Dwie grupy manifestantów stoją jak po dwóch stronach barykady. Prawie trzydzieści lat po wprowadzeniu stanu wojennego nadal jest to cierń, który tkwi głęboko.
W 1981 roku na wiosnę o raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że sytuacja w Polsce wkrótce ulegnie radykalnej zmianie. Po wydarzeniach w Bydgoszczy, gdy milicja pobiła prowadzących strajk okupacyjny związkowców, sytuacja się zaogniła. Przez tydzień w jednostce obowiązywał tzw. stan podwyższonej gotowości bojowej. Plotki, które przedostały się jakoś z dowództwa dywizji w Szczecinie mówiły o planach wprowadzenia stanu wyjątkowego. Pojęcia stanu wojennego nikt w zasadzie nie używał i raczej nie znał. Jednostka, w której służyłem, prawdopodobnie miała znaleźć się pod szczecińską stocznią. Na szczęście nie było mi to pisane. Pod koniec kwietnia opuściłem armię i wróciłem do do normalnego życia, o ile życie w tamtym ustroju można nazwać normalnym.
Parę miesięcy później stan wojenny stał się faktem. Byłem wówczas z weekendową wizytą w domu rodzinnym i rano obudził mnie ojciec, włączając radio, w którym na okrągło powtarzane było przemówienie Jaruzelskiego. To samo w telewizji. Zrobiło się niewesoło, tym bardziej, ze w domu rodziców czekało mnie wezwanie do stawienia się w jednostce wojskowej, więc zacząłem sobie już wyobrażać, że kolejne miesiące znów spędzę w mundurze.
Później się okazało, że ta zbieżność była przypadkowa i dostałem jedynie przydział. Wieczorny powrót do domu autobusem przez zaśnieżone drogi nie był jednak wesoły. Wszędzie byli milicjanci i wojsko, kontrolowano mnie kilka razy i atmosfera była przygnębiająca.
W następnych miesiącach, aby ruszyć się gdziekolwiek poza miejsce zameldowania, trzeba było mieć pozwolenie z lokalnego urzędu, tzw. przepustkę. W stanie wojennym odebrano mi prowadzenie przedmiotu wychowanie obywatelskie, jako elementowi politycznie niepewnemu, zaś szkolna przewodnicząca komitetu partii odbyła wraz sekretarzem gminnym pielgrzymkę do kuratorium z wnioskiem o zwolnienie mnie z pracy. Wniosek swój podpierała tym, ze uczniom na lekcji mówiłem o Katyniu i robiłem prasówkę z tygodnika „Solidarność”. Cała ta historia była bardziej śmieszna niż straszna, bo jak się później dowiedziałem od wizytatora, który znał mojego ojca, a w spotkaniu uczestniczył jako organ nadzorujący szkołę, kurator zapytał: A kto będzie uczył w szkołach, jak powyrzucacie już wszystkich, którzy nie lubią Polski Ludowej?
Ludzie w tamtym czasie wyraźnie się podzielili. Jedni uważali, ze stan wojenny to wojna z własnym narodem, przez lata określano to mianem wojny jaruzelsko-polskiej. Inni byli zdania, ze to było doskonałe działanie, które zapobiegło rozlewowi krwi. Kto miał tę krew rozlewać – związkowcy procami, kijami i łopatami? – tego już nie umieli uzasadnić. Z drugiej zaś strony dochodziły z rozgłośni zagranicznych plotki o możliwej interwencji ZSRR. Jako że były takie w Czechosłowacji w 1968 roku, a wcześniej na Węgrzech w 1956, to nie wydawało się to takie zupełnie niemożliwe. Dziś wiemy, że Związek Radziecki był w bardzo kiepskiej kondycji z powodu prowadzonej wojny w Afganistanie i problemów wewnętrznych, które i tam zaczynały się dawać we znaki. Jednak ewentualny najazd na Polskę nie był tak zupełnie niemożliwy. Choćby dlatego, że komuniści byli nieobliczalni.
Gdy po latach sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy doszło do rozmów Okrągłego Stołu, miałem mieszane uczucia. Podobnie, gdy wybierano Jaruzelskiego prezydentem. Wydawało mi się, że przecież za to nasze spaprane życie ktoś powinien odpowiedzieć.
