Do bibliotek zniechęciłem się dawno temu. Zwykle nie było w nich książek, które chciałem przeczytać. Może gdyby powstał centralny system z internetowym dostępem oraz możliwością zamawiania książek do odbioru w konkretnej placówce*, byłoby nieco inaczej. Jednak przez cale lata skazany byłem raczej na kupowanie książek niż ich wypożyczanie. Miało to również swoje wady, a zna je doskonale każdy miłośnik książek, który się przeprowadzał. A ja się przeprowadzałem wiele razy. Za każdym razem część mojego księgozbioru trafiała do jakiejś biblioteki.
Zmienił to Kindle. Nie muszę dziś wagi książek w kilogramach brać pod uwagę, a dzięki sporej bazie darmowej już klasyki, mogę wracać do pozycji, które czytałem dziesiątki lat temu. Klasykę można też czasami kupić w atrakcyjnych cenach.
Właśnie dziś w promocyjnej cenie kupiłem „Solaris” Lema. Z chęcią ponownie przeczytam tę powieść, która nie tylko należy do kanonu światowej science-fiction, ale też jest poruszającą opowieścią o człowieku i jego emocjach, które są ponadczasowe.
A skoro już jesteśmy przy Lemie, to warto przypomnieć fragment powieści „Powrót z gwiazd” z 1961 roku. Bohater powieści po wieloletniej podróży kosmicznej powraca na Ziemię i najbardziej tęskni za prawdziwymi, papierowymi książkami.
Całe popołudnie spędziłem w księgarni. Nie było w niej książek. Nie drukowano ich już od pół wieku bez mała. A tak się na nie cieszyłem, po mikrofilmach, z których składała się biblioteka „Prometeusza”. Nic z tego. Nie można już było szperać po półkach, ważyć w ręce tomów, czuć ich ciężaru, zapowiadającego rozmiar lektury. Księgarnia przypominała raczej elektronowe laboratorium. Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było przy pomocy optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot-sprzedawca. Publiczność wolała lektony — czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację. Tylko naukowe publikacje o bardzo małym zasięgu drukowano jeszcze na plastyku imitującym papier. Tak że wszystkie moje zakupy mieściły się w jednej kieszeni, choć było tego prawie trzysta tytułów. Garść krystalicznego zboża – tak wyglądały książki.
Często zachwycamy się zdolnościami Juliusza Verne’a, który w swych fantastycznych powieściach przewidział postęp techniczny i wiele późniejszych wynalazków. Nie zapominajmy też o Lemie, który nie tylko przewidział istnienie czytników książek, ale także i to, że większość współczesnej populacji w ogóle ma problem z umiejętnością czytania. I stało się to zanim człowiek zdobył międzygwiezdne przestrzenie.
—
* Taki system to nie science-fiction, istnieje w Danii.
6 komentarzy “Garść krystalicznego zboża”
Może gdyby powstał centralny system z internetowym dostępem oraz możliwością zamawiania książek do odbioru w konkretnej placówce*
.
Może jeszcze nie globalnie, ale EMPIK przecież tak działa… a i inne księgarnie chyba też – ale obcinać za to nic sobie nie dam!
Owszem, tak można kupować w Empiku i nie tylko. Ale mi chodziło o biblioteki polskie. 🙂
Moja culpa, czytać należy ze zrozumieniem…
Sorry!
Jako dziecko uwielbiałem Lema (Bajki Robotów). Później po niego sięgnąłem ponownie w „poważniejszych” publikacjach. Twój felieton wyzwolił u mnie chęć ponownego przeczytania jego dzieł.
Miał facet niesamowity talent do przewidywania przyszłości!
W jednej z najlepszych powieści pt. „Kongres Futurologiczny” Lem opisuje substancję o znaczącej nazwie „ocykan”. Umożliwia ona przejrzenie na oczy i dostrzeżenie realiów otaczającego świata.
Przydałby się dzisiaj taki „ocykan”.
Niestety, nadal król jest nagi ale dworzanie nadal podziwiają jego piękne szaty.
Widząc Jarosława Kaczyńskiego jako wielkiego męża stanu doświadcza pan w gruncie rzeczy zmian równowagi sodowo-potasowej na membranach neuronów. A więc dość jest wysłać tam, w mózgowy gąszcz, nieco dobranych molekuł, abyś jako jawę przeżył spełnienie rojeń.
Niewiele zrozumiałeś z tego opowiadania, jakoś mnie to nie dziwi.