Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

A jeśli coś się zdarzy?

Rządzący od jesieni 2015 roku prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński wraz z tabunem wspierających go akolitów wykazali się niezwykłą determinacją w opanowaniu personalnym Trybunału Konstytucyjnego, a potem sądownictwa. Potrafili przepuścić przez sejm i senat wiele ustaw w ciągu kilku nocy. Potrafili w błyskawicznym tempie wymienić kadry w państwowych spółkach i urzędach. Wydawało się, że nie istnieje nic, co potrafiłoby spowolnić ten przemarsz troglodytów przez Polskę.

Państwo, które w ciągu ostatnich dwóch lat zbudował Kaczyński, ma jednak pewną nieusuwalną ułomność, niejako nieodłącznie związaną ze sposobem sprawowania władzy. To prezes decyduje o wszystkim. Gdy późnym wieczorem w piątek 11 sierpnia przeszła niespotykanie silna nawałnica nad częścią Pomorza, nikt nie odważył się zakłócić spokojnego weekendu prezesowi. Dopiero w poniedziałek prezes pozwolił zawiadomić premier Szydło, która z niejakim zdumieniem reagowała na wieść, że tragedia zdarzyła się już w piątek koło północy. Zanim zapytano prezesa, co każe zrobić, minął kolejny dzień. Zaś wojsko przybyło w liczbie koło setki niedoświadczonych żołnierzy z małą ilością przydatnego sprzętu kolejny dzień później, gdy miejsce kataklizmu miał wizytować Antoni Macierewicz. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że wojska Obrony Terytorialnej, które rzekomo miały pomagać także w sytuacji katastrof naturalnych, według ministerstwa są silnie zrejonizowane i ochotnicy z WOT w Szczecinie nie będą nigdy pomagać np. w Gdańsku, a tylko u siebie w Szczecinie. A jeśli będzie wojna? Też poczekają, aż działania wojenne przyjdą na teren przypisanego im rejonu?

Dziś za kilka godzin minie tydzień od zabójczej nawałnicy. Dla wielu ludzi będzie to tydzień bez prądu, a co za tym idzie bez wody, lodówek, światła, a często bez dachu nad głową lub z częściowo zniszczonym dachem i w zniszczonym domu. Ludzie sobie radzą. Ci, którzy mają samochody jeżdżą po zakupy do odległych miejscowości, nie tylko dla siebie. Jeśli kogoś na to stać, kupuje sobie agregat prądotwórczy. Na głowie stają lokalni strażacy, także ci z ochotniczych oddziałów. Są wolontariusze, którzy pomagają w najbardziej zdewastowanych miejscach. A ministrowie przybywają od czasu do czasu w eleganckich garniturach i krawatach i mówią o kłodach, jakie im pod nogi rzuca „totalna” opozycja. Biedny ten rząd. Tyle ma kłopotów, a tymczasem jacyś tam ludzie pyskują, że pozostawiono ich bez pomocy. Jak by nie mogli sami zamieść tych liści, co pospadały z drzew.

Oceń felieton