Eksperyment socjalizm w Wenezueli właśnie się zakończył. Trwał od 1998 roku, gdy Hugo Chávez wygrał wybory prezydenckie. Przekształcając Wenezuelę w państwo socjalistyczne wdał się w romans z reżimem w Korei Północnej i z komunistyczną Kubą, pakując w te dyktatury miliony petrodolarów. Rozmontował rynkową gospodarkę w Wenezueli przekształcając ją na podobieństwo dawnych demoludów w Europie Wschodniej. Po śmierci prezydenta Cháveza pisałem:
Zwiększa się inflacja, która w roku 2008 doprowadza do denominacji. Wzrost gospodarczy zaczyna z roku na rok spadać i zawdzięczany jest tylko złożom ropy naftowej. Biurokracja i korupcja dobijają gospodarkę, a jednocześnie Chávez zaczyna myśleć o zapewnieniu sobie bezterminowej władzy. Próbuje zmienić konstytucję tak, aby zapewnić sobie kolejne kadencje i obniżyć wiek wyborczy, by zapewnić sobie głosy popierającej go młodzieży. Nie udaje się to w 2007, lecz udaje się w 2009, gdy ludzie prezydenta mają już praktycznie cały kraj pod kontrolą.
Hugo Chávez nie był dobrym bohaterem bajki z happy endem. Wenezuela zbliża się do zapaści gospodarczej i nie wiadomo, czy następca Cháveza będzie w stanie coś zmienić.
Śmierć Cháveza niewiele zmienia, jego następca prezydent Maduro dalej brnie w tym samym kierunku. Sytuacja robi się coraz gorsza, scenariusz dalszych wypadków jest znany nam w Europie, bo myśmy ten eksperyment przećwiczyli na własnej skórze. Zaczyna brakować wszystkiego – od mleka dla dzieci po papier toaletowy. Nieco ponad rok temu sytuacja wyglądała następująco:
Niejaki Gregory Wilpert, niemiecki socjolog mieszkający w Stanach Zjednoczonych lub żeby nie obrażać Niemców – amerykański socjolog pochodzący z Niemiec, jest gorącym zwolennikiem socjalizmu w Wenezueli. Nazywa ten kraj socjalistyczną wyspą na kapitalistycznym oceanie i zastanawia się, kto chce rozłożyć wenezuelską gospodarkę. Rząd Nicolása Maduro to już wykrył. Winna jest opozycja, środowiska biznesowe i administracja Stanów Zjednoczonych. Skąd my to znamy? Ciekawe, kiedy zaczną tam mówić o stonce ziemniaczanej zrzucanej przez amerykańskie samoloty lub wysyłać komisarzy ludowych, by przyskrzynili spekulantów? O pardon, co do spekulantów to jaśnie oświecony prezydent już się za to zabrał. Pod koniec roku wojsko wkroczyło do sieci sklepów z artykułami AGD, by wymusić znaczącą obniżkę cen.
Kilka miesięcy później było jeszcze gorzej. Rząd zaczął mnożyć absurdy. A podobieństwo sytuacji w Wenezueli do schyłku PRL było wręcz monstrualne. Oto kolejny cytat z trzeciego mojego felietonu na temat Wenezueli:
Dziś przeciętna pensja to nieco ponad 4 tysiące boliwarów. Według kursu czarnorynkowego warta jest jakieś 40 dolarów. Ponieważ sklepy świecą pustkami, praktycznie wszystko trzeba kupić na czarnym rynku. Kilogram marchwi kosztuje blisko 20 dolarów, a rząd zapowiedział ścisłe racjonowanie żywności. Obywatelom będzie się sprawdzać odciski palców, żeby nikt nie kupował towarów częściej niż przewiduje prawo. Warto się chwilę zastanowić nad tym ostatnim pomysłem. Łatwo sobie wyobrazić, że do wprowadzenia takiego pomysłu potrzebna jest centralna baza danych możliwa do sprawdzenia oraz odpowiednie urządzenia w wytypowanych sklepach. To oznacza ogromne koszty wprowadzenia systemu, których nie przeznaczy się na zakup żywności.
Agonia systemu trwała nadal. Gospodarka Wenezueli nie wytrzymała. Niewątpliwie przyczynił się też do tego spadek cen ropy. Baryłka wenezuelskiej ropy kosztuje dziś 35 dolarów, a jeszcze rok temu było to około 100 dolarów. Na dodatek wciąż rosła inflacja – w 2013 roku 58%, w 2014 ponad 68%, a w tym roku ponad 85%. System gospodarki nakazowo-rozdzielczej po raz kolejny się skompromitował.
Socjalizm wersja 2.0 okazał się niewypałem. Na szczęście struktury demokratyczne nie zostały na tyle rozmontowane, by nie mogły się odbyć wybory. Większość – przynajmniej 99 mandatów w 167-osobowym parlamencie zdobyła opozycja. Wenezuelska wersja komunizmu zbankrutowała w niespełna 18 lat.
Być może w ludowej tradycji Chávez stanie się legendarnym bohaterem jak góralski Janosik i angielski Robin Hood. Być może biedni będą budować jego legendę człowieka, który chciał sprawiedliwości społecznej. Być może chciał dobrze. Jednak przysłowie mówi, że piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami.
Dziś Wenezuelczyków czeka odbudowa gospodarki prawie od zera, a także odbudowa demokratycznych struktur państwa. Zadziwiająco podobna ta wenezuelska odyseja staje się do naszej polskiej rzeczywistości, w której też wybraliśmy sobie rząd o socjalistycznym zabarwieniu, który jak na razie wsławił się kupieniem od kopalń niepotrzebnych hałd węgla za pieniądze podatników.
Czy Polacy też za kilkanaście lat będą musieli gospodarkę i demokrację odbudować od podstaw?