Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Krótka historia biedy

Od czasów prehistorycznych do dnia dzisiejszego ludzkością rządzą te same mechanizmy. Pomimo rozwoju cywilizacji, wynalazków technicznych i rozwoju kultury pod pewnymi względami człowiek pozostał wciąż tym samym jaskiniowcem, którym był setki tysięcy lat wcześniej. Dowodzi to w oczywisty sposób, jak silna jest determinanta biologiczna w zachowaniach społecznych człowieka. Nie chcę się jednak zajmować takimi truizmami jak instynkt samozachowawczy lub instynkt zachowania gatunku i przekładaniu ich działania na zachowania społeczne. Zjawisko, które chcę opisać to bieda, która jest jednym z objawów przemocy stosowanej dla utrzymania władzy. Wydaje się to na pierwszy rzut oka nieprawdopodobne, teoria jawi się jako idiotyczna, a na pewno całkowicie absurdalna. Ale czy na pewno?

Wspólnota pierwotna, czyli równość wolność i braterstwo
Historycy, archeolodzy, jak również przedstawiciele nauk socjologicznych zgodnie twierdzą, że tzw. wspólnota pierwotna była pierwszą w dziejach ludzkich organizacją społeczną. Tak naprawdę stwierdzono to badając kultury pierwotne, które zachowały się w niezmienionym prawie stanie na niektórych obszarach niedostępnych Ameryki Południowej, Afryki i niektórych wysp Oceanii.
Zasadniczą cechą wspólnoty pierwotnej była jej stosunkowo niewielka liczebność, co pozwalało na istnienie więzi osobistej pomiędzy wszystkimi członkami grupy. Wszyscy się znali, ponieważ takie wspólnoty były niewielkie. Zmartwieniem człowieka pierwotnego było głównie zdobywanie żywności, więc wszyscy zajmowali się tym wspólnie i zgodnie ze swoimi możliwościami. Trudno mówić o jakiejkolwiek własności prywatnej, ponieważ nieliczne narzędzia służyły tylko do zdobywania pożywienia i to była ich cecha nadrzędna. Taka niezbyt kompletna teoria powstała jeszcze w XIX wieku na podstawie dość ubogich wówczas badań antropologicznych, dała ona początek pomysłowi Marksa, który taką organizację społeczną nazwał komunizmem pierwotnym. Pojęcie własności prywatnej nie istniało według Marksa ponieważ nie było wartości dodanej. Cały efekt pracy takiej wspólnoty był na bieżąco spożywany. Wspólnoty te liczyły często nie więcej niż sto pięćdziesiąt osób i co ciekawe, dzisiejsze badania epoki social mediów pokazują, że do dzisiaj w zasadzie nie potrafimy na prawdę mieć więcej niż około 150 znajomych.
Punktem zwrotnym stał się rozwój rolnictwa i udomowienie zwierząt, co spowodowało nadprodukcję żywności, a w konsekwencji pojawienie się podziału klasowego i nierówności społecznych. Nazwano to rewolucją agrarną.
Jednak dzisiejsza wiedza o ludach pierwotnych pozwala na nieco inne wnioski. Już w grupie kilkudziesięciu osób kształtuje się hierarchia ważności, powstaje przywództwo dwojakiego rodzaju – materialne i duchowe. Przywództwo we wspólnocie pierwotnej jest potrzebne, ponieważ bez niego działania kilkudziesięcioosobowej społeczności zaczynają być chaotyczne i nieefektywne. Oczywiście jest pewien zakres działań, który wynika z tradycji, z wiedzy nabywanej przez kolejne pokolenia, np. dojrzewa określony gatunek owoców, wiec trzeba działania skupić na ich zbieraniu albo przez teren zamieszkania wspólnoty przechodzi coroczna migracja jakiegoś gatunku zwierząt i jest to dogodna pora na względnie łatwe polowanie. Jednak ten ostatni przykład jest również opisem sytuacji wymagającej przywództwa. Ponieważ czymś innym jest decyzja „idziemy polować”, a czym innym zorganizowanie polowania tak, aby było maksymalnie efektywne. Doskonale się to splata z istnieniem wśród ludzi tzw. osobników alfa, którzy mają z jednej strony naturalny instynkt władzy, a z drugiej – przynajmniej w tej strukturze społecznej – muszą mieć umiejętności pokierowania grupą w sposób dla niej korzystny.
I w tym momencie wspólnota pierwotna wchodzi w kolejną fazę rozwoju. Ponieważ są przywódcy, więc działanie grupy staje się coraz bardziej efektywne, to pozwala się wspólnocie rozrastać i produkować więcej żywności oraz innych dóbr, które są przydatne. Praca, która dotychczas służyła wyłącznie temu, by się najeść, zaczyna być obowiązkiem narzuconym przez przywódców, a to z kolei prowadzi do powstania wartości dodanej w rozumieniu marksowskim. Jednak nadmiarowa produkcja dóbr nie tłumaczy wcale rozwarstwienia społecznego. Przyczyną jest władza. Sprawowanie władzy w większej społeczności wymaga utworzenia grupy nadzorującej wykonywanie rozkazów, co do zasady grupa ta musi być uprzywilejowana, a ponieważ nie bierze ona udziału w tworzeniu dóbr, po raz pierwszy w dziejach ludzkości powstaje klasa „próżniacza”. Tworzenie takiej klasy staje się jednak uzasadnione, gdy weźmiemy pod uwagę, że owa wspólnota jako duża i dobrze zorganizowana staje się obiektem zazdrości innych wspólnot, przed którymi trzeba się bronić. Ludzie pomagający w sprawowaniu władzy powoli zmieniają się w klasę wojowników. Jednak równocześnie z pierwszą klasą próżniaczą pojawia się pierwsza klasa pariasów. Dlaczego? Po pierwsze wytwarzanie dóbr nadal stoi na dość niskim poziomie. Po drugie ograniczona liczebnie grupa najuboższych to z jednej strony osobnicy sprzeciwiający się władzy, a z drugiej osobnicy o ograniczonej przydatności. Większość społeczności otrzymuje czytelny sygnał – nie buntuj się, bo będziesz żył w nędzy i zwiększaj swoją przydatność, a będziesz żył lepiej.

