
Czas najwyższy, by prawo dorosło do ery cyfrowej. Przyłączam się również do apelu o wzięcie udziału w konsultacjach KE.
Nie bardzo sobie wyobrażam te Kindle w szkołach. Jak by to miało wyglądać od strony finansowej i organizacyjnej? Chyba idealizujesz Belfrze.
Rozmawiałem na ten temat ze znajomymi. Nie sądzę bym wymyślał niestworzone rzeczy, aczkolwiek mój pomysł należałoby dopracować. Może napiszę jeszcze o tym, jak sobie to wyobrażam.