Jakiś czas potem spotkałem się z człowiekiem, którego poznałem w trakcie kampanii wyborczej w 1989 roku. Jeździł wówczas jako jeden z ludzi Wałęsy. Potem został senatorem, nazywał się Henryk Grządzielski. Paradoksalnie do kolejnego naszego spotkania doszło w związku z uroczystością wręczenia nominacji oficerskich. Tak jakoś śmiesznie wyszło, ze nominację oficerską dostałem już w Rzeczypospolitej Polskiej. Rozmawialiśmy wtedy o sytuacji politycznej. Byłem zawiedziony tym, że Zgromadzenie Narodowe wybrało Jaruzelskiego na prezydenta. Przecież wyglądało na to, że była inna możliwość. Senator wyjaśnił mi wówczas, ze paradoksalnie w tym początkowym okresie Jaruzelski był gwarantem wolności i demokracji, ponieważ Okrągły Stół nie podobał się wówczas dwóm grupom ludzi. Jedni uważali to wręcz za zdradę – wśród nich byli tacy ludzie jak Walentynowicz, czy Gwiazda. Druga grupa to był partyjny, wojskowy i milicyjny beton, który w przeciwieństwie do tych pierwszych miał jeszcze realne wpływy i mógł zagrozić tej dość kruchej równowadze.
Jednak z tamtego czasu najbardziej utkwiło mi coś zupełnie innego. Jak większość uważałem, że czas na ponowne wybory i tym razem już w pełni demokratyczny parlament. Usłyszałem wtedy coś, z czym się nie potrafiłem zgodzić, ale już wkrótce potem okazało się to prawdą. Senator Grządzielski powiedział mi wówczas: ten kontraktowy sejm ma poczucie misji narodowej. W zasadzie nie ma nawet czegoś takiego jak opozycja, ci ludzie zdają sobie sprawę z tego, jak ważne zmiany muszą się dokonać w kraju, jak głęboko należy zmienić strukturę stanowionego prawa. Jak będą wybory, to zacznie się normalna polityczna gra, partie, partykularne interesy, handlowanie przywilejami i stanowiskami, a ważne reformy zostaną zatrzymane lub w najlepszym wypadku spowolnione.
Miał rację. Tak się stało, rozdrobnienie polityczne, konieczność dogadywania się z wieloma partnerami, polityczny handel – zdaje się, że parę lat straciliśmy. Oczywiście zaczęły się też rozwarstwiać poglądy w społeczeństwie.
Z biegiem czasu moja ocena generała Jaruzelskiego zaczęła się zmieniać. Był w historii Polski postacią tragiczną. Zaczynam wierzyć, ze działał z pobudek patriotycznych, choć nadal nie zgadzam się na pozytywną ocenę stanu wojennego. Jednak nie należy zapominać, ze był także inicjatorem Okrągłego Stołu.
Do dziś społeczeństwo jest podzielone. Jedni oceniają Jaruzelskiego pozytywnie inni uważają go za najgorsze zło. Jedni chwalą stan wojenny, inni uważają go za zbrodnię. Ten podział jest faktem. Wielokrotnie też stwierdzano, że te dwie grupy są liczebnie prawie równoważne – niezależnie od innych wyznawanych poglądów politycznych. Wydaje mi się, ze czas się z tym pogodzić. Generała Jaruzelskiego i prezydenta Jaruzelskiego osądzi historia wtedy, gdy nas już nie będzie. A dziś jesteśmy po dwóch stronach barykady, w końcu to nie jedyna barykada w tym kraju.
10 komentarzy “Barykady”
Ja stanu wojennego nie zapomnę do końca życia. Tak się złożyło, że zaczynałem drugi rok służby wojskowej. I muszę stwierdzić, że 13 grudnia 1981 był to najgorszy dzień w moim życiu. Wynikało to ze stresu, z którym musiałem się zmierzyć. Akurat tej nocy pełniłem służbę podoficera na kompanii. Ledwo położyłem się spać, a przed 24 obudził mnie zastępca, że ktoś ze sztabu dzwoni. Dzwonił jakiś major, że ogłasza alarm i podał kod. Nie chce mi się rozpisywać co działo się tej nocy, bo książka by z tego wyszła. W każdym razie teraz z perspektywy czasu bardziej przypominało by to opowieści Szwejka. Ale wtedy do śmiechu nie było.
Wojsko użyte w stanie wojennym służyło tylko do zrobienia zamieszania.
Bo jak wytłumaczyć, że całe jednostki wojska przemieszczały się z jednego krańca Polski na drugi. My z Przemyśla jechaliśmy do Siedlec pod Warszawą. Tam w Siedlcach jednostka była już pusta, bo tamci pojechali pod Przemyśl. Chodziło o to, żeby naród robił w gacie na widok wojska. Czarną robotę robiło ZOMO.
Trzeba przyznać, że społeczeństwo z ulgą przyjęło wprowadzenie stanu wojennego. Wielokrotnie na patrolach miałem okazją rozmawiać z ludźmi.