Feudalizm, czyli drabina władzy
Czas wspólnot pierwotnych trwający tysiące lat skończył się wraz z nabyciem przez ludzi takich umiejętności praktycznych i społecznych, które spowodowały rozrost wymagający już nie tylko przywódcy, ale osobnej grupy społecznej sprawującej władzę.
Według Marksa feudalizm był ustrojem społecznym, który zapanował po epoce niewolnictwa. Jednak – moim zdaniem – trudno uważać niewolnictwo za historyczną ewolucję systemów społecznych, ponieważ w różnych epokach było ono obecne jako jeden z elementów sprawowania władzy. Gdyby używać wyłącznie metodologii marksistowskiej, to system społeczny południowych stanów USA przed wojną domową w połowie XIX wieku musielibyśmy zrównać z systemem panującym w starożytnym Egipcie. Ponadto warto pamiętać, że feudalizm na różnych kontynentach często funkcjonował równolegle z rozmaitymi formami niewolnictwa. Czasami też formy podległości pewnych grup społecznych były niewolnictwem, choć nie nosiły tej nazwy. Niewolnictwo istniało od czasów prehistorycznych i w niektórych organizacjach społecznych stało się powszechną praktyką, w innych miało charakter marginalny. Jednak istniało wszędzie i na pewnych obszarach Afryki oraz Azji istnieje do dziś. Niewolnictwo jest też jednym ze sposobów realizowania biedy jako formy przemocy służącej utrzymaniu władzy. Choć z perspektywy tysięcy lat historii wcale nie jest sposobem dominującym. Zatem na potrzeby niniejszych rozważań przyjmujemy definicję feudalizmu jako drabiny władzy, a to oznacza, że nie tylko średniowieczne państwa były feudalne, ale również takie cywilizacje jak egipska lub rzymska.
Feudalizm powstał jako forma sprawowania władzy wynikająca z niedowładu organizacyjnego ówczesnej cywilizacji. Aby wspólnoty znacznie większe od pierwotnych, oparte o podobne dialekty, religię i przynależność kulturową mogły sprawnie funkcjonować potrzebna była z jednej strony centralizacja władzy, a z drugiej sprawność sprawowania władzy na szczeblu lokalnym, nie dało się tego zrealizować w dotychczasowym dwustopniowym podziale rządzący – rządzeni. W rezultacie powstała drabina zależności oparta na stosunku wasal – suweren.
Miało to swoje dobre strony, ponieważ lokalny suweren miał pod swoimi rządami stosunkowo niewielką grupę nad którą był w stanie zapanować, sam zaś był wasalem potężniejszego suwerena, który rządził w sposób pośredni. Miało to jednak swoje wady. Utrata wasala nie oznaczała tylko utraty zarządcy, ale najczęściej całego obszaru wraz z ludźmi, którzy przechodzili pod zarząd innego suwerena. Przekonał się o tym boleśnie cesarz Henryk IV, który w konflikcie z papieżem o mało nie utracił tronu, ponieważ książęta niemieccy – jego wasale, w obliczu rzuconej przez papieża ekskomuniki, zagrozili wypowiedzeniem posłuszeństwa. Utrata jednego z wasali oznaczała wówczas utratę części cesarstwa.
Jednak pomijając ten aspekt nietrwałości władzy, system feudalny ukształtował i wzmocnił procesy, które rozpoczęły się już we wspólnotach pierwotnych. Podzielił przede wszystkim społeczeństwo na jasno wyodrębnione klasy społeczne. Na samej górze mamy do czynienia z klasą próżniaczą, którą nazywam tak dlatego, że jej zasadniczym zajęciem było utrwalanie podziałów i utrzymanie władzy. Najniższy poziom to byli ludzie z różnych powodów utrzymywani w stanie skrajnej biedy, część z nich była niewolnikami. Jeśli spojrzymy na historię pod tym kątem, to zauważymy, że przez setki lat była to stosunkowo niewielka grupa, która dla większości społeczeństwa miała stanowić przestrogę, jak i motywację do bycia przydatnym w społeczeństwie. W szerszym przekroju historycznym zobaczymy, że doprowadzanie coraz większych grup społecznych do życia w skrajnej często biedzie, było procesem trwającym setki lat i przypominało węża zjadającego swój własny ogon. Większość ludności przez wiele stuleci stanowiła ludność wiejska, zajmująca się bezpośrednio produkcją żywności. Przez cały okres średniowiecza to właśnie zajęcie było podstawowym dla ogromnej części ludzkości. Metody uprawy roli, narzędzia i wiedza były na tyle prymitywne, że wytwarzanie żywności było niezwykle ciężką pracą. Rolnik wytwarzający żywność, choć był nisko w hierarchii społecznej, cieszył się pewną autonomią i względnym dobrobytem. W Polsce do wieku siedemnastego los ludności wiejskiej nie był wcale zdominowany przez władającą krajem szlachtę. Utrzymywana w biedzie była nieliczna grupa i wciąż była ona pewnym straszakiem społecznym. Gdy w okresie późniejszym feudalne państwa ulegały wynaturzeniom, gdy został zaburzony typowy dla tego ustroju system zależności, a władza centralna stawała się coraz silniejsza i coraz bardziej wymagająca, okazało się, że nadwyżka w produkcji żywności i innych dóbr staje się niewystarczająca pomimo postępu technicznego, który rozpoczął się w epoce Oświecenia. Jednak to nie powstrzymywało rządzących i w szpony biedy wpadała coraz większa grupa ludności. Nie wystarczyło być już posłusznym poddanym, który uczciwie pracuje i dzięki temu ma środki do życia. Konsekwencją były bunty i rewolucje, zwykle przy tej okazji okazywało się, że żadne bogactwo nie jest w stanie uchronić przedstawicieli klas posiadających przed marnym losem pokonanych. Tak było choćby podczas Rewolucji Francuskiej. Dość charakterystycznym i tylko pozornie należącym do innej epoki zjawiskiem była Wielka Rewolucja Socjalistyczna w Rosji. Rosja była oczywistym reliktem przeszłości i pomimo rodzącego się kapitalizmu tkwiła głęboko w epoce feudalnej, a pazerność klas wyższych wtrącała w krańcowa biedę coraz większe grupy ludności. To musiało skończyć się zrywem rewolucyjnym, który stary porządek zmiótł z powierzchni Ziemi.

