Niekiedy czegoś bardzo chcemy i nasze pragnienie tego powoduje, że nie myślimy dostatecznie jasno i logicznie. Tak było i ze mną. Bardzo chciałem, żeby Polska miała na stanowisku prezydenta osobę spokojną, wyważoną i kulturalną. Kogoś, kto zdecydowanie zatrzyma niszczenie państwa przez partię rządzącą, ale jednocześnie uczyni to w sposób spokojny, bez agresji. Pokazując, że lepsza jest współpraca i szanowanie prawa.
W ten sposób, zniewolony przez własne oczekiwania, przez długi czas popierałem kandydaturę Kidawy-Bońskiej. A kandydatura była to bezsensowna z wielu powodów. Zacznę od najważniejszych. Polska nie jest gotowa wybrać prezydentem kobietę. Nie jest i już. Wiadomo było, że od początku pisowski motłoch będzie ja atakował właśnie za to, że jest kobietą, wmawiał jej typowe „babskie” cechy, a ona oczywiście bezwiednie tak właśnie się zachowa, jak oczekują przeciwnicy. Ta kandydatka też niestety słabo wypada w przemówieniach. Być może w normalnej sytuacji, podróżując po kraju, spotykając się lokalnie z ludźmi, rozmawiając z nimi z właściwą sobie empatią, przekonałaby do siebie wielu wyborców. Ale normalna sytuacja nie została nam dana.
Największym rozczarowaniem stał się dla mnie Robert Biedroń. Rzecz jasna kandydat bez szans. Skoro Polacy nie są w stanie wybrać kobiety, to tym bardziej nie wybiorą geja. To sprawa oczywista. Ale nie to było rozczarowujące. Jeszcze niedawno w konfliktowych sytuacjach politycznych, aby nie dać się wciągnąć w agresywne spory polityczne, mówił: „To nie jest nasza wojna”. Gdy stał się kandydatem, okazało się, że w tych zapalnych sytuacjach świetnie się odnajduje i jakby… je lubi. Przy czym nawet nie można powiedzieć, że Biedroń jest agresywny. Jest tylko napastliwy i to w irytujący, niemądry sposób. Ogromne rozczarowanie.
Skoro nie Kidawa-Błońska i nie Biedroń, to kto? Kosiniak-Kamysz? Widać ogromne ambicje, może zbyt ogromne. Potrafi dobrze przemawiać i dość mocno punktować obecną władzę, ale za chwilę też składać wiernopoddańcze hołdy kościelnej hierarchii. PSL jest partią, która zdecydowanie najwięcej straciła po zwycięstwie PiS, a siła tej partii wynikała zawsze z umiejętności wyszarpania dla swoich wyborców profitów, nawet jeśli się to odbywało kosztem innych. PiS pozbawił ludowców wszystkiego, a więc ich obecny wynik jest na granicy przetrwania i gdyby nie połączenie z niedobitkami Kukiza, prawdopodobnie tej partii w sejmie by nie było. To nie budzi zaufania.
Nie ma sensu zajmować się politycznym planktonem, ani też słupami podstawionymi przez PiS, w rodzaju Jakubka. Dlatego ostatnim kandydatem wartym analizy jest Szymon Hołownia. Początkowo wydawać się mogło, że będzie to taka trochę śmieszna kandydatura jak niegdyś Tomasza Lisa. Dziennikarz, który ubzdurał sobie, że jest mężem opatrznościowym. Nawiasem mówiąc, Lisowi to przekonanie pozostało do dziś. Jednak Hołownia nie gwiazdorzył, ciężko pracował, przedstawiał swoje postulaty i nie obiecywał niemożliwego. Jasno mówił, że prezydent nie jest rządem, wiec wszystkiego nie dokona. Gdy pojawiła się epidemia, a opozycyjne partie polityczne pogrążyły się w konfliktach, wzajemnie gryząc się po kostkach, Hołownia mówi ostro, ale spokojnie, nie atakuje kontrkandydatów a jedynie czasem wskazuje na oczywiste błędy. A przede wszystkim rzeczowo i zdecydowanie punktuje obecną władzę i miałkość Andrzeja Dudy. Przeciwnie niż Kosiniak-Kamysz, potrafi też skrytykować oportunizm władających Kościołem hierarchów, mocno i zdecydowanie. Wydaje się, że to jedyny dziś ponadpartyjny kandydat, który mógłby zjednoczyć wyborców.
Nie wiemy – co prawda – kiedy wybory się odbędą, jak się odbędą i czy w ogóle się odbędą. Nie znamy planów wirusa na najbliższe tygodnie. Nie znamy też planów Kaczyńskiego. Być może wyborów na wiosnę nie będzie, ale kandydaci są.
Komentarz do “Kandydaci”
No popatrz, mam to samo. A już bałem się, że ze mną coś nie tak…