Mieli dość tych strajków, ciągłych awantur. Kraj pogrążał się w chaosie. Solidaruchy, ciągle wywozili kogoś na taczkach. Naród był po prostu tym wszystkim zmęczony.
Po miesiącu wytężonych patroli, nastąpiła w wojsku sielanka. Na patrole oczywiście chodziliśmy, ale nie dawali już ostrej amunicji, więc luz był większy. Odwiedzało się dziewczyny, chodzenie po wsiach na zabawy, picie na umór. Te miesiące pamiętam jako czas niekończących się imprez.
Później wreszcie starych puścili do domu. My zostaliśmy najstarsi i zaczęła się fala. Ale młode wojsko trzeba było szkolić. Co prawda służyliśmy w końcu jeszcze 2 m-ce dłużej niż przepisowe 2 lata, ale tyle przygód co się przeżyło w te ostatnie m-ce nie wydarzyło się przez całe życie.
Jaruzelski nie miał innego wyjścia i załatwił to w miarę bezkrwawo.
Niestety, agentury radzieckiej nie pozbyliśmy się do dzisiaj. I dzisiaj ponosimy tego konsekwencje. Jest to skutek okrągłego stołu.
Nie należało się dogadywać z komunistami. Trzeba było odsunąć od władzy, zlikwidować wszystkie struktury. ZSSR był coraz słabszy. Należało wcześniej poczekać na obalenie muru Berlińskiego i zacząć robić porządki w naszym kraju. Teraz już wiemy, że z agentem Bolkiem było to niemożliwe.
Rząd Olszewskiego dawał nadzieję, lecz Nocna Zmiana ją pogrzebała.
W słusznych mediach podawali, że pod willą generała było ponad 200 osób.
2000 to rzeczywiście jest powyżej 200 i to się zgadza.
Parę zdjęć:
http://www.niepoprawni.pl/blog/474/zdjecia-spod-willi-jaruzela-w-nocy-z-12-na-13-grudnia
PS
Cóż, ale teraz generał przyjmowany jest na salonach, w studiach telewizyjnych, pytany jest o zdanie przez samego prezydenta, który korzysta z jego bogatego doświadczenia.
Zapodaję ciekawy tekst, tylko żeby Belfer znowu nie powiedział, że to reklama innej strony.
/link nie dotyczy stanu wojennego, a o tym jest felieton/
@father boss:
Do jednego tekstu wyprodukowałeś 3 komentarze. Ostatni był linkiem do strony niejakiego Michałkiewicza, którego zachwalasz wszędzie, ale ja nie zamierzam. To było zupełnie nie na temat.
Jedynie pierwszy komentarz ma jakiś sens. Wyjaśnię jedną twoją wątpliwość. Wojsko nie miało na celu robić zamieszania. A migracje jednostek były spowodowane przez prostą zasadę, trudniej by ci było strzelać do swoich kolegów, kuzynów, matki w miejscu zamieszkania, a 500 km dalej już małe ryzyko spotkania się z rodziną na barykadzie.
Te miesiące pamiętam jako czas niekończących się imprez.
Później wreszcie starych puścili do domu. /…/ tyle przygód co się przeżyło w te ostatnie m-ce nie wydarzyło się przez całe życie.
I to jest właśnie problem zasadniczy. Dziś około 40% Polaków uważa stan wojenny za właściwą decyzję. Zapewne wielu twoich kumpli z wojska, bo fajne imprezy były. Inni wściekli na przedłużoną służbę, będą sądzić odwrotnie.
Różnimy się i tak już zostanie.
Co do twojej interpretacji historii. W Rumunii zamordowano dyktatora i niewątpliwie zaspokoiło to żądzę zemsty ludu i dopełniło jakiegoś poczucia sprawiedliwości. Pytanie zasadnicze, jaka korzyść przyniosło to Rumunii? W bycie państwowym nie liczy się subiektywne poczucie dopełnionej zemsty, liczy się korzyść dla społeczeństwa.
Gdyby nie było polskiej „Solidarności”, strajków, a chyba też stanu wojennego, który udowodnił nie tylko nam, ale przede wszystkim komunistom z ZSRR, że wzięcie narodu za mordę nie spowoduje cudu gospodarczego, nie byłoby upadku muru berlińskiego. Oczywiście można zastanawiać się nad alternatywną wersją historii, ale przykład Chin, Kuby lub szaleństwa Korei Północnej pokazuje, że państwa komunistyczne potrafią istnieć w rozmaitych konfiguracjach, czasem wbrew wszelkiej logice.
