Miałem szczęście być jedynakiem. Co prawda tylko przez kilka lat, ale zawsze. Rodzicielka moja nie pracowała wtedy zawodowo i miała dla mnie wiele czasu. Mówiła do mnie, rozmawiała ze mną od samego początku. W przeciwieństwie do ojca, który pracował wówczas na dwa etaty, a poza tym – myślę – nie bardzo widział sens porozumiewania się z istotą, która nie ma pojęcia o całkach, różniczkach, czy fizyce newtonowskiej. Kiedy uznał, że warto już nawiązać ze mną jakiś kontakt, to było za późno – bo jakiż sens gadać z facetem, który nie ma pojęcia o Pink Floyd lub Stevie Wonderze. W ten sposób właściwy kontakt z ojcem nawiązałem już w wieku dorosłym. Ale nie to jest sednem moich rozważań.
Uważam, ze mówienie do dziecka od samego początku ma ogromny sens i jest ważne dla jego rozwoju. Gdy urodziła się moja pierwsza córka, byłem da długim zwolnieniu poszpitalnym i miałem ogromnie dużo czasu. Mówiłem do niej często, a nawet eksperymentowałem z wypowiadaniem głosek i sylab skłaniając ją do powtarzania. Efektem było, że mając osiem miesięcy, pokazała palcem na mój sweter wiszący na oparciu fotela i powiedziała „tata”. Było to podczas mojej kilkudniowej nieobecności i było to pierwsze rozpoznawalne jej słowo. Gdy miała półtora roku gadała już w najlepsze, a mając niespełna sześć lat sama nauczyła się czytać (przed rozpoczęciem zajęć w zerówce). Miało to zbawienny wpływ na młodszą moją latorośl, dla której już niestety nie mieliśmy tyle czasu. Młodsza córka zaczęła mówić dużo później, ale za to nauczyła się czytać w wieku czterech lat – bo siostra już umiała. Cieszyło mnie to bardzo, bo dzięki rodzicielce mojej, należałem również do tych, którzy nie tylko szybko zaczęli mówić, ale i czytać zacząłem wcześniej niż poszedłem do szkoły.
Ważne jest, aby nie używać w stosunku do dzieci głupawych infantylnych zdrobnień w rodzaju: „chcieś papu”, „dzidzia źrobiła ałka”, Dziecko wówczas myśli, że tak trzeba i że to jest właściwy język. W pewnym sensie uczy się mówić dwukrotnie. Pierwszy głupawy i infantylny język służy do porozumiewania się z rodzicami, drugi do kontaktu z resztą społeczeństwa, np. w przedszkolu.
Swoje doświadczenia z dzieciństwa i doświadczenia rodzicielskie mogłem później wielokrotnie potwierdzić w wieloletniej pracy pedagogicznej. Zagadnienie to interesowało mnie przez wiele lat, więc rozmawiałem o tym z rodzicami moich uczniów, przeprowadzałem nawet ankiety i miałem całkiem spore dossier, ponieważ myślałem kiedyś o napisaniu pracy doktorskiej na ten temat. Pomysł doktoratu potem z rozmaitych powodów zarzuciłem. Jednak zainteresowanie tematem pozostało.
Język w naszym życiu jest ważny, bo od naszej zdolności wyrażenia wszystkiego, z czym w życiu się spotykamy, zależy i kariera, i życie prywatne. Im wcześniej dziecko zaczyna mówić, tym lepiej się rozwija intelektualnie i przekłada się to potem na wyniki w nauce oraz na funkcjonowanie społeczne. Dzieci, które z rozmaitych względów zaczęły mówić później, nie są przez to w gorszej pozycji, bo da się to nadrobić, ale to „wczesne mówienie” jest niewątpliwym czynnikiem sprzyjającym. Dzieci, które szybko zaczęły mówić zwykle też wcześniej uczą się czytać z własnej inicjatywy, ponieważ czytanie jest w pewnym sensie naturalnym dalszym etapem komunikacji.
Niestety dziś dość powszechnie lekceważy się pierwsze kilkanaście miesięcy z życia dziecka, uważając, że jeśli dziecko zadbane, dobrze odżywione, czyste to już wszystko gra. Co gorsza spora część rodziców ma zwyczaj sadzania dzieciaka przed telewizorem, a telewizja zdolność komunikowania zabija.