Kapitalizm, czyli jak utrzymać w nędzy miliony
System feudalny nie miał racji bytu od dawna, ale definitywnie skończył się, gdy pojawił się postęp techniczny. Nie było już uzasadnienia dla istnienia wielostopniowej drabiny władzy i łączenia tego z zamożnością i przywilejami. Państwo kapitalistyczne zorganizowane było inaczej. Klasa próżniacza, czyli sprawująca władzę stała się mniej liczna, bardziej wyspecjalizowana, a przynależność do niej nie byłą funkcją urodzenia. Państwo zatrudniało ogromna armię urzędników, względnie dobrze opłacanych i pomagających sprawować władzę, ale nie będących władzą. Zwiększyła się rola armii i policji jako czynników represji wobec ludności nieposłusznej, ale także jako czynników utrzymania porządku i osiągnięcia bezpieczeństwa zewnętrznego. Te tysiące zwyczajnych obywateli pełniących funkcję żołnierzy (często z poboru) i policjantów, to nie była władza. Nie należeli oni do wtajemniczonej w system sprawowania władzy kasty. Wykonywali polecenia otrzymując w zamian względnie przyzwoite wynagrodzenie. Ich pochodzenie społeczne było coraz mniej ważne, a ich lojalność miała dotyczyć samego państwa, bowiem ludzie sprawujący władzę niekiedy się zmieniali.
Ponieważ zmniejszyła się liczba ludności potrzebnej w procesie produkcji żywności, a za to zwiększyły się potrzeby przemysłu, doszło też do wielkich migracji. Już nie ludność wiejska była trzonem społeczeństwa.
Natomiast pojawienie się nowej klasy posiadaczy środków produkcji, znacznie liczniejszej niż wcześniej arystokracja spowodowało wzrost zapotrzebowania na bogactwo, a to brało się wciąż wyłącznie z wtrącania w biedę rzesz pracowników. W ten sposób proces, który w feudalizmie trwał kilkaset lat, w kapitalizmie zajął zaledwie kilkadziesiąt. Doskonałym przykładem nowych procesów ekonomicznych są Stany Zjednoczone. Kraj w którym nigdy nie było arystokracji w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, a który wytworzył własną klasę posiadaczy środków produkcji i pieniędzy. Mechanizm rozwoju kapitalizmu doskonale spuentował Jack London w „Księżycowej dolinie” z 1913 roku.

