Jak sięgam daleko pamięcią, to zawsze coś tam w domu grało. Mając lat pięć miałem zwyczaj zasypiać przy starym radiu Aga, które stało nieopodal. Było to lampowe radio z zakresem fal długich, średnich i krótkich. W późniejszych latach słuchałem na nim Radia Wolna Europa.
Ojciec miał zaś magnetofon szpulowy Tesla i do niego wkrótce dokupił radio Karioka. było to ogromne pudło z trzeba głośnikami, które grały jak na owe czasy wspaniale. Była to superheterodyna z falami ultrakrótkimi, czyli UKF. Muzyka w paśmie UKF brzmiała lepiej.
Oczywiście był też w domu gramofon z małym wzmacniaczem lampowym i głośnikiem. Były też płyty, które w sporej części pochodziły z przedwojennej kolekcji dziadka. Gdy zacząłem interesować się muzyką odkryłem rzecz jasna Radio Luksemburg i tzw płyty pocztówkowe, które nagrywane były w pożałowania godnej jakości.
Jako początkujący nastolatek pamiętam, że słuchano z tych płyt Toma Jonesa – słynną piosenkę Dalilah i skandalicznie nieprzyzwoite Je t’aime.
Prawdziwa przygoda stereo zaczęła się wówczas, gdy kupiłem pierwszą płytę nagraną stereofonicznie. Nie stać mnie było na odpowiedni sprzęt, więc stary gramofon został przerobiony na stereofoniczny. Jednym kanałem był wzmacniacz gramofonu, drugim radio. To było żałosne. Kanały różniły się wzmocnieniem i charakterystyką. Radio było już tranzystorowe, a gramofon lampowy. Jednak te doświadczenia spowodowały, ze odtąd robiłem wszystko by mieć lepszy sprzęt. Nie jestem w stanie spamiętać wszystkich urządzeń jakie kolejno kupowałem za własne ciężko zarobione pieniądze podczas wakacyjnej pracy.
Sprzęt audio był drogi i trudnodostępny. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych magnetofony, wzmacniacze i głośniki rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Nieco lepiej było z gramofonami, więc stosunkowo łatwo udało mi się zostać właścicielem gramofonu Bernard.
Były też lepsze gramofony, ale ich ceny przekraczały znacznie możliwości przeciętnego człowieka. W późniejszych latach dzięki przyjacielowi, który uciekł za granicę miałem doskonałą wkładkę Shure do tego gramofonu, a po paru przeróbkach zyskał on dobry stabilny napęd i lepszą izolację przydźwięku od sygnału. Do zestawu należało też kilka następnych urządzeń, choć dziś nie pamiętam, w jakiej kolejności i w jakich odstępach czasowych je nabywałem. Na pewno byłem już studentem i ładowałem w sprzęt i płyty pieniądze zarabiane na praktykach kolonijnych.
Podstawą zestawu był wzmacniacz PA1801, nowoczesny i ładny jak na tamte czasy. Pamiętam, ze pod koniec lat siedemdziesiątych zrobiłem sobie sam do niego kolumny głośnikowe, bo nie było żadnych w sensownej cenie, które byłyby dostatecznie dobre. Była to konstrukcja bass-reflex, która budziła zdziwienie, ponieważ modne były wówczas kompaktowe zestawy Tonsilu.
Płyty gramofonowe z ulubioną muzyką były drogie i trudno je było dostać. Był to wyłącznie import prywatny. Dlatego niezbędny był magnetofon i radio.
Nie używało się popularnych kaseciaków, bo miały fatalną jakość, choć trzeba przyznać, że stawały się popularne. Dobry magnetofon szpulowy pozwalał nagrywać z radia, które zaczynało powoli nadawać audycje stereofoniczne , a na początku lat osiemdziesiątych nadawano nawet specjalne audycje przeznaczone do nagrywania ich. Pojawiły się wtedy pierwsze płyty CD i szukano nazwy dla urządzeń je czytających. Wedle ówczesnego pomysłu miała zostać wprowadzona nazwa laserofon lub dyskofon.
