Życie w Polsce Ludowej przypominało papier toaletowy. Dla niektórych, używany. Papieru oczywiście zwykle brakło, podobnie jak tysięcy innych rzeczy. Życie publiczne było za to festiwalem zakłamania i manipulacji. Nic więc dziwnego, że słowo socjalizm, które odmieniano przez wszystkie możliwe przypadki, kojarzyło się jak najgorzej.
Gdy wreszcie nastąpił ten moment, gdy Polska Ludowa runęła w gruzy, co w sposób oczywisty było nieuchronną konsekwencją doprowadzenia ekonomii do absurdu, nie żałowałem tego ani przez moment. Wiedziałem, że droga do kapitalizmu będzie długa i kręta, że minie przynajmniej ćwierćwiecze, zanim będziemy mogli cieszyć się względnym dobrobytem. Jednak naiwnie wyobrażałem sobie, że zadziałają mechanizmy wolnorynkowe wspomagane rozsądnymi decyzjami kolejnych rządów i to spowoduje, że w przyszłość będziemy mogli patrzeć optymistycznie.
Od początku nie było łatwo. Choć obecność w rządzie Jacka Kuronia, gwarantowała, że – dokonujący bardzo bolesnej terapii bez znieczulenia – Leszek Balcerowicz nie zapomni o losie zwykłych ludzi.
Gdy wprowadzano tylnymi drzwiami religię do szkół, byłem temu umiarkowanie przeciwny, jak wielu ludzi z mojego środowiska. Uważałem, że straci na tym Kościół, że lekcje religii staną się „jeszcze jedną cegłą w murze”, a uczniowie będą chodzić na wagary, bo to będą nudy. Jednak nawet najwięksi pesymiści nie przewidywali, że w ciągu dziesięciu lat religia stanie się wyłącznie narzędziem politycznej manipulacji środowisk prokościelnych, zaś niedouczeni katecheci znajdą się na liście hańby polskiej oświaty.
Gdy podpisywano konkordat, byłem jego umiarkowanym zwolennikiem. Uważałem, że rozpychający się łokciami, coraz bezczelniejszy Kościół, będzie musiał przestrzegać prawa, które ustanowiono na poziomie międzynarodowej umowy. Szybko okazało się, że byłem naiwny. Konkordat przywoływany jest wyłącznie wtedy, gdy Kościołowi stawia się jakieś ograniczenia, zaś nigdy nie powstrzymał zachłannych i nienażartych biskupów od ciągłego dojenia społeczeństwa i państwa.
Również tzw. kompromis aborcyjny wydawał mi się rozsądnym prawem. Nie byłem bowiem zwolennikiem traktowania aborcji jako antykoncepcji. Jednak w najczarniejszych przewidywaniach nie spodziewałem się, że tego kompromisu trzeba będzie bronić przynajmniej raz na kadencję parlamentu, zaś praktyczne jego zastosowanie na uprzywilejowanej pozycji postawi fanatyków religijnych i ortodoksów katolickich, którzy na głowie staną, by uniemożliwić kobietom realizację ich praw.
Kolejne rządy starały się jak najszybciej wprowadzić Polskę w krąg europejski, negocjując warunki wstąpienia do Unii Europejskiej, a także zapewnić nam bezpieczeństwo, dołączając do NATO. To niewątpliwie słuszny kierunek, ale szybko zapomniano o warunkach życia zwyczajnych ludzi. Dziś stanowczo mogę powiedzieć, że zarówno do NATO, jak i do Unii kraj wjechał na plecach milionów biednych ludzi. Kolejne partie rządzące uważały, że czyniąc konieczne oszczędności najlepiej zabrać tym, którym państwo płaci bezpośrednio. Emerytom, nauczycielom, pielęgniarkom… ale skrupiło się to także na szerokiej rzeszy pracowników pozbawionych wszelkiej obrony przed drapieżnym kapitalizmem, który pokazał swą dziewiętnastowieczną twarz. Najpotężniejszy związek zawodowy zajął się polityką i moszczeniem wygodnych foteli swoich przywódców.
Nie tak sobie to wyobrażałem.
Sądziłem, że gospodarka rynkowa przyczyni się do poprawy dobrobytu wszystkich pracujących i wytwarzających dobra tak, jak to wcześniej działało w innych krajach europejskich. Że skorzystają nie tylko właściciele środków produkcji, ale także szeroka rzesza pracowników. To z kolei pozwoli państwu na efektywne ściąganie podatków, z których coraz bardziej godziwie będzie się opłacać nauczycieli, lekarzy, pielęgniarki, strażaków… a i emeryci nie będą żyć w skrajnej biedzie. Byłem naiwny. Głupi.
