Mija – jak co roku 8 marca – Dzień Kobiet. W telewizji dyskusje o roli kobiet w polityce i życiu publicznym, parytetach i uprawnieniach. Posłowie ganiają po Warszawie z kwiatkami lub prezerwatywami w poszukiwaniu kobiet, aby wykorzystać je do powiększenia słupków sondaży. A w wigilię żeńskiego święta telewizja zaserwowała nam nieśmiertelną „Seksmisję”.
Komedia Machulskiego wydaje nam się dziś tak samo aktualna i nie zestarzała się zbytnio przez prawie 30 lat. Niektóre efekty wydają się co prawda dość prymitywne, ale jak na film science-fiction, to ogląda się ten obraz całkiem nieźle. Odwieczny antagonizm płci został w tej dość prostej historii sprowadzony głównie do relacji seksualnych i prokreacyjnych. Dwóch hibernowanych nieudaczników w gruncie rzeczy nie ma szans wobec całej cywilizacji nowoczesnych i zdecydowanych kobiet. Są od nich głupsi, ubożsi o kilkadziesiąt lat doświadczenia, które spędzili w hibernacji, nawet bić się nie potrafią. Jednak wykorzystują seksapil a rebours – pocałunek sprawia, że logiczne i zdecydowane samice więdną w ich ramionach i mdleją. Życiowo mało prawdopodobne. Wiemy, że zmysły kobiet budzą się powoli, a wzrokowa fascynacja nie jest głównym czynnikiem ekstazy erotycznej. Jednak uznajemy tę umowność dla zachowania ciągłości fabuły. Albert i Maks to przecież tak żałosne dwie niedojdy, że patrząc na nich w zasadzie czujemy ulgę, że rodzaj męski wyginął. Jednak jest podtekst. Cywilizacja kobiet jest w gruncie rzeczy odwzorowaniem PRL. Wszystko jest powierzchowne, udawane i byle jakie. Koło nowoczesnych monitorów stoi blaszane wiadro do którego cieknie woda z sufitu, skafandrów w stacji wyjściowej jest za mało. A na dodatek właz otwiera się na hasło „kurwa mać” – jak wiele rzeczy w PRL.
Jedyną rolą ocalałych samców jest przywrócenie status quo sprzed atomowej zagłady, która miała miejsce pod koniec XX wieku. Nawet nie próbujemy sobie wyobrażać ich dalszej roli w budowaniu nowego ładu. Oni zwyczajnie są na to za głupi. W końcu jednak to tylko komedia, mamy zwrócić uwagę na zabawniejsze elementy odwiecznej męsko-damskiej wojny.
Kilka lat przed komedią Juliusza Machulskiego za oceanem pojawiła się niewielka powieść, która wstrząsnęła światem nie tylko literackim. Nosiła tytuł „Houston, Houston, Do You Read?” i sygnowana była nazwiskiem James Triptree, Jr. Jeden z krytyków napisał w swej recenzji, że temat został poruszony w tak głęboki sposób i z taką subtelnością stylu, jakby napisała to kobieta. Paradoksalnie okazało się, że miał rację. Prawdziwą autorką była znana pisarka Alice Bradley Sheldon, a James Triptree, Jr to jej pseudonim. Czytelnicy dowiedzieli się o tym znacznie później. W Polsce powieść opublikowała „Fantastyka” tuż po śmierci pisarki w 1987. Lektura tej – w zasadzie – mikropowieści była dla mnie wstrząsającym doświadczeniem i w zasadzie od samego początku miałem wielką potrzebę podzielić się z kimś swoimi refleksjami.
Kogo to jednak wówczas obchodziło, ani ówczesnych znajomych, ani tym bardziej nikogo z zewnątrz. Dziś po wielu latach nadal uważam, że ten tekst to jedno z najważniejszych dzieł literatury XX wieku. Ponieważ jednak w naszym kraju jest to pozycja mało znana, pozwolę sobie na streszczenie fabuły. W całkiem nieodległej przyszłości na Ziemię wraca statek kosmiczny. Astronauci wyruszyli na rekonesans poza nasz układ słoneczny i nie jest ważne, co odkryli i z jakimi wieściami wracają. Ważne jest, że podróżowali z prędkością podświetlną i dla nich upłynęło zaledwie kilka lat, jednak na Ziemi w tym czasie minęły setki lat.