Niedawno zobaczyłem reklamę, która zachwalała język migowy, którym rodzice mogą się porozumiewać z małymi dziećmi. Żeby było jasne – nie chodzi o dzieci głuchonieme, głuche, z wadami wymowy, ani opóźnione w rozwoju. Zestaw znaków migowych proponowany jest do porozumiewania się z niemowlętami i małymi dziećmi bez żadnych wad rozwojowych. Zacytuję fragment opisu ze strony internetowej:
Nasza przygoda z językiem migowym dla niemowląt rozpoczęła się, gdy nasza córeczka Gabrysia skończyła 7 miesięcy. Inspirowani zajęciami Baby’s Best Start w Centrum Helen Doron, które prowadzimy, zaczęliśmy od nauki 4 Migusiów®- PSA (dyszenie), ŻABKI (wysuwanie języka w przód i w tył), RYBKI (ruchy ust przypominające ruchy pyszczka ryby) i WIĘCEJ/JESZCZE (łączenie czubków palców). Pokazywaliśmy Gabi te znaki w każdej możliwej, adekwatnej sytuacji, jednocześnie oczywiście używając słów.
/…/ w 8 miesiącu życia Gabi zaczęła pokazywać PSA, zaraz potem RYBKĘ.
Gabi chłonęła Migusie® jak gąbka, od 10 miesiąca życia uczyła się dosłownie kilku dziennie. W wieku 14 miesięcy posługiwała się ponad 40 znakami…*
Z przytoczonych fragmentów widać przede wszystkim to, że ktoś zatroszczył się o każdorazowe użycie znaku ® przy nazwie. Sugerując – jak rozumiem – że nazwa i system jest opatentowany i obwarowany zastrzeżeniami prawnymi. Tak zapewne jest w istocie, można wyczytać bowiem, że przystąpienie do firmy (bo tak to trzeba chyba nazwać) odbywa się na zasadach podobnych do franczyzy. Osoby które by chciały stosować tę metodę i zarabiać na tym muszą spełnić pewne warunki:
Od potencjalnych kandydatów oczekujemy:
– wykształcenia najlepiej wyższego, chętnie w dziedzinie: pedagogiki, psychologii, medycyny, pielęgniarstwa, rehabilitacji, socjologii i im pokrewnych
Jednym słowem, wykształcenie wyższe i ukierunkowane na pracę z dziećmi (pedagogika) nie jest konieczne, choć mile widziane. Każdy ma prawo zarabiać na życie, jak chce, pod warunkiem, że nie jest to działanie sprzeczne z prawem. Możemy też traktować wychowywanie dzieci, ich nauczanie jako zwyczajny biznes, proszę bardzo. Jednak wmawianie potencjalnym klientom, że nauczenie dziecka w wieku kilkunastu miesięcy języka migowego przyśpieszy rozwój mowy, jest według mnie nadużyciem. Nie znalazłem wiarygodnych i niezależnych badań naukowych, które nie byłyby związane z wynalazcami tej metody i potwierdzały takowe rezultaty.
Zatem drodzy rodzice, nie oczekujcie cudownych metod i cudownych rezultatów, po prostu mówicie do dzieci, rozmawiajcie z nimi, nawet wtedy, gdy one jeszcze tego nie potrafią.
—
* W wieku 14 miesięcy to już dziecko może znać kilkadziesiąt słów, a nie migowych znaków (przyp. mój).
3 komentarze “Baby Signs”
Proszę, proszę krótki instruktaż pt. „Jak zmarnować życie dziecku”.
Wystarczy poradzić się pierwszego z brzegu psychologa a wszystko będzie jasne.
A co mówią psycholodzy?
– Prawda jest taka, że przez pierwsze sześć lat, dziecko przede wszystkim rozwija się ruchowo i to właśnie stymulacja ruchowa wpływa na rozwój intelektualny – wyjaśnia psycholog Monika Miciak. – Tak więc przede wszystkim dajmy się naszym maluchom wybiegać, niech jeżdżą na rowerze, rolkach, hulajnodze, niech wspinają się po płotach i drzewach, a to przyniesie im więcej pożytku niż realizowanie ambicji rodziców, żeby ich cztero- czy pięciolatek samodzielnie czytał – mówi.
No proszę zwrócić też uwagę na taki przykład. Czy człowiek, który obok Pink Floyd stawia Wondera jest normalny?
Największą karą dla fana PF byłoby zamknięcie w komorze ciszy i zmuszenie do słuchania przez 24h hitów Wondera. Pewnikiem gość musiałby zwariować.
A z czego może wynikać takie zestawieni gustu u Belfra. A no z tego że w szkole bardziej wrażliwi na sztukę koledzy ciągle nawijali o tym Pink Flojdzie. Trzeba było udawać że też się to lubi. A po cichu słuchało się Jamesa Browna i Wondera.
Jak ktoś się ze mną nie zgadza, to niech posłucha płyty Ummagumma PF a później porówna z jakąś płytą Wondera z tych lat np. Someday at Christmas. To dwa różne światy. Aby lubić oba gatunki płyty trza mieć rozdwojenie jaźni. Ja wiem, że muzykę powinniśmy dzielić na dobrą i złą. Wonder to żaden artysta, tylko zwykły szansonista. Jego muza nie przetrwała próby czasu. Na dowód wystarczy posłuchać stacji radiowych. Czy kto słyszał w ostatnich latach Wondera?
