Stare przysłowie mówi, że śmierć i podatki to jedyne pewne w życiu sprawy. Śmierć jest bardzo egalitarna, przychodzi do każdego. Podatki jednak bywają rozmaite, a koncepcji podatkowych jest wiele.
Gdy upadał PRL, który rzekomo był systemem bez podatków, wydawało mi się, że lekarstwem na biedę i gwarancją rozwoju jest wolny rynek. O podatkach nie miałem wówczas zielonego pojęcia. Uważałem, że im niższe, tym lepiej.
Moje poglądy polityczne kształtowały się i zmieniały przez wiele lat. Przede wszystkim szybko zrozumiałem, że są obszary życia pozostające poza wolnym rynkiem. Stało się to tym bardziej oczywiste, gdy okazało się, że kolejne koncepcje polityczne realizowane przez rządy naszego kraju zakładały wspinanie się do poziomu rozwiniętego kapitalizmu po moich plecach. Aby nie zasłużyć sobie na opinię megalomana, wyjaśnię te metaforę. Szybki rozwój gospodarczy jest uwarunkowany wieloma czynnikami, jest jeszcze trudniej, jeśli trzeba nadrabiać wieloletnie zaległości i doganiać państwa, które rozwijały się spokojnie i bez wstrząsów. Należy ograniczać wydatki budżetowe, a tym samym zachłanność podatkową państwa, aby nie zadusić w zarodku rozwijającego się dopiero prywatnego biznesu. W ten sposób koszty transformacji zaczęli ponosić ci, których praca nie była towarem rynkowym – nauczyciele, pielęgniarki, lekarze – pracownicy sfery budżetowej. To się tak bardzo wdrukowało w poglądy ekonomistów, że jeszcze w ubiegłym roku Leszek Balcerowicz broniąc OFE, miał prostą radę – zostawić OFE w spokoju, a zabrać nauczycielom i emerytom, by ratować budżet.
W ten sposób moje poglądy ewoluowały przez ponad dwadzieścia lat. Zaczynałem popierając liberalizm gospodarczy (na sposób amerykański) z pewnym konserwatyzmem ideologicznym. O tym ostatnim krótko. Uważałem, ze po latach indyferencji moralnej społeczeństwo powinno mieć jakieś wskazówki, jakiś etyczny drogowskaz, a mógł być nim kościół.
Liberalizm podatkowy broni się tak: Obniżajmy podatki ze szczególnym uwzględnieniem ulg dla najbogatszych. Zdolności konsumpcyjne człowieka są ograniczone. Po kupnie kolejnego domu, jachtu, samochodu bogaci zaczną inwestować w przemysł, w nowe miejsca pracy, zyskają bowiem nieodpartą potrzebę dokonania czegoś pożytecznego. W ten sposób zyska całe społeczeństwo.
Przez lata wydawało się, że to idealnie funkcjonuje w USA. Wydawało się. Kryzys w 2008 roku pokazał, ze gospodarka USA od wielu lat to przysłowiowy kolos na glinianych nogach, który właśnie zaczyna tonąć w bagnie, ciągnąc za sobą resztę świata.
Pozostawienie rozwoju społecznego i gospodarczego samoistnej etyce biznesmenów jest idiotyczną i szkodliwą utopią. Nieliczna grupka najbogatszych ludzi na świecie, była w stanie dać pracę i możliwość zarabiania milionom, gdy koniunktura była dobra, ale też była w stanie zniszczyć wszystko, by nie uszczuplić swoich dochodów. Zawsze przyda się kolejny dom, kolejny jacht i nowy lepszy luksusowy samochód. Zawsze luksusowy pałac będzie większym priorytetem niż praca dla tysięcy ludzi. To samo dotyczy biznesu na znacznie niższym szczeblu.
Wśród moich znajomych mam wielu takich, którzy są przedsiębiorcami. Mają małe firmy zatrudniające kilka osób, a czasem kilkanaście. Pracują w branży wytwórczej lub w zakresie usług. W pewnym sensie stanowią „sól tej ziemi” – budują PKB tego kraju.
