Uwielbiam literaturę fantastyczną od zawsze. Już w podstawówce nauczyciele odbierali mi czytane ukradkiem pod ławką książki. W ten sposób Obłok Magellana Lema zaczynałem chyba ze trzy razy. Czas upływał, ja dorastałem, a fantastyka pozostała ze mną. Był czas, gdy się do niej nie przyznawałem. Jako student polonistyki miałem do czynienia z arcydziełami najwyższych lotów i jakoś nie wypadało wtrącać do dyskusji dzieł literatury dla dzieci, bo tak wówczas środowisko naukowe klasyfikowało te utwory. O Lemie lub Vernie mówiło się w ramach literatury dziecięcej lub w obrębie dydaktyki. Nie przestałem czytać fantastyki, ale nie chwaliłem się tym głośno. Jako początkujący adept literaturoznawstwa chciałem być traktowany poważnie. Za to w ramach buntu pracę magisterską napisałem o Norwidzie, który był tak romantyczny, że aż fantastyczny.
Przed rokiem 1989 fantastyka życia codziennego w PRL często przerastała wszystko to, co mogłaby wymyślić literatura. Nie było więc łatwo zaskoczyć czymś czytelnika. Niekwestionowanym autorytetem był oczywiście Stanisław Lem. Poza Lemem z rzadka można było przeczytać coś z literatury amerykańskiej czy europejskiej. W pamięci zachowały mi się takie nazwiska jak Ray Bradbury, Isaac Asimov i niewiele więcej. Dobrze reprezentowana była literatura rosyjskojęzyczna. Jednak w przeważającej części były to kołchozowe gnioty, tyle że rozgrywały się w kosmicznej scenerii.
Eksplozja fantastyki nastąpiła paradoksalnie po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy władze zezwoliły na wydawanie miesięcznika Fantastyka.
Dopiero wtedy można było zapoznać się z perełkami literatury światowej, a także polskiej.
Jedną z pierwszych książek, które przewróciły mój świat do góry nogami była Limes Inferior Zajdla. Było to coś kompletnie odmiennego od czytanej dotychczas fantastyki. Dziś można byłoby ten gatunek nazwać socjologiczną science fiction, choć wtedy był to dla mnie typowy dramat maski, podobnie jak Konrad Wallenrod Mickiewicza. Mickiewicz posłużył się historią, a Zajdel przyszłością. Mam dziwne wrażenie, że ówczesne władze były wyjątkowo głupie, bo pismo Fantastyka promowało literaturę o wyraźnie krytycznym nastawieniu do wszelkich form totalitaryzmu. Pamiętam świetną mikropowieść Houston Houston czy mnie słyszysz? sygnowaną nazwiskiem James Tiptree, Jr. Był to nawiasem mówiąc pseudonim autorki, a nie autora. Fabuła opowiadała o powracającym na Ziemię statku kosmicznym, w którym po kilkudziesięciu latach dalekiej wyprawy wraca trzech astronautów. Okazuje się, że z planety znikli mężczyźni. Jednak nie ma tam konwencji komediowej podobnej do Seksmisji. Okazuje się, że mężczyźni są w tym świecie po prostu niepotrzebni. Niedopowiedziane zakończenie przewiduje tylko jeden wariant i nie jest to zabawne i przyjemne odtwarzanie naturalnego cyklu życia, w sposób przedstawiony w polskim filmie. Fabuła z jednej strony ma wydźwięk antytotalitarny – nawet jeśli jest to taki miękki i user friendly totalitaryzm kobiecy, zaś z drugiej strony jest wnikliwym studium relacji męsko-damskich napisanym – co podkreślam – przez kobietę. Z dyskusji astronautów z kobietami z tego nowego świata, pozostaje przeświadczenie o kompletnej klęsce tej dawnej męskiej rzeczywistości. Na argument, że to przecież mężczyźni zawsze opiekowali się i bronili swoich rodzin, plemion, krajów, pada pytanie: przed kim. I odpowiedź jest jednoznaczna – przed innymi mężczyznami. Zatem skoro nie ma dziś komu atakować, to i obrońcy są niepotrzebni. Świat kobiet jest światem pokoju i twórczej pracy. Męska potrzeba dominacji i zdobywania została zastąpiona pragmatyzmem i rozsądkiem. Ziemianie, a raczej Ziemianki, nie zdobywają kosmosu, bo nie odczuwają takiej potrzeby, ich obecność na orbicie okołoziemskiej wynika z pragmatyzmu. Ziemia jest bogata, spokojna, a dzięki technologii klonowania mężczyźni nie są już potrzebni – nawet jako dawcy nasienia. Astronauci z przeszłości będą musieli więc zniknąć.
Jednak ten jednorodny świat przyszłości jakoś nie przypomina mitycznej Arkadii, jest jakiś beznamiętny, smutny, pozbawiony uczuć. A może tylko mi się tak wydawało. Welcome to the future.