Sytuacja jest podobna jak w polskiej komedii. Mężczyźni wyginęli. W wyniku niezdefiniowanego kataklizmu ludność świata została zredukowana do kilku milionów. Genotyp rodzaju ludzkiego zaczął się zmieniać i mężczyźni przestali się rodzić. W końcu jedynym sposobem okazało się coś w rodzaju partenogenezy. Gdy trzech bohaterów powraca z dalekiego kosmosu, mężczyzn na Ziemi już nie ma. Zamiast kontroli lotów w Houston odzywa się do nich ktoś żeńskim głosem, na stacji orbitalnej również spotykają kobiety. Stacja kosmiczna Gloria sprawia na astronautach wrażenie niekorzystne. W ich pojęciu panuje tam bałagan, są rośliny i zwierzęta, a urządzenia nie wskazują, by od ich odlotu dokonał się jakiś postęp technologiczny. Astronauci zaczynają budować obraz rzeczywistości ze strzępków rozmów i fragmentarycznych danych. Kobiety na stacji nazywają się siostrami, nigdy nie mówią o swych mężach lub chłopakach. Wreszcie astronauci dowiadują się strasznej dla siebie prawdy. Tylko klonowanie zapobiegło zagładzie ludzkości. Powstała nowa cywilizacja kobiet, zapłodnienie jest funkcją medyczną, a miłość została oderwana od funkcji prokreacyjnej. Nie stosuje się jak w „Seksmisji” tabletek kierujących popęd seksualny na dążenie do kariery, ale seksu też już nie ma. Pewnych aspektów życia możemy się tylko domyślać, bowiem zostały przez narratora ledwo zarysowane. Tu nie ma miejsca na niewybredne żarty seksualne, świat kobiet w tej powieści jest zdecydowanie lepszy, niż ten który znamy. Wyeliminowano wojny i wszelką zbędną agresję, jest harmonijnie rozwijająca się całkiem nowa ludzkość. Astronauci ze statku Sunbird dość szybko -zaczynają rozumieć, że w tym świecie nie ma już powrotu do przeszłości. Kobiety nie wymazały kilku tysięcy lat historii i nie twierdzą, że „Kopernik była kobietą”, jednak nie odczuwają najmniejszej potrzeby wprowadzenia trzech reliktów przeszłości do swojego społeczeństwa. Fakt, że komandor Sunbirda jest jednocześnie chrześcijańskim fundamentalistą nie ułatwia dialogu. Wyobraża on sobie, że Bóg wybrał go, aby odbudował świat, inaczej mówiąc by spełnił funkcję podobną do biblijnego praojca Adama. Kobiety podają astronautom narkotyk, aby uwolnić w ich zachowaniu „prawdziwe ja”. To ostatnie wydarzenia w powieści.
Czy są jakieś argumenty za powrotem do przeszłości? Przecież przez tysiące lat mężczyźni troszczyli się o swoje rodziny, opiekowali się nimi i bronili ich. Przed kim bronili kobiet i dzieci? Przed innymi mężczyznami. Przez tysiące lat wszystkie wojny wyniszczające ludzkość były dziełem mężczyzn. Męska ekspansywność zapewne była z jednej strony motorem napędzającym cywilizację, źródłem odkryć, zdobyczy i wynalazków, a z drugiej powodem wojen, rzezi i tragedii.
Kobiety żyją w swoim nowym doskonałym świecie i są szczęśliwe. Załoga stacji orbitalnej Gloria nie zamierza pozwolić astronautom przeżyć. Przestudiują ich, zbadają, wykorzystają ich spermę, aby poszerzyć nadwątlone przez kataklizm zróżnicowanie genotypu, ale nie potrzebują trzech samców w swym perfekcyjnym i szczęśliwym świecie.
Nie wszystko jest w powieści dookreślone. Jednak czytelnik wie, że astronauci nie mogą przeżyć. Nowa cywilizacja kobiet musi swą nową drogę zacząć od grzechu Kaina. Ostatnią scenę powieści widzimy oczami jednego z astronautów – Lorimera, który pomimo narkotyku zachowuje pewną jasność umysłu i poczucie rzeczywistości. Wysadźcie nas na jakiejś wyspie – mówi – na trzech wyspach – poprawia się, choć już wie, rozumie lub przeczuwa, co będzie dalej. Ostatnie zdanie powieści jest wstrząsające w swojej lekkości, w niedopowiedzeniu, w niewiadomej, która się czai na końcu.
Drink jest chłodny i kojący, coś jak pokój i wolność – myśli Lorimer – albo śmierć.