Nowy kraj, otoczony oceanami, położony we właściwej szerokości geograficznej, o żyźniejszej ziemi i bogatszych skarbach naturalnych niż jakikolwiek inny kraj na świecie, skolonizowany przez imigrantów, którzy odrzucili pęta starego świata i przyszli tu w nastroju sprzyjającym demokracji. Tylko jedna jedyna rzecz mogła im przeszkodzić w udoskonaleniu tej demokracji, którą zaczęli budować. Tą rzeczą była chciwość. Zaczęli żreć wszystko, co było na widoku – jak świnie. A gdy tak żarli, demokrację diabli wzięli.

Etyka kapitalizmu zaczęła się w XX wieku nieco zmieniać pod wpływam rosnącej groźby ze strony milionów ludzi żyjących w nieustannej i dojmującej biedzie. Jednak to dalej było za mało. W zasadzie dopiero Druga Wojna Światowa stała się wstrząsem. Dlaczego i w jakim zakresie. Otóż przez tysiące lat najlepszym sposobem na wzbogacenie się było napaść sąsiadów i zabrać im to, co mają. Tak działo się prawie od początku cywilizacji. Oczywiście było to działanie krótkowzroczne. Sąsiedzi kiedyś mogli urosnąć w siłę i się odwzajemnić, mając przy tym ideologiczną podporę rewanżu za krzywdy. Na tym tle wybuchały wszystkie wojny. Jednak ostatnia wojna światowa pokazała, że zniszczone ekonomicznie, upodlone biedą społeczeństwo gotowe będzie dać władzę nawet szaleńcom, jeśli ci obiecają dobrobyt. Oczywiście pomysł Hitlera był tylko jeden. Napaść na innych i zabrać im ich bogactwa. Jak sam kiedyś stwierdził: „nikt nie sądzi zwycięzców”. Zakładał, że to Niemcy odniosą zwycięstwo i że żadna zbrodnia nie zostanie osądzona. Stało się inaczej.