Jednak oczywistością dla nich jest kupowanie prywatnego samochodu na firmę lub wpisywanie w koszty działalności rozmaitych prywatnych wydatków. Wiedzą, że jest to nieetyczne, lecz mają świadomość, że jest to sposób względnie legalny z powodu luk w prawie. Jednocześnie chcieliby liberalnego prawa, które ułatwi im działalność gospodarczą redukując biurokrację. Czy wtedy przestaną wysilać swój intelekt w celu wpisania wczasów na Wyspach Kanaryjskich w koszty działania firmy? Wątpię.
Spora część przedstawicieli biznesu reprezentuje etos Robin Hooda, bo państwo ich ciemięży, bo ZUS, bo CIT, bo PIT… Zapominają jedynie o drugiej części etosu – wyszarpane państwu należności zostawiają dla siebie, zamiast rozdać ubogim.
Jeden ze znajomych biznesmenów szczerze stwierdził, że woli zatrudniać kobiety, bo może im mniej płacić. Są mniej zdecydowane przy upominaniu się o podwyżki. Mężczyzna, gdy jest pewny swoich umiejętności i wartości dla firmy, zdecydowanie upomina się o większą pensję. Kobietę łatwo „zabajerować” dobrem firmy, problemami z płynnością, zamówieniami, stabilizacją na rynku, czyli – inaczej mówiąc – klasyczne „wiecie, rozumiecie”. Jaki zatem jest sposób na to, by uniknąć dyskryminacji kobiet? Zdać się na etykę mężczyzn?
Etykę życia publicznego i gospodarczego buduje się latami. Dobrym przykładem są tu stabilne demokracje skandynawskie, którym historia pozwoliła rozwijać się bez wstrząsów tak oczywistych w naszych dziejach.
Wróćmy jednak do podatków. Doświadczenia ostatnich dwudziestu lat zmieniły moje poglądy. Podatek liniowy być może ma sens w bardzo małych społeczeństwach, takich jak w Estonii. Być może. Zbyt wcześnie jednak jest by to jednoznacznie oceniać. Obniżanie podatku najbogatszym skompromitowało się za to w Stanach Zjednoczonych.
W 2005 roku PiS wygrał wybory prezentując ideę Polski Solidarnej, Polski nie tylko dla bogatych, Polski przyjaznej rodzinie. A jakie działania podjął naprawdę rząd Kaczyńskiego? Posłowie PiS chwalą się obniżeniem podatku PIT. Osoba o dochodach 25 tysięcy rocznie zyskała 1% (z 19%na 18%), czyli około 250 złotych. Osoba w drugim progu podatkowym, czyli bogatsza o dochodach 60 tysięcy rocznie zyskała ponad 2500 złotych (z 38% na 32%). Powodem do dumy ma być również likwidacja podatku od darowizn w najbliższej rodzinie. Nie każcie mi tu udowadniać, ze zyskali na tym bogaci.
Liberalna Platforma Obywatelska, która w programie miała najpierw podatek liniowy, a potem obiecywała obniżenie podatków, została zmuszona do podwyższenia podatków, gdy przyszedł kryzys. Niektórzy do dziś nie potrafią przejść nad tym do porządku dziennego. Rząd Tuska podwyższył VAT, czyli podatek, który płacimy wszyscy. Im więcej kupujemy, tym więcej w tym jest podatku VAT. Kto zatem stracił najwięcej na podwyższeniu podatku VAT? Ci, którzy więcej konsumują.
Dziś zmieniłem swą postawę w sprawach ekonomicznych. Podatki powinny służyć do budowania społecznej równowagi pomiędzy bogactwem a biedą. Są profesje, które nie powinny brać udziału w konkurencji rynkowej. Lekarz powinien zarabiać godziwie w systemie, który nie będzie go zmuszał do zastanawiania się, czy warto leczyć biednego pacjenta. Nauczyciel nie może zastanawiać się czy opłaca mu się uczyć biedne dzieci. W społeczeństwie jest wiele ról. Ktoś co rano sprząta moją ulicę, jesienią zamiata liście, zimą odgarnia śnieg. Być może jest to ktoś, kto inteligencją, sprytem i samodzielnością nie dorównuje biznesmenowi, ale to nie znaczy, że biznesmen ma prawo do wykorzystywania takich ludzi. Kasjerka w hipermarkecie też jest potrzebna i podobnie jak milioner ma prawo do godności. Tego nie zapewni dobra wola milionerów, ale podatki, dobre prawo i silne związki zawodowe*.
