Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Wróżenie z fusów

Sondaże w Polsce to codzienność polityczna. Robi je każdy i ukazują się wszędzie. Pomimo ich całkowitej bezużyteczności politycznej, można odnaleźć w nich pewną prawidłowość. Sondaże internetowe zwykle wygrywa Janusz Korwin Mikke lub ugrupowanie przez niego prowadzone, później w prawdziwych wyborach okazuje się, że internetowe 30% przekłada się na 1% realny.
Ruch Palikota prezentuje sondaże najczęściej chyba z politycznych partii i zawsze z nich wynika poparcie dwukrotnie większe niż w innych badaniach. Jeśli facebookowy awatar Janusza Palikota poda, że Ruch ma poparcie ponad 15% wyborców, to można być pewnym, iż w innych sondażach nie przekroczy to 8%.
Sondaże większości mediów robione są zwykle po spektakularnych wpadkach – prawdziwych lub urojonych rządu i zwykle pokazują, że PiS goni, a Platforma ucieka większością (w najlepszym wypadku) kilku punktów procentowych.
Dotychczas sondażami zajmowały się głównie partie, gazety i telewizje. Teraz czas przyszedł na naukowca. Ostatni sondaż, z którego wynika, że wybory w 2015 roku może wygrać PiS, zaprezentował socjolog, profesor Czapiński.
Sam profesor przyznał, ze sondaże stanowią swoistą manię w Polsce. Na dodatek są też coraz mniej wiarygodne. Dlaczego? Przede wszystkim okazuje się, że spora część badań prowadzonych przez telefon w pewien sposób implikuje nieprawdziwe odpowiedzi. Dlaczego? Po pierwsze mamy już dość telemarketingu i bardzo często odpowiadamy „nie” na propozycję udziału. Telemarketer musi szukać kolejnych osób i kolejnych. Budzi się w nas ostrożność i nawet przy badaniach politycznych zaczynamy ukrywać prawdę, bo zaraz się okaże, że ta polityczna ankieta ma na celu tylko wcisnąć nam wyjątkowe i niepowtarzalne garnki Zeptera. Nieufność powoduje też, że często celowo podajemy zupełnie inne odpowiedzi niż prawdziwe, broniąc się przed domniemaną utratą prywatności. Na dodatek sondaże są zwykle przeprowadzane w oparciu o sieć telefonii stacjonarnej, której używa coraz mniej osób, a który w potocznej ocenie znacznie łatwiej powiązać z konkretną osobą i ankietowany może obawiać się o utratę swojej anonimowości.
Czy jesteśmy w stanie dziś przewidzieć, kto wygra wybory w 2015 roku? Jeśli kierować się będziemy podstawami naukowymi przewidywania, to nie. Jeśli szklaną kulą, to czemu nie.
Jedno za to powiedzieć można z całą pewnością. Zmniejsza się zainteresowanie polityką. Wyborcy PiS w liczbie zmniejszonej okopali się w okopach prawdy smoleńskiej i oni są jedyną realną i pewną siłą (odejmując tych, którzy do wyborów z racji wieku mogą nie dożyć). Pozostali mają dość. Mają dość tego, że pieprzenie bzdur staje się polityczną cnotą, gdy po prostu delikwenta należałoby zamknąć w Tworkach, jak nie bez racji napisał niedawny odszczepieniec mecenas Rogalski. Zaczynają podejrzewać rząd i Platformę, że wygodnie jest im mieć takich nawiedzonych debili jako oponentów. Władza sprawowana w koalicji z coraz bardziej przeszkadzającym PSLem powoduje, że osiągnięć jest jakby mniej, a głośne stają się problemy. Coraz bardziej denerwujące też stają się niedotrzymane obietnice i nie jest ważne, jakie są realne przyczyny tych zaniechań. Polacy się zniechęcają do polityki i jak już będą wybory okazać się może, że przy trzydziestoprocentowej frekwencji wygra PiS. I w tym zakresie badania profesora Czapińskiego mają sens. Pokazują bowiem pewien trend społeczny. Pytanie tylko, czy tak naprawdę polityków to obchodzi.

Oceń felieton

Komentarz do “Wróżenie z fusów”

Możliwość komentowania została wyłączona.