Polska nie jest ani pawiem, ani papugą narodów, nie jest też mesjaszem. Z reguły nie jesteśmy jakąś awangardą świata. W tym wypadku jednak byliśmy awangardą, to dzięki nam ten system skończył się w Europie dość szybko i w miarę bezboleśnie.
@belfer
Ja uważam, że jak zwykle wyrwaliśmy się przed szereg. Tak jak z powstaniem Warszawskim. Z pewnością pamiętasz jak umarł Breżniew, po nim Czernienko, nastał Gorbaczow i wszystko się zmieniło.
Upadek komunizmu spowodowały zmiany w ZSRR. I to nie nasza zasługa. To, że rozwinęła się Solidarność, to zasługa Gierka, ponieważ nie prowadził rządów trzymających za ryj, na dużo pozwalał. To przecież za Gierka otworzyły się granice na liczne wyjazdy Polaków.
Uważam, że przez zmianę systemu przeszlibyśmy dużo łagodnej, gdyby nie wichrzyciele z Solidarności. A tak zaczynaliśmy nowe życie ze zrujnowaną gospodarką, którą dorżnął Balcerowicz. To, że dzisiaj jako tako Polska się rozwija, odbywa się bardzo dużym kosztem i kiedyś znowu będziemy musieli za to zapłacić.
PS
Mimo, że dosługiwałem 2 m-ce dłużej i przyznaję, wkurzało mnie to nie raz, dzisiaj uważam, że decyzja o stanie wojennym była słuszna.
Po prostu nie było już innego wyjścia.
Z ta migracją jednostek nie masz racji. Mało kto służył blisko miejsca zamieszkania. Nawet trepy co pół roku zmieniali miejsce pobytu.
@Belfer – nic dodać nic ująć. faderze bosie, naprawdę nie domyśliłeś się, dlaczego przenoszono wojsko? Ty taki gigant intelektu myślący samodzielnie? Niebywałe…
Dla mnie i dla wielu żadne granice się nie otworzyły za Gierka – drogi father bossie – otworzyły się dla nielicznych, w tym tych mających niemieckie rodziny chcące się połączyć. Taki był warunek pożyczek od Niemiec zmarnowanych potem. Przez nic nie przeszlibyśmy łagodniej, ponieważ już w 80 roku państwo de facto było bankrutem. Stan wojenny przedłużył agonię.
Przemieszczanie jednostek wojskowych miało na celu odizolowanie żołnierzy od miejsca zamieszkania, ale nie tych z poboru, tylko zawodowych (nie przenoszono ich co pół roku, to bzdura).
Jeśli uważasz, ze stan wojenny był słuszną decyzją, to powinieneś mieć szacunek dla Jaruzelskiego. Wydaje się, ze powinien ci się podobać fakt zaproszenia generała przez prezydenta. Jeśli uważasz, ze PRL był ok, to skąd te gadki o o jakimś rozliczaniu – kogo, za co?
@Belfer
Ja tylko twierdzę, że wszystkiemu winni są solidaruchy. Stan wojenny to tylko skutek.
Pamiętaj. Przyczyna, skutek.
Stan wojenny był konieczny, ale Jaruzel nigdy nie był moim bohaterem.
Pochwalam stan wojenny dlatego, że ukrócił solidaruchów.
PS
W wojsku jeździło się na poligony. Taki poligon trwał ok. pół roku. Żołnierz zawodowy musiał jeździć na poligon, aby dowodzić. Z tej przyczyny trep zmuszony był mieszkać pół roku poza domem. Później dostawał przydział do innej jednostki i musiał się przeprowadzać z całą rodziną. Tylko goście ze sztabu zagrzewali dłużej miejsca zamieszkania.
No więc „solidaruchy” są winne upadku PRL, który kochałeś. Jaruzelski powinien być twoim bohaterem, bo usiłował to powstrzymać. A potem, gdy już się nie udało, ochronił Polskę przed wojną domową. Kaczyński – jak sam twierdzi – jest jednym z „solidaruchów”, a jego brat był – znowu wg samego prezesa – jednym z twórców i najważniejszym człowiekiem z grona „solidaruchów”. No to co ty widzisz w Kaczyńskich? Zdecyduj się na coś. Bo obecnie to w twoich poglądach nie ma ani krzty logiki.
Nic nie zrozumiałeś, albo udajesz, że nie rozumiesz i przekręcasz.
Być może uważasz słuchaczy za głupków, którzy Twoje dywagacje łykną. Ale jest prawdopodobne, że tak jest. Głupków nie brakuje.