Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Te baby

Dzisiejszy felieton tak naprawdę zaczął się od Twittera. Przez lata całe broniłem się przed wszelkimi sociable services* rękami i nogami w przeciwieństwie do mojej córki, która chyba była jedną z pierwszych użytkowniczek Naszej Klasy. Uważałem, że wystarczą mi kontakty ze znajomymi za pośrednictwem sieci IRC, gadu gadu lub poczty elektronicznej. Całkiem niedawno zdecydowałem się za namową znajomego (bo to fajne jest) na założenie konta na Twitterze. Chwilę potem wiedziałem, że to idiotyczny pomysł. Wykorzystuję go zatem wyłącznie do anonsowania nowych tekstów na stronie.
Jednak jak już w to wlazłem, to chwilę później założyłem konto na Facebooku. Moje uwagi na ten temat przedstawię innym razem. Zdecydowałem się, ponieważ od kilku lat z tego serwisu korzysta moja córka, a jest to dość powszechny zwyczaj komunikowania się studentów. Jakiś czas temu zresztą był to serwis tylko dla studentów przeznaczony. Pomyślałem sobie, że będę miał jeszcze jeden  kanał komunikacji z dzieckiem, które od lat studiuje za granicą, więc każdy sposób jest dobry.
Pierwsze na co się natknąłem, to deklaracja o przystąpieniu do mailowej akcji „Pośle/Posłanko wyjmij parytety z zamrażarki”. W pierwszej chwili zjeżyłem się nieco, bo parytety to mi się jakoś tak z centralnym zarządzaniem skojarzyły. Zaś centralne zarządzanie z socjalizmem, a w te klocki to bym już nie chciał się dziś bawić ponownie.
Jednym słowem udziału w akcji parytetowej nie wezmę. Aczkolwiek jestem za tym, by rozwijać możliwości szerszego udziału kobiet w polityce, pod warunkiem, że to nie będą chłopo-baby w rodzaju posłanki Kempy z PiS. O ile parytet zapisany w prawie wyborczym uważam za złe rozwiązanie, o tyle zapisy w statutach partii wydają mi się racjonalne.
Dzień później zobaczyłem poniższy wpis na Facebooku.
Paulina: my boss is a man. my priest is a man. the president of my country is a man. my gynaecologist is a man. they all know what’s best for me. i truly believe that a woman can’t be a priest, she deserves to earn 30% less than her male counterpart at work, and she’s too lazy and too stupid to become a president. i’m a SATISFIED SLAVE.
Mój szef jest mężczyzną, mój ksiądz jest mężczyzną. Prezydent mojego kraju jest mężczyzną. Mój ginekolog jest mężczyzną. Oni wszyscy wiedzą, co jest dla mnie najlepsze. Naprawdę wierzę im, że kobieta nie może być księdzem, że zasługuje na 30% mniejsze zarobki od swego odpowiednika płci męskiej i że jest za leniwa, i za głupia, żeby być prezydentem. Jestem zadowoloną niewolnicą.
Najpierw się roześmiałem i zażartowałem komentując jej wpis, bo jakoś mi się to wszystko z Seksmisją skojarzyło..
Maciek: and your father is a man too
I twój ojciec też jest mężczyzną**
Potem jednak zastanowiłem się. Dlaczego takie słowa pisze kobieta od lat mieszkająca w kraju, którego głową jest królowa i który miał jednego z najsłynniejszych premierów, do dziś nazywanego „żelazną damą”. Czy może się czuć dyskryminowana jako kobieta, skoro prawdę powiedziawszy, nawet ojciec może pozazdrościć jej energii, odwagi i determinacji życiowej. Chwilę potem refleksja: a kto inny ma takie słowa wygłosić? Irańska gospodyni domowa z szóstką dzieci uczepionych fartucha w samym środku islamskiej pustyni?
No dobra, nie ma co ukrywać. Z racji wieku i tradycji jestem klasyczną męską szowinistyczną świnią. Odpowiednia kobieta zawsze będzie mi się kojarzyć z seksem, z garami to już mniej – bo no offence drogie panie – nieźle daję sobie radę w kuchni i lubię to. Nie ja wymyśliłem porządek świata, ale nie mam nic przeciwko temu, by kobieta, która chce realizować się głównie jako żona i matka, miała tę swobodę wyboru. Jednak świat współczesny zdecydował inaczej, w większości krajów praca zawodowa kobiety nie jest jej fanaberią, a koniecznością. Z różnych powodów. Przeważnie dlatego, że trudno byłoby żyć rodzinie na sensownym poziomie bez dochodów komplementarnych męża i żony. Także i dlatego, że tradycyjną formułę małżeńską zastąpiły dziś słowa „dopóki rozwód nas nie rozłączy”, zatem praca zawodowa daje pewną gwarancję swobody i niezależności obydwu stronom.
Tak czy inaczej, praca zawodowa kobiet stała się faktem. W swojej karierze zawodowej spotkałem wiele z nich i zwykle pracowały lepiej i sumienniej niż mężczyźni. Więc jeśli dziś widzę oferty pracy z adnotacją, że „preferujemy mężczyznę”, to miałbym ochotę komuś skopać tyłek. Taki pracodawca bowiem jest idiotą, który już na starcie eliminuje potencjalnych dobrych pracowników.
Z drugiej zaś strony, idee feministyczne mnie przerażają. Nie chciałbym zostać pozwany kiedyś do sądu za seksizm z powodu tego, że otworzyłem drzwi kobiecie i przepuściłem ją pierwszą. „Seksizm” zresztą jest całkiem fajny pod jednym warunkiem, bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz, jak mówi poeta***
I tym miłym akcentem pozwolę sobie zakończyć.


* Prawidłowa nazwa usług takich, jak Nasza Klasa to social network (service), zatem po naszemu usługi, sieci społecznościowe. Celowo użyłem określenia sociable, a więc towarzyskie, ponieważ w mojej świadomości funkcjonuje to raczej jako towarzyski serwis randkowy, w którym głupie nastolatki szukają majętnych sponsorów, upubliczniając wykonywane komórką roznegliżowane zdjęcia. Była to więc zamierzona ironia.
** Kilka słów wyjaśnienia. Tekst jest cytatem, jednak nie potrafię wskazać źródła. Paulina swe komentarze pisuje czasami po angielsku, ponieważ spora część jej znajomych, z niewiadomego powodu nie zna polskiego. 😉
*** Tadeusz Boy Żeleński

Oceń felieton

3 komentarze “Te baby”

Możliwość komentowania została wyłączona.