Kapitalizm dziś
Po ostatniej wojnie klasy sprawujące władzę zrozumiały, że utrzymywanie milionów ludzi w nędzy szybko doprowadzi do kolejnej wojny, a każda kolejna wojna była coraz groźniejsza ze względu na postęp technologiczny. O ile utrzymywanie w posłuszeństwie rozproszonej ludności wiejskiej w feudalizmie było stosunkowo łatwym zadaniem, o tyle kapitalizm musiał mieć duże skupiska ludzi w ośrodkach przemysłowych i trudno już było podzielić świat na klasę panów i klasę niewolników. Kolejna wojna lub rewolucja mogła zagrozić także kasie rządzącej, gdy dochodzi do okrutnych aktów przemocy, trudno ochronić nawet najbogatszych. W ten sposób kapitalizm powojenny zyskał ludzką twarz. Miliony ludzi pracujących w przemyśle usługach oraz innych niezbędnych dla utrzymania cywilizacyjnego ładu miejscach opłacano teraz tak, aby byli zadowoleni ze swojego życia. Powszechnie rozwijający się konsumpcjonizm temu właśnie służył. I znów jak kiedyś, u zarania ludzkości, bieda dotykała tylko niewielkiej grupy najbardziej buntowniczych lub nieprzydatnych społecznie osobników. Pojawiła się nowa etyka kapitalizmu. Społeczeństwo było na tyle zamożne, że mogło zapewnić godne życie także tym, którzy nie nadążali w codziennym wyścigu do dobrobytu. Szczególnie widoczne stało się to w krajach europejskich. Pewien margines biedy istniał choćby dlatego by dla większości członków społeczności być pewną przestrogą utrzymujących ludzi już nie tylko w ryzach władzy, ale także w zgodzie z etyką danego społeczeństwa.
Niestety mechanizm opisany tak bezpośrednio przez Jacka Londona znów zadziałał. Ekonomista Thomas Piketty udowadnia że w XXI wieku znów mamy do czynienia ze zjawiskiem wzrostu bogactwa nielicznej grupy ludzi, którzy mają znaczną większość wszystkich dóbr kosztem milionów pracujących ludzi, którzy maja niewiele lub zgoła nic. W błyskawicznie zmieniającym się świecie cyfrowych technologii przemysł utracił stabilność. Wcześniejsze konie pociągowe rozwoju gospodarczego takie, jak przemysł samochodowy, przestały mieć wcześniejsze znaczenie. Przemysł stracił stabilność. Jeśli w danym roku istnieje ogromna potrzeba np. dostarczenia na rynek milionów sztuk komputerów, to wcale nie oznacza, że należy na tym budować strategię biznesową na następnych dwadzieścia lat. Zmieniają się bowiem nie tylko oczekiwania konsumentów, ale też mamy do czynienia z galopującym wręcz postępem technologicznym. Gdy pojawiły się laptopy, nikt nie przewidywał, że staną się one już wkrótce dominującą konstrukcją komputera. Przecież są mniej wydajne i mniej wygodne pod wieloma względami od tradycyjnych biurkowych pecetów. Posiadacze środków produkcji i właściciele środków finansowych uznali, że całe ryzyko należy przerzucić na pracowników. Tradycyjna ścieżka kariery zawodowej obecna i doceniana w XX wieku stała się przeżytkiem. Ktoś pracujący przez 30 lat w jednej fabryce nie jest pracownikiem godnym szacunku i zasługującym na większe względy. Dziś jest symbolem nieudacznika. Oczywiście zawsze znajdzie się grupa pracowników, którzy w zmieniających się warunkach dadzą sobie doskonale radę. Będą to ci szczególnie uzdolnieni, mający intuicję i siłę przebicia. Jednak dla rozwoju społecznego potrzebna jest trwałość i stabilizacja. Tymczasem do kapitalistów łączyły państwa, które przestały już dbać o równowagę społeczną, a zamiast tego zajmują się równowagą ekonomiczną. Kryzys z roku 2008 pojawił się dlatego, że instytucje finansowe na potęgę zaczęły handlować długami, a więc czymś co niejako z założenia ma wartość ujemną. Gdy kryzys okazał swą potęgę w całej pełni – państwa, zamiast zastanawiać się nad losem społeczeństw zaczęły dofinansowywać banki, aby utrzymać fikcyjną choćby, ale równowagę. Rok 2008 z całym dramatyzmem pokazał także istnienie nowej klasy społecznej, którą Guy Standing nazwał prekariatem. Prekariusze to grupa ludzi pozbawiona stabilności życiowej i finansowej.

Prekariat nie jest jednorodny. Dziś widać wyraźniej co najmniej trzy odmiany prekariuszy. Pierwsi pochodzą z biedniejszych rodzin, z małych miejscowości, mają małe szanse na dobre wykształcenie i rozwój albo stracili stałe zatrudnienie z powodu wieku czy restrukturyzacji. Druga grupa to wykształceni młodzi ludzie zatrudniani na wiecznie darmowych albo kiepsko płatnych stażach, a także profesjonaliści żyjący z dorywczych zleceń, na czasowych umowach. Trzecia to m.in. migranci, niepełnosprawni czy byli skazani.

