Po wyjściu z wojska trzeba było szukać pracy, na miesiąc zaczepiłem się w świetlicy słupskiej „trójki”, ale widoki na pracę w Słupsku były kiepskie. Corocznie „sorbonka” wypuszczała kilkudziesięciu magistrów, a szkół nie przybywało. Pozostało szukać pracy na wsi. Wiejscy dyrektorzy szukali nauczycieli z rozpaczą i nadzieją w oczach. Każdemu kandydatowi obiecywali złote góry, ale po dokładniejszym przyjrzeniu się luksusowe mieszkanie okazywało się pokojem na poddaszu z wygódką za stodołą i bieżącą wodą w pobliskim strumieniu. Korzystając z pomocy kolegi, a potem kuzyna objechałem chyba wszystkie wsie w promieniu stu kilometrów od Słupska.
W ten sposób dotarłem do Tuchomia. Spotkałem tu pierwszego dyrektora, który nie obiecywał niemożliwego i to zdecydowało. Zostałem zatrudniony jako absolwent, a więc już od 1 lipca, dostałem tzw. wyprawkę na zagospodarowanie się i dwa miesiące później zamieszkałem na stancji wynajmowanej mi przez szkołę, w nowym budynku z centralnym ogrzewaniem i łazienką.
Myślałem, że popracuję tam rok, a może dwa, a utknąłem na dwadzieścia. Pracowałem, ożeniłem się, rozwiodłem się. Długa historia.
Od Plener w Tuchomiu |
Nie będzie to jednak epopeja, a raczej serial tasiemiec w wielu odcinkach. Opowieść będzie raczej nudna, choć kiedyś może mieć pewne walory historyczne.