Tak więc przez ponad ćwierć wieku powoli i nieustannie dowiadywałem się jakim byłem głupcem, jak życzeniowe i nierealne były moje oczekiwania. Wraz z każdym rokiem nie tylko przybywało mi siwych włosów, ale też powoli z liberała w sprawach gospodarki i umiarkowanego konserwatysty w sprawach etycznych ewoluowałem w stronę liberalnej lewicy antyklerykalnej. Dziś wiem z całą pewnością, że Kościół Katolicki w Polsce nigdy się nie opamięta w swojej pazerności, a w obliczu stopniowo zanikającej religijności będzie dążył do zdobycia realnej władzy podstępem a nawet przemocą. Dlatego potrzebne jest nam prawo, które w sposób realny określi funkcjonowanie i finansowanie instytucji kościelnych i stanowczo oraz bezwarunkowo określi zakaz ingerowania religii w politykę.
Trudno dziś byłoby usunąć religię ze szkół, choćby ze względy na wygodę setek tysięcy rodziców, ale z całą pewnością należy surowo karać wszelkie przejawy nietolerancji wobec niewierzącej mniejszości i bezwzględnie pilnować świeckości szkoły, pozbywając się fanatycznych i radykalnych nauczycieli oraz dyrektorów.
Ustawa dotycząca aborcji na pierwszym miejscu powinna bezwzględnie stawiać dobro i prawa kobiet. Zaś fanatycznych lekarzy należy usuwać z państwowych przychodni i szpitali. Nie mielibyśmy żadnych wątpliwości, gdyby lekarz – Świadek Jehowy – odmawiał dokonania transfuzji jako sprzecznej ze swą religią lub lekarz – muzułmanin – odmawiał użycia produktów spirytusowych do dezynfekcji z powodów religijnych. Kazalibyśmy się im wynosić z państwowego szpitala. Dlaczego mamy tolerować katolickiego fanatyka, dla którego zygota jest ważniejsza niż realne życie i zdrowie kobiety, która istnieje?
Państwo powinno dbać o swoich biedniejszych obywateli. Jednak nie tak, że rzuca im się ochłapy ukradzione pozostałej części społeczeństwa. Bez gwarancji tego, że nie zdewastuje to rozwoju gospodarczego, który jest niezbędny. Należy obywatelom zapewnić bezpieczeństwo. A to oznacza, że za dokonywanie idiotycznych rewolucji ideologicznych w rodzaju odbywającej się właśnie „reformy” edukacji należy się przynajmniej Trybunał Stanu. Zrównoważony rozwój nie potrzebuje rewolucji, potrzebuje stabilności i doskonalenia prawa. Podatki mają być sprawiedliwe, co nie oznacza, że równe. Środki stymulujące rozwój i stabilizacji rodziny powinny być powiązane z podatkami i pracą, nie mogą stanowić darowizny do pracy zniechęcającej.
Należy stanowić prawo jasne i proste, a nie takie, które daje władzy kij do ręki, tak na wszelki wypadek. Bogaci mają płacić większe podatki, bo są bogaci i stać ich na to. Jeśli o tym zapomnimy, to cofniemy się do wieku dziewiętnastego, gdy zwykły człowiek nie czuł żadnej radości ze swego istnienia, ponieważ ci bogaci i mający władzę zabierali mu wszystko. A wtedy zawsze pojawi się jakiś dyktator, który obiecując gruszki na wierzbie, dążyć będzie do zniszczenia bezpieczeństwa, pokoju i demokracji w imię swoich chorych ambicji.
Minęło ponad ćwierć wieku od czasu gdy przestała istnieć Polska Ludowa. Zawsze mówiłem, że teraz to jest nasza Polska, wspólna, nie ludowa. A dziś mam coraz więcej wątpliwości i coraz mniej czuję, że to jest moja Polska. Gdy słyszę, jak słowem patriotyzm wycierają sobie gębę szmaciarze i nieudacznicy, coraz częściej mam wrażenie, że los spłatał nam potwornego figla.
Żebyś zdechł komuchu. Ty pier*** lewacka gnido. Za nienawiść do Kościoła będziesz wisiał. Żebyś zdychał długo i boleśnie [krótkie cytaty szczerych życzeń przesyłanych mi przez współczesnych polskich patriotów]
4 komentarze “Jak zostałem lewakiem”
Panie Belfer akapity 😉
Panie tanaka-san, interpunkcja!
Akapity są, ale niestety większość stron – także i ta – nie uznaje tabulatora na rozpoczęcie akapitu, przez co mogą być mniej widoczne. Zastanawiałem się nad wstawianiem większych odstępów, ale nie byłem przekonany, czy to jest dobry pomysł. Przemyślę to jeszcze.
1 punkt dla Belfra 😉