Nowa ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska chce pogodzić rozbieżne światopoglądy rodziców. – podała właśnie Gazeta Wyborcza. Jedne dzieci będą się uczyć na lekcjach wychowania seksualnego o (między innymi) różnych metodach antykoncepcji, zaś drugie dowiedzą się, że tylko kalendarzyk jest dozwolony, a prezerwatywa to grzech. W zasadzie należałoby pochwalić panią Kluzik-Rostkowską. Chce pogodzić ogień z wodą i wreszcie wprowadzić wychowanie seksualne do szkół, co powinno zostać zrobione ponad dwadzieścia lat temu.
Chodząc do szkoły w PRL, miałem zajęcia z przedmiotu nazwanego „przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej”. Przez rok prowadził te lekcje psycholog i miały one sens. Potem wytypowano nauczycieli, którzy skończyli odpowiednie kursy. W mojej szkole była to pani profesor od historii, która na sam dźwięk słowa seks się rumieniła. Lekcje z nią sprowadzały się do prezentowania filmów o chorobach wenerycznych. Potem z przedmiotu zrezygnowano i pojawiła się koncepcja nowoczesnego kształcenia na wzór krajów zachodnich. Jednak nigdy na poważnie nie znalazł się taki przedmiot w szkołach.
Sam jako wychowawca uważałem, że mam obowiązek nieco uświadomić uczniów. Oczywiście zgodnie ze stopniem ich rozwoju psychofizycznego. Jednak spora część nauczycieli takie tematy sobie odpuszczała, choć mieściły się w zakresie godzin wychowawczych. Temat był dla nich zbyt kontrowersyjny i wstydliwy.
Dziś dowiadujemy się, że wreszcie po wielu latach sporów i protestów części polityków, księży i rodziców jest szansa na wychowanie seksualne w szkołach. Jednak pod warunkiem, że obok będzie prowadzone wychowanie w duchu kościelnym. Może zatem wprowadzić jeszcze więcej opcji? Dla najbardziej religijnych będzie to wyłącznie uczenie się modlitwy do ducha świętego o szczęśliwe poczęcie. Młodsi dowiadywali by się na najpierw o ogromnej roli bocianów w ludzkiej prokreacji.Bardziej liberalni katolicy pozwalaliby na uczenie dzieci o kalendarzyku małżeńskim i że jedyna dozwolona jest pozycja misjonarska. Dla reszty byłyby normalne lekcje wychowania seksualnego.
Zakonnica katechetka „od seksu katolickiego” przechodząc obok takiej klasy czyniłaby znak krzyża, spluwała przez lewe ramię i szeptała:” tfu zgiń, przepadnij genderze nieczysty”.
6 komentarzy “Wszystkie kolory tęczy”
Aż sprawdziłem na świadectwie szkolnym. Przedmiot nazywał się „Przygotowanie do życia w rodzinie”. Nie ma dodatku „socjalistycznej”. Po co wprowadzać młodzież w błąd?
@jowi1953
Ten typ tak ma.
Sprawdziłem świadectwa z liceum. Do liceum uczęszczałem w latach 71-75. Przedmiot miałem przez dwa lata (chyba w trzeciej i czwartej klasie) i nie ma go na żadnym świadectwie. To był przedmiot nadobowiązkowy i nie było z niego stopni.
@jovi1953:
Jeśli twój nick wskazuje na datę urodzenia, to nie mogłeś raczej mieć tego przedmiotu. Chciałbym zobaczyć skan takiego świadectwa…
Dariusz Kowalczyk SJ na stronie: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/X/XU/idziemy201130_euro.html pisze: W latach 70. miałem w szkole przedmiot: wychowanie do życia w rodzinie socjalistycznej. Jakby nie starczyło po prostu wychowanie do życia w rodzinie!.
Kolejny ślad:
Przed rokiem 1989, kiedy kończyłam kurs przygotowujący mnie do prowadzenia takich zajęć, przedmiot nazywał się „przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej”. Nazwa ta przetrwała z czasów, gdy sama jako uczennica liceum byłam uświadamiana z urzędu, bo takie było wtedy zarządzenie kuratorium oświaty i wychowania, miałam oddzielną specjalną lekcję, chyba w drugiej klasie raz w tygodniu, prowadzoną przez starszą panią, która głównie czytała nam różne artykuły z gazet, ale bynajmniej nie na tematy seksualne. – ze strony: http://www.psychoterapia-lissewska.pl/wychowanie_seksualne_w_polskich_szkolach
I jeszcze jeden: W czasach Gierka, gdy takich pomysłów było mnóstwo, choć z nieco inną symboliką, wprowadzono jako obowiązkowy przedmiot „przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej” – tym razem z tekstu Magdaleny Środy.
I następny: Najpierw były to zajęcia nadobowiązkowe, noszące nazwę „Przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej”. Później przymiotnik „socjalistycznej” odrzucono i od 10 VII 1981 r. decyzją Ministra Oświaty i Wychowania został przedmiot obowiązkowy, realizowany w klasach V – VIII szkół podstawowych oraz na wszystkich poziomach szkół ponadpodstawowych. – tu z kolei Teresa Król z książki pod redakcją J. Augustyna SJ „Dojrzewanie do życia w miłości”. http://jaugustyn.zycie-duchowe.pl/oa_d_3.html
Jednym słowem nie są to moje urojenia, skoro zwrot „przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej” pojawia się na blisko 9000 stron.
No to co? dostanę skan świadectwa?
Jak dla mnie to do życia w tej socjalistycznej rodzinie przygotowano cię całkiem nieźle 🙂
Trudno się dziwić, że wielu rodziców nie chce, żeby ten sam przedmiot, tylko dla niepoznaki pozbawiony przymiotnika „socjalistycznej” znowu zagościł w szkołach 🙂
Zresztą problem może istniał w latach 70, w 90 bardzo szybko można się było wyedukować dzięki kasetom vhs, a obecnie w dobie internetu to dzieciaki mogą edukować wapniaków.
Skanu świadectwa nie wyślę – nie mam po prostu skanera.
Ale do rzeczy: na świadectwie ukończenia szkoły podstawowej w 1968 r., poniżej wykazu przedmiotów wraz z ocenami są wydrukowane trzy linie kropkowane. Na pierwszej linii widnieje wpis: „Przygotowanie do życia w rodzinie 16 godz.”. Natomiast z Twojego posta wynika, że taki przedmiot wprowadzono w czasach późniejszych, aby młodzież nauczyła się czegoś więcej od „Globulki ZET”. Ja w tym czasie byłem już w technikum, a tam obowiązywały „zajęcia praktyczne”, niekoniecznie na terenie szkoły.
Pozdrawiam
W świetle mojego „dochodzenia” przed 1971 rokiem bywały godziny „przygotowania do życia w rodzinie” pilotażowo wprowadzane w ramach tzw. godzin wychowawczych. Zapisywano je wówczas czasami na świadectwach. Nie wszyscy z moich starszych ode mnie znajomych mieli coś takiego. Dotyczyło to wyłącznie ostatnich klas podstawówki.
Przedmiot, o jakim pisałem, wprowadzono w roku chyba 1973 w szkołach średnich i jako zajęcia dodatkowe w klasach trzecich i czwartych nie podlegał ocenom.
Zresztą nie nazwa jest w tym najważniejsza, ale to, ze od czasu PRL nie radzono sobie z wprowadzeniem takowych zajęć i nic się nie zmieniło do dziś.