Muzyka z radia zawsze miała gorszą jakość, która zależała od wielu czynników. Łatwo sobie wyobrazić wściekłość audiofila nagrywającego ulubioną płytę, gdy pod dom zajechał sąsiad dymiącą syrenką, której cewki wysokiego napięcia potrafiły zagłuszyć muzykę zakłóceniami w radiu.
na początku lat osiemdziesiątych dysponowałem naprawdę niezłym, jak na swoje możliwości sprzętem, który stał sobie w specjalnie dorobionej szafce. Niestety wkrótce zaczęły się kompromisy. Na pierwszy ogień poszły kolumny głośnikowe sprzedane znajomemu nastolatkowi. Nie zmieściłyby się w nowym miejscu zamieszkania. Potem zaczęły się narzekania żony, dlaczego tego sprzętu jest tak dużo i w ogóle po jaką cholerę mi ten cały szmelc.
Stare urządzenia zostały zatem sprzedane i zaczęła się epoka miniaturyzacji. Tranzystory i diody zastąpione zostały przez modułowe układy scalone. Odbiło się to na jakości urządzeń i dźwięku. Jedno z urządzeń japońskiej produkcji, składające się z gramofonu, magnetofonu i radia ze wzmacniaczem, było w środku praktycznie puste.
Nie poddawałem się i z wielkim trudem zdobyłem zestaw składający się z magnetofonu kasetowego, tunera i wzmacniacza. Do tego ładne i nieźle grające kolumny Tonsilu.
Zestaw był czarny, elegancki i nawet ładnie grał. Aż dziwne jakim cudem w schyłkowym okresie PRL, w epoce musztardy i octu udawał się ludziom z fabryk elektronicznych produkować coś, co dawało radość życia. Byli to pasjonaci, którzy w niesamowity wręcz sposób potrafili oszukać peerelowską nijakość. Choć nie ma co ukrywać, pod koniec lat osiemdziesiątych wykonanie i jakość sprzętu popsuło się znacznie. Najdobitniejszym przykładem były ekskluzywne zwykle zestawy głośnikowe, które zaczęto oklejać paskudną sztuczną okleiną z papieru.
W połowie lat dziewięćdziesiątych przyszły ciężkie czasy. Stałem się ojcem samotnie wychowującym dziecko i miałem zbyt wiele problemów, by martwić się sprzętem grającym. Potem nastąpiła epoka komputerów i słuchanie muzyki niejako przy okazji siedzenia przed monitorem. Czasami miałem niezłe słuchawki, ale nigdy już żadnego porządnego sprzętu grającego muzykę.
Skąd ten historyczny wręcz artykuł? Postanowiłem wrócić do swego dawnego hobby, mam dziś czas i trochę wolnej gotówki, więc dlaczego nie… zapewne będę na ten temat pisać, więc niech ten tekst stanie się wstępem do dalszych historii.
12 komentarzy “Co słychać”
Pod koniec lat 70 robiliśmy całkiem niezły sprzęt.
Tu jest perełka:
http://unitra.eu.org/node/50
Na allegro jest za 800 zł.
Szkoda, że tyle dobrych firm zmarnowaliśmy. A mogło być tak pięknie.
Teraz zostało nam plastykowe brzmienie Samsunga czy innych takich.
Dlatego dzisiaj chętnie słucham dźwięku kina domowego (oczywiście tylko stereo) z mojej starej Elizabeth HiFi na jej oryginalnych zregenerowanych kolumnach. Co za bas!
Są zapaleńcy, którzy stare urządzenia regenerują i przywracają ich walory użytkowe. To nawet fajne hobby. Radmor akurat nie należał do sprzętów, które wzbudziły mój zachwyt, miał to znajomy i poza sporą mocą, nie powalał dźwiękiem. Miał zbyt duze przesłuchy miedzy kanałami, być może z powodu kiepskiego wykonania (zaczynał się już okres bylejakości), a być może z powodu kwadrofonii.
Za to Elizabeth to była dość fajna konstrukcja, bardzo dopracowana i najzwyczajniej ładna. Jej kolumny to nie był żaden szał, ale grały dość przyzwoicie, dzięki zbilansowaniu dźwięku – lepiej niż niektóre większe Tonsilu.
Też jestem takim zapaleńcem, chociaż już od dłuższego czasu przestałem się tym hobby zajmować: brak czasu, niestety. Zawsze marzyłem o magnetofonie „koncert”, to dopiero był sprzęt. High-end na światowym poziomie. Aż przykro myśleć, ile takich urządzeń wylądowało na śmietniku, gdy właściciele ich zaczęli kupować plastikowe „miniwieże” i inne „kompakty”. A teraz zaczyna się po trochu moda na takie retro sprzęty; patrząc po allegro można osiwieć, takie ceny. Chyba sam zacznę sprzedawać, mam niemałą kolekcję starych gramofonów hi-fi.