Prekariuszem nie staje się z własnej woli. Nie są prekariuszami przedstawiciele wolnych zawodów świadomie wybierający taki, a nie inny zawód i sposób zarabiania pieniędzy. Jeśli adwokat zakłada własną kancelarię prawną, to czasem może mu się wieść lepiej lub gorzej. Jednak nikt nie oczekuje od niego, że zmieni zawód, że zamiast kancelarii prawnej otworzy zakład naprawy komputerów. Oczywiście podejmuje pewne ryzyko, jeśli go ponieść nie chce, to wybiera inną ścieżkę kariery. Prekariuszem stanie się wówczas, jeśli pomimo dobrego wykształcenia i umiejętności będzie w kolejnych firmach zatrudniany na upokarzających groszowych stażach, lub umowach tymczasowych. Jego zawodowa kariera nie będzie wówczas zależna od jego umiejętności ale często na czynnikach pozazawodowych, a przede wszystkim od tego, że duża korporacja będzie dążyła wciąż do maksymalizowania zysków i minimalizowania kosztów. Wartość obiektywna pracownika nie ma żadnego znaczenia. Pokolenie rodziców dzisiejszych prekariuszy miało swoją może niekoniecznie szybką, ale stabilną ścieżkę rozwoju i awansu zawodowego oraz życiowego. Jako młodzi ludzie również nie opływali w dostatki, ale pracowali, rozwijali się, awansowali, z czynszowego mieszkania przeprowadzali się do domku z ogródkiem, kupowali lepszy samochód, nowocześniejszy sprzęt domowy i mogli zapewnić swoim dzieciom wykształcenie oraz – jak im się wydawało – lepszy start.
Przeliczyli się, bo ich wykształcone dzieci nie maja szans na podobna stabilizację. I nawet jeśli mają dobre okresy finansowe pomiędzy gorszymi albo wręcz bezrobociem, to brakuje im poczucia bezpieczeństwa. Nie dorobią się domku z ogródkiem, nie myślą często o zakładaniu rodziny, bo dla nich dziecko nie jest nowym etapem życia ale tragedią burzącą jakiekolwiek perspektywy życiowe, szczególnie w przypadku kobiet. Bogatsze kraje jakoś próbują sobie sensownie radzić systemem zasiłkowym i zmianą przepisów taką, by promowały dzietność. Jednak pogorszenie sytuacji w ciągu ostatnich dziesięciu lat widać nawet w krajach skandynawskich.
Szczególnie groźnym zjawiskiem dla rozwoju społecznego w dalszej perspektywie jest deklasacja grupy nauczycieli. Nauczyciel, który nie ma perspektyw zawodowych, skazany na tymczasowe zatrudnienie, będzie dbał o swój rozwój zawodowy tylko w takim zakresie, w jakim może to zwiększyć jego szansę na stałe zatrudnienie, a w sytuacji konieczności dokonania wyboru, jakakolwiek etyka zawodowa zawsze przegra z koniecznością przypodobania się władzy zwierzchniej. Nie tylko w Polsce zauważono bowiem, że szkolnictwo jest miejscem wielu patologii wynikających z zależności niepewnych swego zawodowego i życiowego losu nauczycieli od psychopatycznych zwierzchników. Przynależność sporej grupy pedagogów do klasy prekariatu nie jest obecnie tylko zagrożeniem, ale stała się faktem. Jakiś czas temu dość głośna była sprawa wykładowcy akademickiego z USA, który był jednym z wielu zatrudnianych na umowy kontraktowe. Wyższe uczelnie w ten sposób tną koszty, oszczędzają na ubezpieczeniu zdrowotnym i emerytalnym pracowników. Wspomniany wykładowca zmarł z powodu nowotworu, ponieważ kolejne cięcia spowodowały zmniejszanie się jego dochodów, a rosnące koszty pracy związane z dojazdami do kilku uczelni, gdzie był wykładowcą, spowodowały, że nie stać go było na ubezpieczenie zdrowotne.

Dokąd zmierza kapitalizm
Dziś trudno być optymistą. Nic nie wskazuje na to, że polityka rządów się zmieni. Późny kapitalizm zaczyna powoli przypominać swoja własną wczesną wersję, gdy zasadą było płacić pracownikowi tylko tyle, by nie odszedł, a jeszcze lepiej zagłodzić go tak, by zgodził się pracować za każdą sumę. Na horyzoncie nie pojawia się żaden nowy system ekonomiczny, a rosnące warstwy społeczne bez stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, za to z poczuciem krzywdy społecznej coraz łatwiej wpadają w szpony wszelkiego rodzaju nacjonalistów, politycznych szarlatanów i wreszcie zwyczajnych wariatów.

Oceń felieton