Tylko prawdziwa sztuka przetrwa próbę czasu.
PS
Napisałem to żartobliwie. Belfer lubi Wondera, bo ponoć śpiewał razem z Janem Lityńskim i Jackiem Kuroniem piosenkę I Just Called To Say I Love You. I robił reklamę dla Solidarności.
Hehe widzę że nasz rodzimy wszechwiedzący fader boss raczył wyrazić czyjeś zdanie. Przynajmniej podał źródło. To już dobrze. Nie jestem pedagogiem więc nie wypowiem się na temat wychowania dziecka – sam robię to po swojemu – tzn. wszystkiego po trochu.
Wypowiem się jednak na temat muzyki. To że Brown i Pink Floyd to dwa różne gatunki muzyki to fakt ale nieprawdą jest że lubiąc jeden styl automatycznie wariujemy przy innym. Pewnie ma tak fader boss, który słuchając jednego wodza automatycznie z całych sił nienawidzi innego wodza i wszystkiego co z nim związane. Słabizny umysłowe tak mają – w ich umyśle jest miejsce tylko na jedną myśl na raz. Rozumiem że jeżeli lubisz słodkie to w życiu nie tkniesz się kwaśnego bo zwariujesz – przecież to dwa różne smaki !!!
Wracając do Pink Floydów – gdyby fader boss ocenił ten zespół tak jak każdy miłośnik ich muzyki zamiast jak laik – po okładce jednego tylko albumu to wiedziałby że utwory z początków Pink Floyd można spokojnie zaliczyć do innego gatunku muzyki niż utwory ostatnich płyt tego zespołu. Ba, ten zespół jest na tyle uniwersalny (w dobrym tego słowa znaczeniu) że czasem dwa utwory z jednego albumu można zaliczyć do różnych gatunków muzyki.
Drogi father bossie, jak zwykle powalasz na kolana swą żelazną argumentacją i logiką. Najpierw o muzyce jeszcze trochę dopowiem. Oprócz wymienionych już, słuchałem wtedy The Jackson Five, Temptations, Deep Purple i o zgrozo Black Sabbath. A ponadto pasjami wręcz uwielbiałem Ravela i Beethovena. Mam nadzieję ty psychologu debilis causa, że ci pozwoli to na sformułowanie nowej i pogłębionej analizy. Sugeruję zacząć od Ravela: co ma w głowie ktoś, kto słucha Bolera, jeden motyw powtarzający się przez 20 minut. Aha, Tubular Bells też lubię. Czy to czasem nie będzie wg ciebie świadczyło o skłonnościach morderczych wobec członków i zwolenników PiS?
Stevie Wonder faktycznie był w Polsce w 89 roku. Za darmo. BTW zrobiłeś – mój drogi – kiedyś coś za darmo? Niesamowita frajda. Stevie Wonder był z nami – Polakami – wtedy gdy chcieliśmy zdobyć niepodległość. A jego muzyka jest i będzie nadal. Dziwnym trafem teraz słyszę w głowie jego piosenkę z albumu Talking Book. Utwór nosi tytuł Superstition. Pasuje do ciebie tekst tej piosenki.
Very superstitious,
Nothin’ more to say,
Very superstitious,
The devil’s on his way.
A teraz coś o twoich uwagach do tekstu. Biedne to moje dziecko, ze złamanym życiem przez umiejętność czytania i znajomość czterech języków. Zamiast – jak bozia przykazała – siedzieć w domu jako szczęśliwa małżonka jakiegoś father bossa z sześcioma dzieciakami, oglądać kolejną porcję „Na dobre i na złe”, robić zakupy w Biedronce i nosić ciuchy z chińskiego bazaru, to biedactwo musi się tułać po tych Londynach, Moskwach, Barcelonach.
Jedyna prawda, która pojawia się w cytowanej przez ciebie wypowiedzi, to fakt, że dzieci powinny realizować swoje pragnienia i cele, a nie swoich rodziców. Jeśłi jest inaczej, można dziecku złamać życie. Brednie o fizycznym rozwoju nie staną się mądrzejsze, jeśli wypowie je psycholog. Prawidłowy rozwój fizyczny nie jest w żaden sposób tłumiony przez umiejętność czytania. Jeśli dziecko chce i ma taką potrzebę nauczyć się czytać, to nauczy się, a rodzice mogą nawet tego nie zauważyć. Zapewne jednak w jakiś sposób może zależeć to od atmosfery domowej. Jeśli dziecko nie zobaczy nigdy rodziców z książką w ręku, to samo nie będzie miało potrzeby sięgnięcia po książkę.
PS. Wszystko napisałem żartem, bo dyskusja z betonem ma niewielki sens.