—
* Związki zawodowe to nie jest polityczna przybudówka PiS pod nazwą „Solidarność”.
5 komentarzy “Śmierć i podatki”
Dlatego wszystkie szkoły powinny zostać sprywatyzowane.
Oczywiście dla biednych dzieci powinny być stypendia. Oraz możliwość odliczenia od podatku, wydatków na dzieci. Nie może tak być, aby każdy obywatel płacił całe życie podatki na szkołę, kiedy uczył się w życiu tylko paręnaście lat.
W ten sposób wychowaliśmy sobie w Polsce najbardziej próżniaczą grupę ludzi, jakimi są nauczyciele.
http://tvp.info/informacje/polska/polski-nauczyciel-pracuje-najmniej/5299765
@father boss:
Nie będę polemizować z raportem OECD, bo powstał w wyniku otrzymania nieprawdziwych danych.
Nawet w twoim raju wyśnionym (USA) nie ma całkowicie sprywatyzowanej edukacji. Ale tam doskonale widać na czym polega fikcja oświaty dla biednych. Tworzą się getta edukacyjne, a obszar biedy z powodu braku wykształcenia staje się dziedziczny. Pisałem już o ponad 50 milionach Amerykanów, którzy żyją w takiej biedzie, ze nam trudno sobie to wyobrazić.
Jedynym kryterium podziału w edukacji powinny być zdolności i możliwości intelektualne uczniów, a nie portfel ich rodziców, czy pochodzenie społeczne. Dodatkowym aspektem jest aberracja występująca w Polsce. Bogaci rodzice oddają dzieci do prywatnych szkół i uważają, ze kupują tym samym oceny swoich pociech.
Jeśli chodzi o system edukacji to sprawa jest bardziej złożona i skomplikowana. W każdym razie dziwią mnie goście, którzy chcą prywatyzować szkoły, a stoją okoniem przeciw prywatyzacji służby zdrowia. Równie dobrze można się zresztą zapytać, dlaczego ludzie zdrowi mają płacić podatki/składki na służbę zdrowia, skoro rzadko kiedy z niej korzystają?
Miarą dzisiejszego postępu jest to, że państwo jednak gwarantuje pewne minimalne standardy (a w każdym razie powinno). Liberalizm się niestety nie sprawdza. Nie dlatego , że po pewnym czasie mamy całkiem sporą rzeszę niezadowolonych – to jeszcze nie jest tragedia. Dramat rozpoczyna się wtedy , gdy ci niezadowoleni nie mają nic do stracenia. Nawet najlepsza na świecie policja nie jest w stanie spacyfikować zamieszek powyżej pewnej skali, a i więzenia mają ograniczoną pojemność. Pewna doza socjalizmu jest zatem niezbędna (jakkolwiek może się to wydawać irracjonalne).
Co do tych związków zawodowych, to bym nie przesadzał. W takiej chameryce na przykład związki lubią decydować kogo wolno zatrudnić pracodawcy, poza tym związki z natury rzeczy są dośc krótkowzroczne. Lubią puszczać pracodawców z torbami, po czym następuje wielki lament że się robota skończyła. Generalnie ideę związków zawodowych uważam za słuszną, ma tylko jedną drobną, mało istotną wadę – nie sprawdza się w praktyce.
Co do etyki skandynawkich przedsiębiorców, to jest to niestety mit – ich etyka kończy sie na granicach jurysdykcji ich macierzystej inspekcji pracy. Kiedyś widziałem ciekawy reportaż o warunkach w jakich pracują ludzie produkujący w Indiach pewne rzeczy dla Ikei – sorry, ale z etyką to to wiele wspólnego nie miało.
Panie wujek_manfred.
Wyjaśnię ci to w ten sposób. Masz dwa przypadki, seks z dziwką, lub seks z żoną. Na dziwkę wyłożysz parę razy, a na żonę całe życie.
I tak to się ma edukacja do służby zdrowia. Mam nadzieję, że zrozumiesz.
A jak nie, cóż nie ja cię robiłem.
Hej Belfrze, imponujący artykuł! (…i zgodny z „właściwą” linią światopoglądową;)