Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Redtube nie oddamy (2)

Déjà vu? Wszyscy pamiętamy zdjęcie, które obiegło media przy okazji protestów przeciw ACTA.

Redtube nie oddamy.
Redtube nie oddamy.

Było to co najmniej przewrotne lub zwyczajnie głupie hasło w tamtych okolicznościach. ACTA w żaden sposób nie zagrażało pornografii w internecie. Nie ma co ukrywać, przemysł pornograficzny jest potężny i również był zainteresowany ochroną swych praw… hm… autorskich (?).
Jednak niedawno stało się coś, co zdjęciu powyższemu może nadać sens, choć napis powinien być po angielsku. Premier Cameron – skądinąd znany z dość kontrowersyjnych, lecz mało skutecznych, pomysłów politycznych -jakiś czas temu ogłosił, że Wielka Brytania wprowadzi cenzurę pornografii w internecie.
Wkrótce zapytano naszego premiera Tuska, czy Polska podąży podobną drogą. Tusk odparł, że nie. Sens odpowiedzi sprowadzał się do dwóch stwierdzeń. Nie wszystko, co robi Wielka Brytania, jest warte naśladowania i nie wszystko, co nam się nie podoba i wzbudza kontrowersje, należy odgórnie usuwać. Obywatele są sami odpowiedzialni za swoje wybory, za wychowanie dzieci i młodzieży, więc muszą się zmierzyć z wyzwaniami współczesnego świata.
Jako nauczyciel i administrator szkolnych pracowni z problemem blokowania pornografii musiałem się zmierzyć praktycznie. Sposobu idealnego nie ma. Najgorszy z możliwych sposobów to blokowanie numerów IP. Po pierwsze – jest nieskuteczny, bo stron pornograficznych przybywa, zmieniają one często serwery i są powiązane siecią linków. Po drugie firmy hostingowe sprzedają tzw. serwery wirtualne rozmaitym odbiorcom i jeden numer IP może pokazywać nam stronę pornograficzną, ale także edukacyjną.
Blokowanie nazw domenowych też jest mało skuteczne z powodów podobnych jak wyżej. W obu przypadkach zresztą można skorzystać z serwerów proxy i obejść dzięki temu ograniczenia.
Najbardziej sprawdza się filtrowanie heurystyczne opierające się na analizowaniu zawartości stron. Jednak należy uważać, jakie oprogramowanie się stosuje. Największą wpadkę (chyba było to zamierzone) odnotował program Benjamin polecany przez MEN w okresie panowania Romana Giertycha. Program blokował strony związane z seksem (nie tylko pornografię) raczej średnio, bardziej skuteczny był w zakresie blokowania stron związanych z homoseksualizmem, za to przepuszczał wszystkie strony propagujące nacjonalizm oraz ewidentnie rasistowskie, jak np. Redwatch.
Drugi program wprowadzony wówczas to Opiekun Ucznia, który najbardziej skutecznie blokował stronę www.gazeta.pl, z pornografią radził sobie kiepsko, bo blokował po nazwach i wystarczyło zamiast nazw wpisywać numery IP.
Pomimo wielu wad najlepszy jest Dansguardian, który w szkołach się doskonale sprawdza w blokowaniu pornografii, hazardu online, stron rasistowskich i propagujących przemoc. Jednak bez interwencji administratora używanie takiego programu jest również bardzo dyskusyjne. Wiele stron może być odrzucanych przez zbyto ostro ustawione zasady, część stron należy ręcznie dodać do tzw. białej listy.
Oczywiście nikt nie neguje konieczności filtrowania stron w szkołach. Szkoła jest ostatnim miejscem, w którym młody człowiek powinien zetknąć się z pornografią, rasizmem lub przemocą. Także z tego powodu, że współcześni rodzice bardzo chętnie spychają wszelkie przyczyny swoich rodzicielskich niepowodzeń na szkołę i zapewne szybko mielibyśmy „wysyp” pozwów, gdyby szkoły internetu nie cenzurowały.
Jednak zmuszenie dostawców internetu do wprowadzania cenzury to działanie kompletnie poronione. W większości krajów nie ma jednej wspólnej dla wszystkich „bramki” do internetu, jak to jest np. na Białorusi lub w Korei Północnej. Zatem każdy dostawca internetu byłby zmuszony do instalowania oprogramowania filtrującego, co dla małych firm mogłoby się okazać problematyczne. Takie oprogramowanie zwykle wymaga dość sporych zasobów systemowych, a więc bardzo wydajnego i drogiego serwera, na dodatek musiałby być kłopotliwy w konfiguracji system wyłączania blokad na życzenie klienta, a na dodatek system ów ma jedną wadę – to jest serwer proxy, co automatycznie powoduje problemy np. z grami online. Zasadnicza konsekwencja wprowadzenia takich blokad w Polsce to podwyżka cen za dostęp do internetu, bo firmy przerzuciłyby koszty na klientów. Być może wypadłyby z rynku najmniejsze firmy. Bardzo problematyczne byłoby wprowadzanie owych blokad i ich indywidualizacja w sieciach komórkowych. Jednym słowem wiele problemów, a zysk żaden. Biznes porno to bardzo duże zyski, więc firmy działające w tej branży szybko wpadłyby na sposoby lepszego obchodzenia blokad.
Na dodatek przepisy umożliwiające cenzurowanie internetu to bardzo kusząca furtka dla rządów (obojętnie – lewicowych, czy prawicowych), by spróbować cenzurować inne niewygodne treści.
Kilka tygodni po butnej zapowiedzi cenzurowania internetu brytyjski premier przyznał, że sprawa nie jest prosta, ba jest bardzo złożona i trudna.
😉

Oceń felieton