Gdy w Polsce Ludowej przestaliśmy wiele lat temu budować komunizm w wyniku gwałtownego sprzeciwu klasy robotniczej na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku, powstał pomysł budowy socjalizmu realnego. Odtąd mieliśmy się już nie porywać z motyką na słońce. Zaczęto budować socjalizm realny, w którym Polska miała rosnąć w siłę, a ludzie żyć dostatniej. Starsi pamiętają, a młodsi mogą o tym przeczytać, że w końcu gówno z tego wyszło. Komuniści oddali władzę w 1989 roku nie dlatego, że kochali naród i chcieli nas uszczęśliwić, ale dlatego, że doprowadzili kraj do kompletnego i bezwarunkowego bankructwa.
Wiadomo było, że – wobec kilkuset procent inflacji i braku pieniędzy na najpotrzebniejsze wydatki – poradzić sobie może tylko rząd mający jakieś poparcie społeczne. Przywódcy PZPR takiego nie mieli. A wiadomo było, ze kilka lat następnych będzie ciężkich, a socjalizm, który okazał się nierealny, trzeba wyrzucić do kosza. Wkrótce potem z socjalizmu zrezygnowały inne kraje tzw. obozu wschodniego, a nawet sam Związek Radziecki, który w rezultacie się rozpadł, zwrócił państwowość wcielonym kiedyś siłą krajom i stał się po ponad 70 latach znowu Rosją. Na świecie pozostała jedynie Kuba i Północna Korea. Nawet Wietnam i Chiny zaczęły wprowadzać gospodarkę wolnorynkową. Kuba złamała się w końcu i powolutku demontuje swój socjalizm, aczkolwiek poczekać trzeba będzie zapewne na śmierć drugiego z braci Castro. Została Korea, która socjalistycznie ma wielkie osiągnięcia w budowie broni atomowej i przystosowaniu ludzi do jedzenia trawy.
Gdy wydawało się, że mrzonka socjalizmu pozostanie już tylko światowym skansenem na Półwyspie Koreańskim, w Wenezueli niejaki Hugo Chávez postanowił wskrzesić idee Lenina, Stalina i Dzierżyńskiego. Miejsce akcji, czyli Wenezuela, było idealne. Kraj bogaty w ropę, który mógł być drugą Norwegią. Jednak zyski z ropy trafiały do nielicznej grupki kapitalistów, a większość żyła w biedzie. Eksperyment zapoczątkowany przez Cháveza miał udowodnić w możliwie najkrótszym czasie, że socjalizm jest w stanie w możliwie krótkim czasie zmarnować największy potencjał kraju, a ludność doprowadzić do nędzy gorszej niż ta w krwiożerczym kapitalizmie. Po drodze oczywiście przechodząc kolejne etapy jak cukier na kartki, mięso na kartki, wszystko na kartki i nie ma niczego. Następca zmarłego przedwcześnie Cháveza, prezydent Maduro podążał z determinacją tą samą drogą i właśnie w rezultacie doszło do spektakularnego bankructwa Wenezueli, która mając złoża ropy naftowej nie potrafi jej skutecznie wydobywać i sprzedawać, a realizując socjalistyczną utopię, doszła nie tylko do powszechnego braku srajtaśmy, ale i zadłużyła się tak bardzo, że same tylko przyszłoroczne raty wylicza się na 5,4 mld dolarów. Można nawet powiedzieć, że uczeń przerósł mistrza. W Polsce dwadzieścia osiem lat temu inflacja sięgnęła 800%, Wenezuela doszła do 2000%. Inaczej mówiąc Wenezuela jest kompletnym bankrutem. W przeciwieństwie jednak do polskich komunistów Maduro władzy nie chce oddać.
Gdyby ktoś zainteresowany był tematem bardziej i chciałby też zastanowić się nad nieuchronnymi podobieństwami Polski i Wenezueli, to sugeruję przypomnieć sobie moje poprzednie teksty na ten sam temat. Łącznie z dzisiejszym to już prawie serial.