Przyznasz, Belfer, że żaden CD czy inne urządzenie cyfrowe nie przebije dźwięku z dobrego gramofonu czy „szpulaka”. To po prostu przyjemność posłuchać muzyki, która nie powala może higieniczną wręcz czystością i brakiem zakłóceń, ale jest tak soczysta i pełna w brzmieniu…
Kurcze, aż się łezka w oku kręci na takie wspomnienia
Dziś niestety nie mam możliwości porównania dźwięku z gramofonu i płyty cd. Może za jakiś czas…
Magnetofon Koncert był faktycznie jednym z lepszych i jednocześnie dowodem na to, że nie tylko Kudelski i Nagra potrafią coś zrobić. Popularność dobrych magnetofonów w Polsce była wyjątkowa z powodu braku płyt gramofonowych.
Krewna pracowała w Unitrze Lubartów (zakłady im. Kasprzaka bodajrze). Faktycznie, w tamtych czasach niektóre produkty zadziwiały.
A co do audycji radiowych, to w ogóle dziwne rzeczy wtedy puszczano, np. programy komputerowe celem nagrania na kasetę i poźniejszego wgrania na kompa z odpowiedniego magnetofonu.
Byli czasy byli, oby nie wrócili.
Zauważ, Wujku Manfredzie, że tak naprawdę niewiele się zmieniło. Co prawda w „trójce” nie emitują już całych płyt ze spisem utworów i przerwą na przełożenie kasety na drugą stronę, ale to samo można bez trudu ściągnąć z netu, że o software nie wspomnę. W pewnych środowiskach nawet posiadanie a raczej kupowanie płyt CD uchodzi za rodzaj snobizmu, skoro w Zatoce Piratów wszystko jest „za free”. Belfer już także wspominał o np Windowsach, które zawsze ktoś znajomy ma i da.
Zauważcie ponad to, że w obecnej chwili, pomimo, że współczesny sprzęt grający jest „nowocześniejszy” nie istnieje właściwie możliwość nagrywania audycji z radia /oczywiście ze znośną jakością, jedynie niektóre cyfrowe, zwykle satelitarne odbiorniki mają funkcje nagrywania, ale tylko na własny dysk twardy/.
Dość często zastanawiam się nad przyszłością rynku fonograficznego w sytuacji tak nagminnego łamania praw autorskich i tzw własności intelektualnej. Osobiście uważam, że ten rynek nie utrzyma się w dotychczasowej formie. Oczywiście, nie obawiam się, że sztuka padnie, raczej koncerny, pijące krew słuchaczy i twórców.
Że obecny model padnie, to pewne – wszak opierał się do tej pory na tym, ze potrzebny był inwestor który sfinansuje wytłoczenie tych wszystkich płyt. Dzisiaj potrzebny nie jest, bo i płyt nie potrzeba. Cała obecna zadyma z prawami autorskimi to agonalne podrygi, próba walki z niepowstrzymanym. Politycy chodzący na pasku koncernów (tacy jak Sarkozy) próbują im jeszcze pomagać (w zamian za kasę rzecz jasna), ale w dłuższej perspektywie i tak stoją na przegranej pozycji.
wujek_manfred:
Sygnał cyfrowy programów komputerowych pojawił się dopiero na przełomie epok (89/90), wtedy pojawiły się pierwsze ZX Spectrum, Atari i Commodore w egzystujących jeszcze Peweksach.
Pisząc o audycjach w radiu, miałem na myśli okres wczesnych lat osiemdziesiątych.
@ZERRO:
nagrywaniem dysponują dziś rozmaite telewizyjne i satelitarne odbiorniki. Wydaje się, ze producenci doszli do wniosku, że ludzie dziś nie słuchają muzyki, a nawet gorzej, że słuchają byle czego i nie zależy im na czymś lepszym. No i tak często jest.
Za to komputerowe programy dla miłośników muzyki mają opcje nagrywania. Choć z drugiej strony – po co… Pojedynczy utwór na 7 digital kosztuje 1 euro, co nie jest tanie, ale możemy w ten sposób kupować swoje własne składanki i tylko to, co nam się podoba.
Jestem pewien że puszczali to w eterze przed 1989r. (tak na 99,9%).
Sprawdziłem – 1986r.
Radmory można dostać i po 300 panie father boss, wymienić kondensatory i będzie hulać. Ale po co? Kilkuletni Denon można dostać za tysiąc, a to sprzęt z grnej półki, wymiata.